REKOLEKCJE ANIMATORÓW WKC – CZĘSTOCHOWA 28.04–01.05.2022
Dom Misyj­ny pw. św. Kaspra – 30 kwiet­nia 2022
Temat dnia: EUCHARYSTIA – SAKRAMENT MIŁOŚCI
Ks. Andrzej Szy­mań­ski, CPPS

            Pięk­nie w temat Eucha­ry­stii może nas wpro­wa­dzić papież Jan Paweł II, któ­ry w swej homi­lii wygło­szo­nej w For­ta­le­zie w dniu 9 lip­ca 1980 r., powie­dział mię­dzy inny­mi: Bóg naszej wia­ry nie jest jakimś odle­głym bytem, obo­jęt­nie spo­glą­da­ją­cym na ludz­ki los, ludz­kie trud­no­ści, wal­kę i nie­po­ko­je. Jest Ojcem kocha­ją­cym swe dzie­ci do tego stop­nia, że Syna swe­go, swo­je Sło­wo, posłał, aby… mia­ły życie i mia­ły je w obfi­to­ści. Jest tym Ojcem miłu­ją­cym, któ­ry przy­cią­ga nas teraz łagod­nie za przy­czy­ną Ducha Świę­te­go, miesz­ka­ją­ce­go w naszych sercach.

Ileż to razy w życiu widzie­li­śmy, jak roz­sta­je się dwo­je kocha­ją­cych się ludzi. W cza­sie woj­ny, strasz­li­wej i cięż­kiej, w mojej mło­do­ści, widzia­łem mło­dych wyru­sza­ją­cych bez nadziei powro­tu; rodzi­ców wyrwa­nych z domu, któ­rzy nie wie­dzie­li, czy kie­dyś dane im będzie odna­leźć swych bli­skich. W chwi­li odej­ścia – gest, foto­gra­fia, jakiś przed­miot poda­ny z ręki do ręki, by prze­dłu­żyć w jakiś spo­sób obec­ność w nie­obec­no­ści. I nic wię­cej. Ludz­ka miłość zdol­na jest do takich tyl­ko symboli (…).

Jezus Chry­stus – praw­dzi­wy Bóg i praw­dzi­wy czło­wiek roz­sta­jąc się ze swy­mi przy­ja­ciół­mi nie pozo­sta­wia im sym­bo­lu, a rze­czy­wi­stość Sie­bie same­go. Wra­ca do Ojca, lecz pozo­sta­je wśród ludzi. Nie pozo­sta­wia zwy­kłe­go przed­mio­tu, któ­ry przy­wo­łał­by Jego wspo­mnie­nie. Pod posta­cią chle­ba i wina jest On rze­czy­wi­ście obec­ny ze swym Cia­łem, swą Krwią, swą Duszą i swym Bóstwem.

Za każ­dym razem gdy, jako Kościół Pas­chal­ny, któ­rym jeste­śmy, gro­ma­dzi­my się, by cele­bro­wać świę­to Baran­ka, ofia­ro­wa­ne­go i zmar­twych­wsta­łe­go, obec­ne­go pośród nas, musi­my pamię­tać o zna­cze­niu sakra­men­tal­ne­go zbli­że­nia i zjed­no­cze­nia z Chrystusem.

            Nato­miast papież Bene­dykt XVI poma­ga nam zro­zu­mieć tajem­ni­cę Kościo­ła za pomo­cą wspa­nia­łe­go obra­zu, któ­ry uka­zu­je jed­ność, a zara­zem roz­róż­nie­nie mię­dzy Chry­stu­sem a Kościo­łem. Już sta­ro­żyt­ni myśli­cie­le chrze­ści­jań­scy wyko­rzy­sty­wa­li obraz księ­ży­ca w struk­tu­rze całe­go kosmo­su dla zobra­zo­wa­nia roli Kościo­ła w całej histo­rii zba­wie­nia. Księ­życ – jakie­go doświad­cza­my dzię­ki lotom kosmicz­nym czło­wie­ka – przed­sta­wia w zasa­dzie tyl­ko pusty­nię, pia­sek i ska­ły. Takim widzi­my go na zdję­ciach sate­li­tar­nych czy w tele­wi­zji. A patrząc z nasze­go miej­sca, widzi­my go jako pięk­ną i świe­tli­stą kulę. Wie­my jed­nak dobrze, że to świa­tło nie pocho­dzi od same­go Księ­ży­ca, lecz od słońca.

            Podob­nie ma się rzecz z Kościo­łem, któ­ry świe­ci, mimo iż sam jest ciem­ny. Jest jasny nie dzię­ki swe­mu wła­sne­mu świa­tłu, lecz otrzy­mu­je je od Chry­stu­sa, rze­czy­wi­ste­go Helio­sa. Księ­życ jest więc tym, czym sam nie jest. Świe­ci, choć nie jego wła­snym świa­tłem. Tak też Kościół jaśnie­je nie wła­snym świa­tłem, lecz świa­tłem pocho­dzą­cym od kogoś Inne­go, świa­tłem od Pana. Zatem tak jak świa­tło słoń­ca jest darem dla zim­ne­go księ­ży­ca, tak też Chry­stus-Słoń­ce jest darem dla ziem­skie­go Kościo­ła. Bez tego Słoń­ca Kościół by zastygł i zgasł. Kościół żyje więc dzię­ki Chrystusowi.

            Nato­miast pul­su­ją­cym ser­cem Kościo­ła jest Eucharystia.

