opra­co­wał ks. Daniel Mokwa CPPS
3.6 Krew Chry­stu­sa Naj­lep­szym Lekar­stwem Leczą­cym Rela­cje We Wspólnocie

Na począt­ku nasze­go roz­wa­ża­nia trze­ba sobie uświa­do­mić to, że czło­wiek jest isto­tą żyją­cą w róż­nych i nie­ustan­nych rela­cjach: w rela­cji do same­go sie­bie, w tej naj­waż­niej­szej (z punk­tu widze­nia chrze­ści­jań­skie­go) rela­cji do Boga, do dru­gie­go czło­wie­ka, do spraw ducho­wych, w koń­cu do świa­ta rze­czy i spraw mate­rial­nych, nie­oży­wio­nych. Jed­nak­że w niniej­szym tema­cie chce­my się sku­pić na rela­cjach z dru­gim czło­wie­kiem i jesz­cze zawę­zić to do rela­cji w naszej Wspól­no­cie Krwi Chry­stu­sa. Dru­gą waż­ną rze­czą, któ­rą nale­ży wziąć pod uwa­gę, jest to, że każ­dy z nas jest „inny”, ma inną oso­bo­wość, inny cha­rak­ter, inną histo­rię swo­je­go życia, inne doświad­cze­nia ducho­we, inne myśle­nie, inne poglą­dy, inną rze­czy­wi­stość, w któ­rej aktu­al­nie żyje… Moż­na by jesz­cze tak dłu­go wymie­niać… (Oczy­wi­ście trze­ba przy tym pamię­tać, że jest wie­le istot­nych spraw, któ­re nas łączą – choć­by wspól­na ducho­wość, ale teraz chciał­bym zwró­cić uwa­gę na coś inne­go.) A więc wystar­czy uświa­do­mić sobie wła­śnie to, co powy­żej, aby zro­zu­mieć, że: – Po pierw­sze: musi­my świa­do­mie i z wewnętrz­nym prze­ko­na­niem zaak­cep­to­wać tę „inność” w każ­dym czło­wie­ku, w każ­dym naszym bra­cie i sio­strze ze wspól­no­ty. – Po dru­gie: w żad­nym wypad­ku nie powin­ni­śmy w imię tej „inno­ści” oce­niać, kate­go­ry­zo­wać, porów­ny­wać, czy (w szcze­gól­no­ści) depre­cjo­no­wać dru­gie­go czło­wie­ka. – Po trze­cie: owa „inność” moje­go bra­ta i sio­stry może być dla mnie oka­zją do pew­ne­go ubo­ga­ca­nia same­go sie­bie, mogę (a nawet powi­nie­nem) trak­to­wać ten fakt jako pew­ne zapro­sze­nie do tego, aby przyj­mo­wać i doce­niać tę „inność” dru­gie­go, a co za tym idzie jego róż­ne cha­ry­zma­ty, talen­ty, nato­miast to, co sta­no­wi jego wady i sła­bo­ści, wpi­sać z góry w tę „inność” i nie iry­to­wać się nie­po­trzeb­nie z tego powo­du… Może­my teraz przejść do wymie­nie­nia kil­ku przy­kła­do­wych, stan­dar­do­wych pro­ble­mów w rela­cjach pomię­dzy człon­ka­mi WKC, któ­re mogą wpły­wać nega­tyw­nie na nasze rela­cje: – Zazdrosz­czę, że ktoś jest ani­ma­to­rem, a ja nie, albo, że ktoś potra­fi coś lepiej zro­bić ode mnie…; – Jako ustępujący/były ani­ma­tor (die­ce­zjal­ny, para­fial­ny, gru­py) daję odczuć lub nawet przy­ga­niam nowym ani­ma­to­rom, że za mojej kaden­cji było ina­czej, że ja robi­łem wszyst­ko lepiej, że „powin­no być tak i tak” …; – Iry­tu­ję się, że brat lub sio­stra ze wspól­no­ty nie pochwa­lił mnie za coś, nie doce­nił, nawet nie zauwa­żył, że zro­bi­łem coś dobre­go, god­ne­go pochwa­ły…; – Dener­wu­ję się na ani­ma­to­ra (die­ce­zjal­ne­go, para­fial­ne­go, gru­py), że coś ode mnie wyma­ga, że mnie napo­mi­na, co do tego, jak powin­no wyglą­dać spo­tka­nie diecezjalne/parafialne, jak mam robić roz­wa­ża­nie, wymia­nę doświad­czeń, itp. (tu kła­nia się zeszło­rocz­ny temat o poko­rze) …; – Obga­du­ję i plot­ku­ję o bracie/siostrze z mojej gru­py wewnątrz gru­py lub, co gor­sze, na zewnątrz…; – Zda­rza mi się cza­sa­mi mówić: „A dla­cze­go ja mam to robić? Niech to zro­bi on/ona”. To wszyst­ko wymie­nio­ne powy­żej i inne (nie wymie­nio­ne tutaj) nasze nega­tyw­ne posta­wy i przy­wa­ry burzą nasze rela­cje we wspól­no­cie. Ponad­to tym powyż­szym naszym, czę­sto ludz­kim, pre­ten­sjom, czy przy­wa­rom, towa­rzy­szy nie­rzad­ko pew­na nie­wła­ści­wa „ducho­wa” moty­wa­cja: np. prze­sad­na gor­li­wość, „świę­ty gniew”, fał­szy­wa poko­ra, pozor­ne pra­gnie­nie dobra dru­gie­go, fary­zej­skie poucza­nie, itp. Teraz chciał­bym przejść do tego, jak może­my i powin­ni­śmy zapo­bie­gać takim nie­wła­ści­wym posta­wom, któ­re rodzą się w nas, jak powin­ni­śmy reago­wać, leczyć nasze cho­re ambi­cje, ego­cen­trycz­ną posta­wę, nie­wła­ści­we rela­cje, nega­tyw­ne podej­ście do bra­ta i sio­stry. Chciał­bym w tym oprzeć się na pew­nej tra­dy­cji naszej ducho­wo­ści, mówią­cej o trzech wymia­rach miło­ści Chry­stu­sa prze­le­wa­ją­ce­go za nas swo­ją Krew: 1. Jezus uko­chał nas jako pierw­szy; 2. Uko­chał wszyst­kich; 3. Uko­chał nas aż do Krwi. Myślę, że na kan­wie tych wymia­rów miło­ści Chry­stu­sa do nas, może­my pró­bo­wać uzdra­wiać nasze rela­cje we wspól­no­tach i gru­pach, do któ­rych nale­ży­my. Wyda­je mi się, że może to nam dać pew­ną odpo­wiedź i sta­no­wić nie­ja­ko trzon niniej­sze­go tema­tu, że „Krew Chry­stu­sa jest naj­lep­szym lekar­stwem leczą­cym rela­cje we wspól­no­cie”. 1. Jezus uko­chał nas jako pierw­szy – „Kochać jako pierw­szy” Roz­wa­ża­jąc ten pierw­szy wymiar miło­ści Chry­stu­so­wej, war­to sobie naj­pierw uświa­do­mić, iż czę­sto jest tak, że jeże­li są pro­ble­my w rela­cji z dru­gim czło­wie­kiem, to zazwy­czaj pro­blem leży po mojej stro­nie, a nie u dru­gie­go, choć nie­ste­ty naj­czę­ściej przy­pi­su­je­my winę dru­giej oso­bie. Aby odbu­do­wać rela­cje, trze­ba zaczy­nać od sie­bie. Trze­ba przy­gląd­nąć się sobie, trze­ba naj­pierw sobie same­mu posta­wić