            Papież z Nie­miec naucza o Eucha­ry­stii przez pry­zmat miło­ści, rozu­mia­nej jako aga­pe. Eucha­ry­stia jako sakra­ment miło­ści ozna­cza dar, jaki Jezus Chry­stus czy­ni z sie­bie, obja­wia­jąc nam nie­skoń­czo­ną miłość Boga wobec każ­de­go czło­wie­ka. Ten dar, obja­wio­ny w ofie­rze krzy­ża, trwa nadal w sakra­men­cie Eucha­ry­stii, w któ­rym Pan sta­je się pokar­mem czło­wie­ka spra­gnio­ne­go praw­dy i wol­no­ści. Dla­te­go Kościół, któ­ry spra­wu­je Eucha­ry­stię, zapra­sza czło­wie­ka, aby przy­jął ten dar miło­ści Boga, czy­li aga­pe Boga.

            Aga­pe, to zna­czy „miłość: naj­wyż­sza for­ma miło­ści, zwłasz­cza miłość bra­ter­ska, dobro­czyn­ność, miłość Boga do ludzi i ludzi do Boga”

            Poza sło­wem aga­pe Eucha­ry­stię wyra­ża Rat­zin­ger przez sło­wo „dzięk­czy­nie­nie” (eucha­ri­stion) i „pokój” (eire­ne). Wszyst­kie te trzy sło­wa wią­że jed­nak w jed­no sło­wo – „chleb” (artos).

            Odkąd odwiecz­ne Sło­wo sta­ło się cia­łem, Chry­stus jest już zawsze naszym chle­bem. To prze­dziw­ne złą­cze­nie aga­pe i artos ozna­cza, że miłość jest chle­bem, któ­ry nasy­ca – nie tyl­ko żołą­dek, lecz i ser­ce. Tam, gdzie łama­ny jest chleb, czy­li tam, gdzie spra­wo­wa­na jest Eucha­ry­stia, tam jest nowy świat. Gdzie ludzie włą­cza­ją się w dzięk­czy­nie­nie ukrzy­żo­wa­ne­go i zmar­twych­wsta­łe­go Pana, tam jest część nowe­go świata.

            Eucha­ry­stia jest więc sakra­men­tem miło­ści, któ­ra wie­dzie nas do Boga, źró­dła tej miło­ści. Papież uza­sad­nia tę praw­dę teo­lo­gicz­nie w ten spo­sób, że Bóg jest dosko­na­łą komu­nią miło­ści pomię­dzy Ojcem, Synem i Duchem Świę­tym. Komu­nia ta odsła­nia się w posła­niu Syna do świa­ta. Syn skła­da na krzy­żu z sie­bie ofia­rę przebłagalną.

            Miłość Chry­stu­sa uobec­nia­na w Eucha­ry­stii uka­zy­wa­na jest w dwóch obra­zach z Ostat­niej Wie­cze­rzy: w sło­wach „bierz­cie i jedz­cie”, „bierz­cie i pij­cie”, któ­re stresz­cza­ją ziem­ską histo­rię Jezu­sa oraz w obra­zie umy­cia nóg apo­sto­łom. Wypo­wie­dzia­ne raz na zawsze sło­wa Jezu­sa: „To jest Cia­ło moje, to jest Krew moja” – wyra­ża­ją naj­głęb­szą modli­twę ofia­ru­ją­ce­go się Ojcu Syna, ponie­waż jej cen­trum sta­no­wi Jego miłość. Ta miłość poko­na­ła śmierć i prze­mie­ni­ła śmierć w sło­wo modli­twy, któ­ra od Wie­czer­ni­ka i Gol­go­ty cią­gle prze­mie­nia świat.

            Z kolei dru­gi obraz uka­zu­je, że Pan uni­ża się i w poko­rze nie­wol­ni­ka obmy­wa nogi. Wyra­ża to sens całe­go życia i cier­pie­nia Chry­stu­sa, któ­ry tak­że dziś pochy­la się do naszych brud­nych nóg i w swo­jej wiel­kiej miło­ści obmy­wa nas i oczysz­cza. Tak Jezus Chry­stus uzdal­nia nas nie­ja­ko przed Bogiem do zasia­da­nia do sto­łu i do życia we wspól­no­cie. Umy­cie nóg sta­je się więc wiel­kim darem miło­ści, darem przy­ję­cia czło­wie­ka przez Boga.

            Pro­blem dzi­siej­sze­go uczęsz­cza­nia do Kościo­ła, a tym samym uczest­ni­cze­nia w Eucha­ry­stii, jest bar­dziej zło­żo­ny. Pan­de­mia tyl­ko odsło­ni­ła nasze sła­be stro­ny bycia chrze­ści­ja­na­mi. Zbyt lek­ko prze­cho­dzi­my do coraz bar­dziej zse­ku­la­ry­zo­wa­ne­go świa­ta, któ­ry nicze­go od nas nie wyma­ga i w zasa­dzie nic nam na dłu­żej nie ofe­ru­je, poza egzy­sten­cjal­ną pust­ką. Powszech­ny brak auto­ry­te­tów popy­cha nas coraz moc­niej ku tej ducho­wej prze­pa­ści. By jed­nak nie wybrzmia­ło to zbyt pesy­mi­stycz­nie, war­to przy­po­mnieć pewien obraz papie­ża Bene­dyk­ta XVI o oczysz­cze­niu naszej wia­ry, naszej oso­by, naszej woli i nasze­go rozumu.