pyta­nie: A może wina leży po mojej stro­nie? A może to moje sło­wa, posta­wa, czy­ny przy­czy­ni­ły się do pogor­sze­nia rela­cji we wspól­no­cie? A my czę­sto od razu obar­cza­my winą dru­gie­go czło­wie­ka i jest to zazwy­czaj odru­cho­we, może nawet nie­uświa­do­mio­ne przez nas. Dla­te­go war­to badać sie­bie same­go, war­to dostrze­gać swo­je błę­dy, wady, war­to znać swo­je sła­be stro­ny… i pra­co­wać nad tym wszyst­kim. W więk­szym zro­zu­mie­niu naszych wza­jem­nych rela­cji może też pomóc pew­ne „odkry­cie”, któ­re­go ongiś doko­na­łem: otóż kie­dyś uświa­do­mi­łem sobie to, że jeże­li iry­tu­je mnie czy­jaś posta­wa, zacho­wa­nie lub sło­wa, to prze­cież dzia­ła to rów­nież w dru­gą stro­nę: może i moje zacho­wa­nie, moja posta­wa, moje gesty, sło­wa… mogą być przy­czy­ną iry­ta­cji dla dru­gie­go: moje­go współ­bra­ta, współ­sio­stry. Odkry­wa­jąc to, naby­łem wię­cej dystan­su, cier­pli­wo­ści i zro­zu­mie­nia dla róż­nych sła­bo­ści moich bra­ci i sióstr, a z dru­giej stro­ny zaczą­łem zwra­cać więk­szą uwa­gę na moje sło­wa, czy­ny, gesty, aby nie sta­ły się przy­czy­ną nie­po­ro­zu­mień i nie powo­do­wa­ły innym przy­kro­ści… Zauważ­my, że my sami nigdy nie widzi­my swo­jej twa­rzy, aby ją zoba­czyć, jak napraw­dę wyglą­da, potrze­bu­je­my lustra. Ana­lo­gicz­nie moż­na powie­dzieć, że dru­gi czło­wiek jest dla nas takim „lustrem”, w któ­rym może­my dostrzec swo­je praw­dzi­we odbi­cie, swo­je dobre, ale i złe stro­ny. Szcze­gól­nie jest to aktu­al­ne pod­czas psy­cho­te­ra­pii, gdzie tera­peu­ta peł­ni m.in. rolę takie­go „lustra”, ale może­my tę praw­dę odnieść tak­że do naszych rela­cji wspól­no­to­wych i ogól­nie mię­dzy­ludz­kich. Mając świa­do­mość tego, war­to przy­glą­dać się sobie i swo­im posta­wom, wyko­rzy­stać wza­jem­ne rela­cje do tego, aby dostrzec to, co może na pierw­szy rzut oka jest przede mną zakry­te, jeże­li cho­dzi o moje wnę­trze, o moje praw­dzi­we moty­wa­cje, itp. War­to doce­nić ten tera­peu­tycz­ny, leczą­cy aspekt uczest­nic­twa w danej wspól­no­cie, danej gru­pie, opie­ra­ją­cy się wła­śnie na wza­jem­nych rela­cjach i sko­rzy­stać nie­ja­ko z tego, aby nie­ustan­nie popra­wiać swo­je błęd­ne przy­zwy­cza­je­nia, złe nawy­ki, nie­wła­ści­we posta­wy i reak­cje wobec dru­gie­go… To wszyst­ko może być rów­nież pew­ną odpo­wie­dzią na to wezwa­nie Jezu­sa do nie­ustan­ne­go nawra­ca­nia się (gr. meta­no­ia – czy­li: prze­mie­nia­nie swo­je­go umy­słu, zmia­na swo­je­go myśle­nia). Ale to wyma­ga od nas goto­wo­ści na to, dużo otwar­to­ści