            Syko­mo­ra jest drze­wem przy­no­szą­cym wie­le owo­ców. Są one jed­nak pozba­wio­ne sma­ku, jeśli się ich naj­pierw sta­ran­nie nie pona­ci­na i nie wypu­ści z nich gory­czy; dopie­ro wte­dy są bar­dzo smacz­ne. Syko­mo­ra jest więc sym­bo­lem czło­wie­ka, któ­ry jest w Koście­le, ale jest on poga­ni­nem. Nie ma sma­ku praw­dzi­we­go chrze­ści­ja­ni­na, bo żyje według zwy­cza­jów pogan. Jeśli to życie poga­ni­na zosta­nie nacię­te przez Boski Logos, czy­li przez Boże Sło­wo, wte­dy prze­mie­nia się on, bo wypły­wa z nie­go gorycz, sta­je się smacz­ny i uży­tecz­ny. Ina­czej pozo­sta­nie w nim to, co tkwi w natu­rze tego owo­cu: gorycz, mdłość i po pro­stu niejadalność.

            W chrze­ści­jań­stwie potrzeb­ne jest więc cał­ko­wi­te prze­obra­że­nie, cał­ko­wi­te nawró­ce­nie, któ­re nie nisz­czy nas, lecz daje nam bra­ku­ją­cą jakość.      https://pl.aleteia.org/2021/08/24/eucharystia-w-nauczaniu-ratzingera-benedykta-xvi/

            Nato­miast bł. ks. Michał Sopoć­ko, spo­wied­nik i kie­row­nik ducho­wy św. S. Fau­sty­ny Kowal­skiej, w swej książ­ce Eucha­ry­stia. Sakra­ment miło­ści i miło­sier­dzia, napi­sał: „Zba­wi­ciel ukry­ty cudow­nie w Naj­święt­szym Sakra­men­cie nara­żo­ny jest na zno­sze­nie znie­wag, zapo­mnie­nie i nie­usza­no­wa­nie, a nawet na świę­to­kradz­twa. Cze­go się od nas spo­dzie­wał? Wie­dział, że odbie­rać będzie od ludzi obo­jęt­ność, opusz­cze­nie, ozię­błość, a nawet obe­lgi, a jed­nak z miło­sier­dzia swe­go zgo­dził się na to, aby móc ofia­ro­wać sie­bie tym, któ­rzy Go pragną”.

     Bł. ks. Michał Sopoć­ko uwa­ża, że Eucha­ry­stia jest wyra­zem nie­zmie­rzo­ne­go Miło­sier­dzia Boże­go. Miłość Boga wobec czło­wie­ka jest tak napraw­dę miło­sier­dziem, gdyż miło­wać moż­na kogoś, kto jest rów­ny miłu­ją­ce­mu, albo go prze­wyż­sza, nato­miast wobec kogoś  kto jest niż­szy w porząd­ku byto­wym, każ­de zwró­ce­nie się będzie oka­zy­wa­niem miło­sier­dzia. Stąd i usta­no­wie­nie Eucha­ry­stii jako zwró­ce­nie się i dar Boga dla czło­wie­ka, któ­ry niczym nie zasłu­gu­je na takie wyróż­nie­nie i obda­ro­wa­nie, jest dzie­łem Miło­sier­dzia Bożego.

     Wska­zu­je on na obo­wią­zek czci i miło­ści wzglę­dem Eucha­ry­stii. Pisze: „Ta mała cząst­ka na pate­nie zawie­ra Boga nie­skoń­czo­ne­go, któ­re­go nie­bio­sa ogar­nąć nie mogą. Stąd może­my wno­sić, jakie win­no być usza­no­wa­nie dla Prze­naj­święt­sze­go Sakra­men­tu: tu gdzie całe nie­bo drży i hoł­dy skła­da, czy godzi się nam stać z umy­słem roz­pro­szo­nym i ser­cem obo­jęt­nym. Brak usza­no­wa­nia w koście­le czy kapli­cy, zbyt­nia swo­bo­da, roz­mo­wy, szep­ty ozię­bia­ją i zmniej­sza­ją poboż­ność u innych, a nie­kie­dy są nawet przy­czy­ną zachwia­nia w wierze.”

     Ks. Michał Sopoć­ko prze­strze­ga tak­że przed zbyt pochop­nym przyj­mo­wa­niem komu­nii św. Mówi: Choć grze­chy powsze­dnie nie są prze­szko­dą same przez się, ale jeśli są zupeł­nie dobro­wol­nie i z namy­słem popeł­nia­ne, mogą być cza­sem prze­szko­dą albo przy naj­mniej umniej­szać, jeże­li nie pozba­wiać dobro­czyn­nych owo­ców Komu­nii św. (Eucha­ry­stia w życiu i posłu­dze kapłań­skiej księ­dza Micha­ła Sopoćki).

     Powie­cie może, jak to moż­li­we, że tak wie­lu ludzi przyj­mu­je Komu­nię Świę­tą, a tak rzad­ko widać owo­ce tej Komu­nii u ludzi ją przyjmujących.

Bar­dzo moż­li­we, że wie­le osób przyj­mu­je Komu­nię Świę­tą bar­dziej z przy­zwy­cza­je­nia niż z peł­ną świa­do­mo­ścią tego, co się napraw­dę dzie­je. Oprócz tego Bóg dał czło­wie­ko­wi wol­ną wolę, więc nawet wte­dy, gdy czło­wiek przyj­mie Go do ser­ca, to nie zabie­ra tej wol­no­ści i robi tyl­ko tyle, na ile świa­do­mie Jemu pozwolimy.

Moż­na przy­jąć Jezu­sa np. tyl­ko na tyle, że On tam sobie jest nawet uwię­zio­ny i wca­le nie zwra­cać uwa­gi na to, że jest w ser­cu, a robić tak, jak­by Go tam nie było kie­ru­jąc się tyl­ko ludz­ką mądro­ścią, ludz­ką spra­wie­dli­wo­ścią, może nawet nie zasta­na­wia­jąc się, jak by Jezus postą­pił w sytu­acji, w któ­rej aktu­al­nie się znajdujemy.

Moż­na też pozwo­lić Jezu­so­wi dzia­łać tyl­ko w okre­ślo­nych dzie­dzi­nach życia, tak, jak nam jest wygod­nie, lub przy­po­mi­nać sobie o Jezu­sie dopie­ro wte­dy, gdy spo­ty­ka­ją nas trud­ne sytu­acje życio­we, gdy np. ktoś cho­ru­je, gdy umrze bli­ska oso­ba, gdy doświad­cza­my przy­kro­ści od ludzi lub znaj­du­je­my się w nędzy. Jezus też to przyj­mu­je i nawet wysłu­chu­je próśb, mimo, że już daw­no o Nim ktoś zapomniał.

Może też być tak, że ktoś całe życie chce oddać Jezu­so­wi i w peł­nej wol­no­ści zwra­ca Jemu swo­ją wolę, podob­nie jak to kie­dyś uczy­nił sam Jezus wzglę­dem Swe­go Ojca. Wyra­żał On to w róż­ny spo­sób, ale zawsze cho­dzi­ło o to samo, a mia­no­wi­cie, aby peł­nić Jego wolę do koń­ca aż do śmier­ci i to śmier­ci krzy­żo­wej. Ojciec Go nie zawiódł, bo mimo ran i prze­la­nia krwi, Jezus Zmar­twych­wstał i nabył Bogu ludzi wszech­cza­sów. Zauważ­my więc, że wła­śnie dzię­ki bez­gra­nicz­ne­mu zaufa­niu Jezu­sa wzglę­dem Boga Ojca i wypeł­nie­niu Jego woli do koń­ca, każ­dy czło­wiek, a w tym ja i Ty może być zbawiony.

     Moi kocha­ni!

            Pewien bibli­sta, pasjo­nat z UMK w Toru­niu, na spo­tka­niu Krę­gu Biblij­ne­go w jed­nej z toruń­skich para­fii pw. Naj­święt­sze­go Cia­ła i Krwi Chry­stu­sa, zain­spi­ro­wa­ny pyta­nia­mi uczest­ni­ków spo­tka­nia, wyja­śniał co to zna­czy pamiąt­ka w języ­ku biblij­nym. Wyja­śniał na przy­kła­dzie obcho­dze­nia Świę­ta Pas­chy i usta­no­wie­nia Eucharystii.

Mówił on, że bez zna­jo­mo­ści ST, tak napraw­dę nie moż­na zro­zu­mieć NT. Otóż uświa­da­miał słu­cha­czom, że corocz­ne obcho­dze­nie Świę­ta Pas­chy, nie było tyl­ko pamiąt­ką w naszym rozu­mie­niu. Każ­dy Izra­eli­ta uczest­ni­czą­cy w owym wspo­mnie­niu wyda­rzeń, tak napraw­dę real­nie uczest­ni­czył w tym, co się kie­dyś wyda­rzy­ło. Uczest­ni­czył tak moc­no, jak­by był jed­nym z tych, któ­rych Bóg za pośred­nic­twem Moj­że­sza wypro­wa­dził z domu nie­wo­li, a potem dał mu w posia­da­nie Zie­mię Obie­ca­ną. W naszym rozu­mie­niu i w naszej kul­tu­rze taka real­ność uczest­ni­cze­nia w rze­czach prze­szłych, jest nie­ja­sna, sprzecz­na z przy­zwy­cza­je­niem do nie­po­wta­rzal­ne­go prze­mi­ja­nia cza­su. Oni zaś jak­by całym sobą, w duchu, cofa­li się w cza­sie do tam­tych wydarzeń.

            Potem ów bibli­sta prze­szedł do tłu­ma­cze­nia usta­no­wie­nia Eucha­ry­stii w cza­sie spo­ży­wa­nia Pas­chy. Otóż tak, jak owo wyzwo­le­nie z nie­wo­li egip­skiej było czymś real­nym i wiecz­nie żywym, tak Eucha­ry­stia ma być czymś real­nym i wiecz­nie żywym wyzwo­le­niem z nie­wo­li grze­chu. Tak, jak na górze Synaj zosta­ło zawar­te przy­mie­rze Boga z ludem izra­el­skim, tak teraz w Wie­czer­ni­ku, zosta­ło zawar­te Nowe Przy­mie­rze przy­pie­czę­to­wa­ne potem Krwią Chry­stu­sa prze­la­ną na krzy­żu. Tak napraw­dę uczest­ni­cząc w Eucha­ry­stii w myśl słów kon­se­kra­cji: To czyń­cie na moją pamiąt­kę!, real­nie uczest­ni­czy­my w tych wyda­rze­niach, któ­re mia­ły miej­sce w Wie­czer­ni­ku i na Gol­go­cie. Jezus umarł za nas tyl­ko raz, ale wciąż na nowo na ołta­rzach świa­ta poprzez litur­gię i ręce kapła­nów odna­wia­ne są tam­te wyda­rze­nia sprzed 2000 lat. Może­my sobie wyobra­zić, że zupeł­nie real­nie Jezus uży­cza kapła­nom Swe­go cia­ła i swe­go gło­su, aby mogli kon­ty­nu­ować Jego zbaw­cze dzie­ło. Jest to też wiel­ka odpo­wie­dzial­ność zło­żo­na w nasze kapłań­skie ręce, aby god­nie cele­bro­wać Mszę świę­tą. Jesz­cze też zwró­cił uwa­gę na odpo­wie­dzial­ność spo­czy­wa­ją­cą na nas pod­czas czy­ta­nia Ewan­ge­lii. Oto powin­ni­śmy tak bar­dzo wczuć się w to, o czym czy­ta­my, aby wier­nie prze­ka­zać sło­wa Chry­stu­sa, któ­re dziś kie­ru­je do wszyst­kich uczest­ni­ków Eucha­ry­stii. Po tym dość dłu­gim wstę­pie pozwo­lę sobie raz jesz­cze prze­czy­tać frag­men­ty Ewangelii.