oraz wiel­ko­dusz­no­ści. Jezus uko­chał nas jako pierw­szy i dał nam przy­kład tego, że my rów­nież mamy zaczy­nać od sie­bie, uko­chać bliź­nie­go jako pierw­szy. Nie powin­ni­śmy cze­kać, aż ten dru­gi się nawró­ci, zmie­ni, popra­wi… Św. Paweł w swo­im liście do Rzy­mian pisał, że Chry­stus umarł za nas, kie­dy byli­śmy jesz­cze grzesz­ni­ka­mi, a więc, kie­dy byli­śmy jesz­cze nie­przy­ja­ciół­mi Boga, kie­dy byli­śmy źli, grzesz­ni… (por. Rz 5, 1‒11). Nie cze­kał, aż się popra­wi­my, zmie­ni­my – umarł za nas jako pierw­szy, jako pierw­szy wycią­gnął do nas dłoń: dłoń swo­je­go miło­sier­dzia i miło­ści, dłoń prze­ba­cze­nia i pojed­na­nia… A więc i my powin­ni­śmy tak kochać dru­gie­go – nasze­go bra­ta i sio­strę ze wspól­no­ty: jako pierw­si mamy wycią­gać dłoń prze­ba­cze­nia, miło­ści i miło­sier­dzia w kie­run­ku dru­gie­go. Cza­sa­mi owo pierw­sze wycią­gnię­cie naszej dło­ni w kie­run­ku dru­gie­go będzie wyma­ga­ło od nas zaini­cjo­wa­nia jakiejś szcze­rej roz­mo­wy, w celu wyja­śnie­nia pew­nych spraw, powie­dze­nia sobie: „prze­pra­szam”, czy może w celu unik­nię­cia innych nie­po­ro­zu­mień, itp. Wszyst­ko to jed­nak nale­ży czy­nić tyl­ko i wyłącz­nie z miło­ścią i z miło­ści, nigdy z innych nie­wła­ści­wych pobu­dek i moty­wa­cji. Pod­su­mo­wu­jąc owo „kochać jako pierw­szy” moż­na powie­dzieć obra­zo­wo, że mamy być jak to słoń­ce na wio­snę, któ­re tak dłu­go i inten­syw­nie ogrze­wa zie­mię, aż lód stop­nie­je, zie­mia zmięk­nie, ogrze­je się i wte­dy powo­li mogą z niej wyra­stać roślin­ki i wypusz­czać kwia­ty i owo­ce. Tak wła­śnie nasza miłość ma „dzia­łać” na dru­gie­go, na bra­ta i sio­strę ze wspól­no­ty, a to wyma­ga nie­raz dużo cza­su i cier­pli­wo­ści… Jezus uko­chał wszyst­kich – „Kochać wszyst­kich” Jezus nie umarł tyl­ko za wybra­nych, za nie­któ­rych, za swo­ich uczniów, za tych, któ­rzy Go słu­cha­li, któ­rzy za Nim poszli, któ­rzy Mu dobrze życzy­li… Jezus prze­lał swo­ją Krew na krzy­żu za wszyst­kich, też za tych, któ­rzy Go ukrzy­żo­wa­li, któ­rzy zada­li Mu ból, cier­pie­nie, któ­rzy Go osą­dzi­li, zdra­dzi­li: umarł za wszyst­kich… I my rów­nież – bio­rąc wzór z Jezu­sa, któ­ry tak uko­chał – powin­ni­śmy kochać wszyst­kich, a nie tyl­ko wybra­nych, nie tyl­ko tych, któ­rzy są naszy­mi przy­ja­ciół­mi, z któ­ry­mi się doga­du­je­my, z któ­ry­mi mamy dobre rela­cje. Powin­ni­śmy kochać rów­nież tych, któ­rzy są dla nas trud­ni, nie­mi­li, z któ­ry­mi mamy pro­ble­my we wspól­no­cie, w gru­pie. Moż­na powie­dzieć wię­cej, powin­ni­śmy kochać w