            Autor listu do Hebraj­czy­ków pisze (Hbr 7, 22–27):

            O tyle też Jezus stał się porę­czy­cie­lem lep­sze­go przy­mie­rza. I gdy tam­tych wie­lu było kapła­na­mi, gdyż śmierć nie zezwa­la­ła im trwać przy życiu, Ten wła­śnie, ponie­waż trwa na wie­ki, ma kapłań­stwo nie­prze­mi­ja­ją­ce. Prze­to i zba­wiać na wie­ki może cał­ko­wi­cie tych, któ­rzy przez Nie­go zbli­ża­ją się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wsta­wiać za nimi. Takie­go bowiem potrze­ba nam było arcy­ka­pła­na: świę­te­go, nie­win­ne­go, nie­ska­la­ne­go, oddzie­lo­ne­go od grzesz­ni­ków, wywyż­szo­ne­go ponad nie­bio­sa, takie­go, któ­ry nie jest obo­wią­za­ny, jak inni arcy­ka­pła­ni, do skła­da­nia codzien­nej ofia­ry naj­pierw za swo­je grze­chy, a potem za grze­chy ludu. To bowiem uczy­nił raz na zawsze, ofia­ru­jąc same­go siebie.

            Z tego tek­stu wyni­ka jasno, że jest jed­na nie­po­wta­rzal­na ofia­ra Chry­stu­sa zło­żo­na „raz na zawsze” na krzy­żu. W jakim więc sen­sie, w jaki spo­sób Eucha­ry­stia jest ofia­rą? Nam dzi­siaj wyda­je się to oczy­wi­ste i odpo­wia­da­my: Eucha­ry­stia uobec­nia ofia­rę, tę jedy­ną ofia­rę Chrystusa.

            Ale żeby to było tak oczy­wi­ste, trze­ba było na nowo odkryć sens sło­wa „pamiąt­ka”, któ­re poja­wia się w Jezu­so­wych sło­wach usta­no­wie­nia Eucha­ry­stii wypo­wie­dzia­nych pod­czas Ostat­niej Wie­cze­rzy: „To czyń­cie na moją pamiątkę”.

            „Pol­skie sło­wo „pamiąt­ka” koja­rzy się z jakimś wspo­mnie­niem, z czymś, co było, ale już nie jest, z jakąś rze­czą z prze­szło­ści, np. mogę mieć ciu­pa­gę z Zako­pa­ne­go jako pamiąt­kę, któ­ra rodzi we mnie wspo­mnie­nia z waka­cji.
Nato­miast sło­wo uży­te przez Jezu­sa dla Jemu współ­cze­snych zna­czy­ło coś dużo wię­cej: anam­ne­sis (anam­ne­za) – to uobec­nie­nie, aktu­ali­za­cja zda­rze­nia, jak­by ono było ponad cza­sem. Wyni­ka­ło to z żydow­skie­go prze­ży­wa­nia Pas­chy, z któ­re­go prze­cież wyra­sta Eucharystia.

            Np. „czy­ta­jąc księ­gi świę­te, Żydzi nie czy­nią tego pod kątem wery­fi­ko­wa­nia ich od stro­ny histo­rycz­nej, lecz sytu­ują sie­bie w dłu­gim łań­cu­chu poko­leń tych, któ­rzy Biblię otrzy­ma­li i uzna­li za dro­go­wskaz i pokarm dla swo­je­go życia. Żyd nie docie­ka, któ­rę­dy Izra­eli­ci wycho­dzi­li z Egip­tu, lecz prze­ży­wa tekst biblij­ny, jak­by sam stam­tąd teraz wycho­dził” (ks. prof. Wal­de­mar Chro­stow­ski)

            „Pamięć” żydow­ska zatem w prze­ci­wień­stwie do pamię­ci grec­kiej wymy­ka się wszel­kim ramom cza­so­wym – z „wte­dy” prze­no­si się w „teraz”…

                (http://www.nowezycie.archidiecezja.wroc.pl/index.php/2019/09/11/zikkaron-pamiec-zapomniana)

            W litur­gii eucha­ry­stycz­nej po sło­wach prze­isto­cze­nia, a następ­nie po wezwa­niu „oto wiel­ka tajem­ni­ca wia­ry”, kapłan modli się:

            „Wspo­mi­na­jąc Śmierć i Zmar­twych­wsta­nie Two­je­go Syna ofia­ru­je­my Tobie Boże chleb życia i kie­lich zba­wie­nia”. A zatem „wspo­mi­na­my”, tzn. uobec­nia­my miste­rium Męki, Śmier­ci i Zmar­twych­wsta­nia Chry­stu­sa – sta­je­my wte­dy jak­by w środ­ku tych wyda­rzeń, a raczej one sta­ją pośrod­ku nas żywe, w całej swej peł­ni i aktu­al­no­ści! To nie jest tyl­ko fakt z prze­szło­ści, to dzie­je się teraz, to jest fakt z wiecz­no­ści, w któ­rej Chry­stus cią­gle sta­je przed Ojcem, będąc kapła­nem wiecz­nym, jak poka­zu­je to cyto­wa­ny List do Hebrajczyków.