pierw­szej kolej­no­ści tych, któ­rzy są sła­bi, grzesz­ni, popeł­nia­ją­cy błę­dy…, bo oni tym bar­dziej potrze­bu­ją naszej miło­ści, prze­ba­cze­nia, zro­zu­mie­nia, cier­pli­wo­ści… W tym kon­tek­ście trze­ba powie­dzieć, że nie wol­no nam niko­go odrzu­cać, osą­dzać, poni­żać, dać odczuć komuś naszą nie­chęć, naszą wyż­szość, naszą iry­ta­cję… To, że w moim wnę­trzu rodzą się i są obec­ne pew­ne sym­pa­tie i anty­pa­tie, a nawet jakieś ani­mo­zje, to wszyst­ko może być czymś natu­ral­nym, czymś, co wypły­wa z nasze­go, zra­nio­ne­go grze­chem, czło­wie­czeń­stwa. Ale my, jako ludzie wie­rzą­cy, jako ci, któ­rzy idą za Jezu­sem, któ­rych wzo­rem ma być Mistrz z Naza­re­tu, powin­ni­śmy wznieść się nie­ja­ko na wyż­szy poziom, ponad ten czy­sto ludz­ki i psy­cho­lo­gicz­ny, uczu­cio­wy i emo­cjo­nal­ny, na poziom Chry­stu­so­wej miło­ści. W jaki spo­sób mamy kochać wszyst­kich? Odpo­wiedź na to pyta­nie może­my odna­leźć w tym pięk­nym hym­nie o miło­ści św. Paw­ła z pierw­sze­go listu do Koryn­tian. A pew­nym prak­tycz­nym ćwi­cze­niem i cie­ka­wym doświad­cze­niem może być to, że w miej­sce sło­wa miłość może­my wsta­wić swo­je imię i w taki spo­sób czy­tać ten hymn o miło­ści. A skąd mamy czer­pać siłę na taką miłość? Z Chry­stu­so­we­go krzy­ża: św. Kasper powie­dział kie­dyś, że Wystar­czy jed­no spoj­rze­nie na boską Krew, a wstrzą­śnie ona nami tak, że będzie­my dzia­łać z nie­spo­ży­tą gor­li­wo­ścią. Z ado­ra­cji krzy­ża, z roz­wa­ża­nia męki Jezu­sa, z kon­tem­plo­wa­nia owej miło­ści prze­la­nej na krzy­żu mamy czer­pać siły i moty­wa­cję do tego, aby „kochać wszyst­kich”. Tak czy­nił św. Kasper, tak czy­ni­ło wie­lu świę­tych. Bo zauważ­my: Jezus kocha mnie bez­in­te­re­sow­nie, bez­wa­run­ko­wo, bez­gra­nicz­nie… Jezus kocha mnie pomi­mo moich grze­chów i kocha mnie zawsze taką samą miło­ścią. I nawet jeże­li popeł­nił­bym sto razy wię­cej grze­chów, niż dotych­czas i sto razy gor­szych, niż do tej pory, to Bóg będzie mnie kochał zawsze taką samą bez­gra­nicz­ną miło­ścią. Co wię­cej, Bóg kocha każ­de­go czło­wie­ka na tym świe­cie taką samą ogrom­ną, bez­wa­run­ko­wą, bez­gra­nicz­ną miło­ścią. I my rów­nież w naszych rela­cjach z bliź­ni­mi powin­ni­śmy kie­ro­wać się wła­śnie taką Bożą peda­go­gią miło­ści. I choć ta miłość będzie się prze­ja­wia­ła na róż­ny spo­sób, to jed­nak win­na ona być taką samą bez­wa­run­ko­wą, bez­gra­nicz­ną, bez­in­te­re­sow­ną miło­ścią, wobec każ­de­go czło­wie­ka. Na pew­no nie jest to łatwe zada­nie, ale sko­ro Jezus od nas tego wyma­ga, to zna­czy, że nie jest to zada­nie nie­wy­ko­nal­ne. I z pomo­cą Jego łaski może­my tego doko­nać. 3. Jezus uko­chał nas aż do krwi – „Kochać aż do krwi” Miłość Jezu­sa do każ­de­go z nas kosz­to­wa­ła Go bar­dzo: kosz­to­wa­ła Go wie­le cier­pień, wie­le prze­la­nej Krwi, a w koń­cu kosz­to­wa­ła Go odda­nie wła­sne­go życia. Praw­dzi­wa miłość musi kosz­to­wać, musi „boleć”; praw­dzi­wa miłość jest ofiar­na, jest goto­wa do poświę­ceń. Św. Mat­ka Tere­sa z Kal­ku­ty powie­dzia­ła kie­dyś, że jeśli two­ja miłość nic cię nie kosz­tu­je, to nie jest to praw­dzi­wa miłość. Jezus poka­zał nam swo­ją miłość w stop­niu naj­wyż­szym; swo­ją śmier­cią na krzy­żu potwier­dził swo­je, wypo­wie­dzia­ne wcze­śniej, sło­wa, że nikt nie ma więk­szej miło­ści od tej, gdy ktoś życie swo­je odda­je za swo­ich przy­ja­ciół (por. J 15, 13). Trze­ba zadać sobie pyta­nie, czy moja miłość jest goto­wa do poświę­ceń i ofiar? W jakim stop­niu oka­zu­ję taką wła­śnie miłość moim bra­ciom i sio­strom ze wspól­no­ty? I nie cho­dzi tu wca­le od razu o wiel­kie rze­czy, aleo te drob­ne, codzien­ne gesty miło­ści wobec bliź­nie­go. Jezus poka­zu­je nam swo­im życiem i śmier­cią, że praw­dzi­wa miłość musi być goto­wa na zra­nie­nia, goto­wa na odrzu­ce­nie, na to, że nie zosta­nie zauwa­żo­na, że może nie zosta­nie doce­nio­na, że może nawet zosta­nie zdep­ta­na przez innych. Jezus pozwo­lił prze­bić sobie swo­je miłu­ją­ce ser­ce. Czy jestem goto­wy na takie zra­nie­nie? Czy jestem goto­wy zary­zy­ko­wać i kochać taką miło­ścią? Miło­ścią, któ­ra może skut­ko­wać zra­nie­niem, „prze­bi­ciem” moje­go ser­ca? Takim kon­kret­nym i prak­tycz­nym przy­kła­dem tej miło­ści może być (tro­chę zanie­dba­na w ostat­nim cza­sie oraz źle rozu­mia­na i prak­ty­ko­wa­na) wymia­na doświad­czeń, któ­ra jest czę­ścią nasze­go coty­go­dnio­we­go spo­tka­nia w gru­pach. Wymia­na doświad­czeń, czy­li dzie­le­nie się z inny­mi tym, w jaki spo­sób Pan Bóg przez sło­wo życia zadzia­łał w moim życiu, może być wła­śnie takim otwie­ra­niem ser­ca dla dru­gie­go. Kie­dy bok Jezu­sa wraz z Jego ser­cem został na krzy­żu prze­bi­ty, wte­dy wypły­nę­ła krew i woda, i wte­dy z tego prze­bi­te­go boku, jak naucza­ją ojco­wie Kościo­ła, zro­dził się Kościół i sakra­men­ty. A więc Jezus, umie­ra­jąc na krzy­żu, nie tyl­ko dał nam nowe życie, ale dał życie wspól­no­cie Kościo­ła. Pamię­ta­my może ten teo­lo­gicz­ny obraz peli­ka­na, któ­ry nie mając czym nakar­mić swo­je pisklę­ta, dzio­bem roz­dzie­ra swo­ją pierś i kar­mi ich swo­ją krwią (obraz ten