            Zatem w litur­gii eucha­ry­stycz­nej czę­sto uży­wa się cza­su teraź­niej­sze­go, mówiąc o wyda­rze­niach prze­szłych – to wska­zu­je, że przez litur­gię my sta­je­my się ich bez­po­śred­ni­mi uczest­ni­ka­mi – Ks. Jacek Fro­niew­ski – „Eucha­ry­stia jako uobec­nie­nie ofia­ry Chrystusa”.

(http://www.nowezycie.archidiecezja.wroc.pl/index.php/2017/02/21/eucharystia-jako-uobecnienie-ofiary-chrystusa/)

            Kie­dy Pan Jezus mówił o wyda­niu swe­go cia­ła i prze­la­niu swej krwi, to słu­cha­ją­cy Go apo­sto­ło­wie zro­zu­mie­li, iż ofia­ra ta wła­śnie się doko­nu­je (a nie doko­na się w przyszłości).

            Mogło im się to wyda­wać dziw­ne – widzie­li prze­cież wciąż żywe­go Jezu­sa, spo­ży­wa­ją­ce­go z nimi wie­cze­rzę. Jed­nak od chwi­li wypo­wie­dze­nia przez Jezu­sa tych słów roz­po­czę­ło się trwa­łe „teraz” skła­da­nej przez Nie­go ofia­ry – raz zło­żo­nej, ale real­nie uobec­nia­nej w każ­dej spra­wo­wa­nej Eucharystii.

            Cuda Eucha­ry­stycz­ne, np. cud eucha­ry­stycz­ny w para­fii pw. św. Anto­nie­go w  Sokół­ce, potwier­dzo­ny przez pro­fe­so­rów pato­mor­fo­lo­gii z Uni­wer­sy­te­tu Medycz­ne­go w Bia­łym­sto­ku, jest logicz­nym zna­kiem, w spo­sób kon­se­kwent­ny potwier­dza­ją­cym powa­gę słów Jezu­sa Chrystusa.

            Wyjąt­ko­wa, nie do pod­ro­bie­nia struk­tu­ra czę­ścio­wo prze­mie­nio­nej Hostii potwier­dza nad­przy­ro­dzo­ne źró­dło mocy, któ­ra tego dokonała.

            Nato­miast tkan­ka ser­ca zmiaż­dżo­ne­go cier­pie­niem wska­zu­je na nie­ustan­ne real­ne uobec­nia­nie się ofia­ry Chry­stu­sa w Eucha­ry­stii. Poka­zu­je ona, że sło­wa Jezu­sa, zapi­sa­ne w trzech Ewan­ge­liach i w Pierw­szym Liście do Koryn­tian, nie są pustą dekla­ra­cją, meta­fo­rą lub sym­bo­lem. Są po pro­stu rzeczywistością.

            Mamy zatem do czy­nie­nia z całą serią nie­przy­pad­ko­wych, powią­za­nych ze sobą fak­tów: Jezus wypo­wie­dział pew­ne sło­wa, zgod­nie z tymi sło­wa­mi zło­żył ofia­rę i zmar­twych­wstał, zgod­nie z tym Kościół już przez dwa­dzie­ścia wie­ków codzien­nie uobec­nia Jego ofia­rę i zmar­twych­wsta­nie w Eucharystii.

            Cud Eucha­ry­stycz­ny jest jedy­nie zna­kiem, potwier­dze­niem, że to wszyst­ko jest obiek­tyw­ną praw­dą, że nasza wia­ra ma sens, że rze­czy­wi­ście pro­wa­dzi do zmar­twych­wsta­nia i zba­wie­nia. (http://bezale.pl/2018/06/25/cud-potwierdzony-przez-naukowcow/)

            A więc kocha­ni raz jeszcze.

            W litur­gii mszy św. mamy do czy­nie­nia z modli­twa­mi eucha­ry­stycz­ny­mi zwa­ny­mi ina­czej ana­fo­ra­mi (od gr. ana­pho­ra – podniesienie).

            Pierw­sza zwa­na epi­kle­zą (od gr. epi­ka­leo – przy­wo­ły­wać, przy­zy­wać) brzmi:

            „Uświęć te dary mocą Two­je­go Ducha, aby sta­ły się dla nas Cia­łem i Krwią nasze­go Pana Jezu­sa Chrystusa”.

            Cho­dzi o chleb i wino, któ­re zosta­ły przy­nie­sio­ne do spra­wo­wa­nia eucha­ry­stycz­nej Ofiary.

            Dru­ga modli­twa w ana­fo­rze to nar­ra­cja słów Jezu­sa z wieczernika:

            „Bierz­cie i jedz­cie z tego wszy­scy: To jest bowiem Cia­ło Moje […]”, „Bierz­cie i pij­cie z nie­go wszy­scy: to jest bowiem Kie­lich Krwi Mojej[…]”.