zna­lazł swo­je zasto­so­wa­nie w tej pięk­nej eucha­ry­stycz­nej pie­śni: Zbli­żam się w poko­rze). Ana­lo­gicz­nie może­my powie­dzieć, że kie­dy dzie­lę się moimi doświad­cze­nia­mi, czy­li tym, co jest w moim ser­cu, w moim wnę­trzu i mówię o tym, cze­go Pan Bóg doko­nał w moim życiu, poprzez sło­wo życia, to wte­dy otwie­ra­jąc swo­je ser­ce, jak­by pozwa­la­jąc je sobie prze­bić, „daję życie dru­gie­mu”, „daję moją krew”. Ponie­waż mój brat i sio­stra ze wspól­no­ty, słu­cha­jąc moje­go doświad­cze­nia, moje­go świa­dec­twa, może czer­pać z nie­go moty­wa­cję, ducho­wą siłę, może wzbu­dzić w sobie nadzie­ję i prze­ko­na­nie, że Pan Bóg może też kon­kret­nie zadzia­łać i w jego życiu, że może zara­dzić i w jego pro­ble­mach, jeśli będzie wie­rzył i żył auten­tycz­nie sło­wem życia. I wte­dy moż­na powie­dzieć, że jest to wyraz miło­ści bliź­nie­go „aż do krwi”, bo taka wymia­na doświad­czeń, takie dzie­le­nie się kosz­tu­je mnie, nie jest łatwa, wyma­ga ode mnie dużo. Ale ma swo­ją war­tość ducho­wą, dla któ­rej, w imię miło­ści bliź­nie­go, war­to się ofia­ro­wać, war­to się wysilić…
Oczy­wi­ście nie trze­ba chy­ba przy­po­mi­nać, że dobrze rozu­mia­na wymia­na doświad­czeń, nie jest wca­le chwa­le­niem sie­bie lub jakąś for­mą „poboż­ne­go gada­nia”, ale jest chwa­le­niem Boga, pew­ną for­mą Maryj­ne­go Magni­fi­cat, uwiel­bia­ją­ce­go Boga za dzie­ła, któ­re uczy­nił w moim życiu, a któ­ry­mi pra­gnę podzie­lić się z moim bra­tem i sio­strą, na więk­szą chwa­łę Boga i ku wzmoc­nie­niu jego/jej wia­ry w moc sło­wa życia. Jestem rów­nież prze­ko­na­ny, że wła­ści­wa, doj­rza­ła wymia­na doświad­czeń w naszych gru­pach, któ­ra doko­nu­je się w atmos­fe­rze szcze­ro­ści i zaufa­nia, znacz­nie przy­czy­nia się do budo­wa­nia, popra­wia­nia, ulep­sza­nia, odbu­do­wy­wa­nia rela­cji w naszych gru­pach oraz do pogłę­bia­nia wza­jem­nej miło­ści i jed­no­ści. Mam świa­do­mość, że powyż­sza treść nie wyczer­pu­je w cało­ści tego tema­tu, mimo, że moim zamia­rem było jak naj­ści­ślej­sze trzy­ma­nie się meri­tum, czy­li leczą­ce­go wpły­wu Krwi Chry­stu­sa na rela­cje we wspól­no­cie. Myślę jed­nak, że takie uję­cie tema­tu, z jed­nej stro­ny sta­no­wi pew­ne przy­po­mnie­nie i nawią­za­nie do zrę­bów naszej ducho­wo­ści, a z dru­giej stro­ny może być pew­ną inspi­ra­cją dla naszych wspól­not, aby pogłę­biać wza­jem­ne rela­cje poprzez miłość, któ­ra naśla­du­je i wzo­ru­je się na tej naj­pięk­niej­szej miło­ści: Jezu­so­wej miło­ści, miło­ści prze­la­nej na krzyżu.

ks. Daniel Rafał Mokwa, CPPS