            Te dwie modli­twy powo­du­ją zja­wi­sko w litur­gii zwa­ne anam­ne­zą (od gr. anàm­ne­sis – „przy­po­mnie­nie”, „wspo­mnie­nie”, „remi­ni­scen­cję”). Inny­mi sło­wy anam­ne­za to wspo­mnie­nie uobec­nia­ją­ce, gdzie prze­szłość sta­je się teraź­niej­szo­ścią. Dzię­ki tej anam­ne­zie chleb sta­je Cia­łem, a wino Krwią Chry­stu­sa. Zatem histo­rycz­ne wyda­rze­nia zbaw­cze są fak­tycz­ne, obiek­tyw­nie i real­nie uobec­nia­ne tu i teraz.

            Bez anam­ne­zy litur­gia była­by spra­wą pry­wat­ną, zamy­ka­ją­cą na dzia­ła­nia Boże. Bez anam­ne­zy litur­gia nie była­by litur­gią. Anam­ne­za jest „ser­cem litur­gii”. Zatem cud Mszy świę­tej pole­ga na uobec­nie­niu męki śmier­ci i zmar­twych­wsta­nia Chry­stu­sa. (http://www.parafiawrzawy.pl/rek/9.htm)

            Św. Jan Maria Vian­ney mówił:

            Gdy­by­śmy wie­dzie­li czym jest Msza świę­ta, musie­li­by­śmy umrzeć z zachwy­tu. A św. Urszu­la Ledó­chow­ska mówi­ła: Jedy­ne, praw­dzi­we, nie­zmien­ne szczę­ście na zie­mi – to Jezus w Eucharystii.

             Kocha­ni, czy może­cie wyobra­zić sobie czło­wie­ka, któ­ry jadł­by tyl­ko raz w roku i miał siłę nor­mal­nie żyć i pra­co­wać? Myślę, że trud­no, by było choć zda­rza­ją się przy­pad­ki, że ktoś żyje przez wie­le lat tyl­ko Eucha­ry­stią. Ale w nor­mal­nym,  codzien­nym życiu jest to prze­cież nie­moż­li­we. Podob­nie jest i z naszym duchem jeśli nie kar­mi­my go Cia­łem i Krwią Chry­stu­sa. Jeśli przyj­mu­je­my Eucha­ry­stię, to na życie wiecz­ne może­my spo­koj­nie ocze­ki­wać mając siłę wal­czyć ze złem, któ­re nas ota­cza, a któ­re jest dzie­łem same­go sza­ta­na. Czyż zatem nie war­to sko­rzy­stać z ogrom­ne­go Daru jaki daje nam Chry­stus przez Kościół, Daru, któ­rym jest Eucharystia.

– Tak to pięk­ne, jeśli chce­my się kar­mić Cia­łem Chry­stu­sa, aby mieć Jego życie w sobie, życie, któ­re nigdy się nie kończy.

Jezus zna natu­rę ludz­ką, jej potrze­by, więc już teraz nie w odnie­sie­niu do same­go tyl­ko cia­ła, ale też dla duszy, daje na pokarm same­go sie­bie, aby­śmy mie­li siłę wal­czyć ze złem, ze swy­mi sła­bo­ścia­mi, na swej dro­dze do wiecz­no­ści. Zatem zachę­cam was, aby­ście jak naj­czę­ściej korzy­sta­li z tego daru miło­ści Boga, któ­ry sam sie­bie daje na pokarm dla naszej duszy ukryw­szy się w małym opłat­ku pod­czas prze­isto­cze­nia każ­do­ra­zo­wo w Eucharystii.

Zapo­wia­da­jąc  Eucha­ry­stię jako pokarm ze swe­go Cia­ła i Krwi – pisze ks. prof. Wal­de­mar Chro­stow­ski –, Jezus dobrze wie­dział, że reli­gia Izra­ela zaka­zu­je picia krwi i spo­ży­wa­nia pokar­mów spo­rzą­dzo­nych przy jej uży­ciu. Krew jest w Biblii przed­sta­wia­na jako sie­dli­sko życia (Kpł 17,11), któ­re bez resz­ty sta­no­wi wła­sność Boga. W tym miej­scu mamy do czy­nie­nia z nie­po­ję­tym para­dok­sem: ponie­waż wła­śnie krew jest sie­dli­skiem życia całe­go cia­ła, to Cia­ło i Krew Jezu­sa sta­ją się naj­waż­niej­szym pokar­mem, któ­rym żywi On swo­ich wyznaw­ców: Cia­ło moje jest praw­dzi­wym pokar­mem, a Krew moja jest praw­dzi­wym napo­jem (J 6,55). Ten cud jest moż­li­wy dzię­ki abso­lut­nej nowo­ści oso­by Jezu­sa, tak wyjąt­ko­wej, że może nam dać wła­sne życie w swo­im Cie­le i Krwi. Nie cho­dzi tu wca­le o spo­ży­wa­nie mar­twe­go cia­ła, jak przy­pusz­cza­li ci, któ­rzy słu­cha­li mowy Jezu­sa w syna­go­dze w Kafar­naum, dając tej oba­wie wyraz w pyta­niu: Jak On może nam dać swo­je cia­ło do spo­ży­cia? (J 6,52). Jed­nak Eucha­ry­stia to żywe Cia­ło zmar­twych­wsta­łe­go Pana, któ­re w spo­sób cudow­ny sta­je się dostęp­ne pod posta­cia­mi chle­ba i wina (Eucha­ry­stia – ks. prof. Wal­de­mar Chro­stow­ski, s. 12).

            O rze­czy­wi­stej obec­no­ści Jezu­sa w Eucha­ry­stii – jak już wspo­mnia­łem –  świad­czą cuda Eucha­ry­stycz­ne, któ­rych co pewien czas doko­nu­je Bóg w róż­nych czę­ściach świa­ta, aby pod­trzy­mać wia­rę wątpiących.

            Pewien mnich zasta­na­wiał się, czy to rze­czy­wi­ście moż­li­we, żeby Chry­stus był obec­ny w posta­ciach eucha­ry­stycz­nych. Kie­dy odpra­wiał mszę św. i wypo­wie­dział sło­wa kon­se­kra­cji, hostia prze­mie­ni­ła się w jego rękach we frag­ment ludz­kie­go cia­ła, a wino w krew. Reli­kwie zba­da­no w 1971 r., raport pato­lo­gów potwier­dził, że są to ludz­kie szcząt­ki; tkan­kę opi­sa­no jako frag­ment ser­ca, stwier­dzo­ną gru­pę krwi AB. Jan Paweł II w księ­dze pamiąt­ko­wej sank­tu­arium napi­sał: „Spraw, aby­śmy w Cie­bie bar­dziej wie­rzy­li, pokła­da­li nadzie­ję i miłowali”.

            Pew­na dziew­czy­na po przy­ję­ciu komu­nii św. wyję­ła opła­tek z ust, by zanieść go do cza­row­ni­cy, któ­ra mia­ła przy­go­to­wać dla niej napój miło­sny. Tar­ga­na wyrzu­ta­mi sumie­nia, nie poszła do niej od razu, ale wzię­ła hostię do domu. Kie­dy po kil­ku dniach odwi­nę­ła chu­s­tecz­kę, odkry­ła, że hostia zmie­ni­ła się w zakrwa­wio­ny kawa­łek ciała.

            W Lour­des w 1999 r. pod­czas mszy św. odpra­wia­nej przez fran­cu­skich bisku­pów, w tym kard. Jeana-Marie Lusti­ge­ra, hostia pod­czas wypo­wia­da­nia słów kon­se­kra­cji unio­sła się z pate­ny na ok. 2 cen­ty­me­try w górę. Uwiecz­ni­ła to trans­mi­tu­ją­ca wyda­rze­nie tele­wi­zja (kiep­skiej jako­ści nagra­nie moż­na obej­rzeć na YouTu­bie). (https://www.wykop.pl/link/47552/cud-eucharystyczny-w-lourdes/)

            Pod­czas mszy spra­wo­wa­nej przez abp. Joh­na Bula­iti­sa w dniu 28 lute­go 2010 r. o godz. 10-tej, komu­nię przy­ję­ła Julia Kim, Kore­an­ka uwa­ża­na przez swo­ich zwo­len­ni­ków za mistycz­kę. Kobie­ta po pew­nym cza­sie otwo­rzy­ła usta: hostia na jej języ­ku zabar­wi­ła się na czer­wo­no i zaczę­ła krwa­wić. Arcy­bi­skup kazał jej prze­łknąć hostię i prze­płu­kać usta wodą, po czym zba­dał jej jamę ust­ną i stwier­dził, że nie ma w niej żad­nych zra­nień. Wyda­rze­nie uwiecz­ni­ły kame­ry, nagra­nie jest dostęp­ne w Internecie.

Moi dro­dzy!

Mi jako kapła­no­wi Jezus już wie­lo­krot­nie dał bar­dzo moc­no odczuć swo­ją obec­ność pod­czas spra­wo­wa­nia Eucha­ry­stii, nie tyl­ko w spo­sób ducho­wy po jej przy­ję­ciu, ale poprzez zewnętrz­ne znaki.

Kie­dyś byłem kape­la­nem w hospi­cjum w Łabuń­kach k. Zamo­ścia. Stam­tąd zapa­mię­ta­łem pew­ną jesz­cze mło­dą, bo zale­d­wie 56 let­nią kobie­tę, któ­ra u nas była zale­d­wie 9 dni, ale to jest dokład­nie tyle ile liczy sobie każ­da Nowen­na, więc ten pobyt tam w hospi­cjum mógł być zna­kiem danym przez Pana Boga, któ­ry w tym cza­sie dał Jej oka­zję, aby lepiej mogła przy­go­to­wać się na spo­tka­nie z Nim.

Będąc kape­la­nem w hospi­cjum, mia­łem oka­zję roz­ma­wiać zarów­no z nią, jak i z jej cór­ką i nie usły­sza­łem ani jed­ne­go sło­wa skar­gi, pro­te­stu. Cięż­ko cho­ra kobie­ta nie zamy­ka­ła się w sobie, nie sku­pia­ła się na sobie, ale z wiel­ką trzeź­wo­ścią umy­słu wspo­mi­na­ła o człon­kach swej rodzi­ny i ofia­ro­wy­wa­ła swo­je cier­pie­nia za nich, a szcze­gól­nie pro­si­ła o łaskę wia­ry dla swych bli­skich, aby nigdy nikt nie zagu­bił się na swej dro­dze do zbawienia.

Waż­nym zna­kiem dla mnie był fakt, że zmar­ła w cza­sie Mszy Świę­tej dokład­nie w momen­cie pod­nie­sie­nia, gdy zosta­ły wypo­wie­dzia­ne sło­wa prze­isto­cze­nia chle­ba w Cia­ło Chry­stu­sa, a wina w Jego Krew. Ona wte­dy rów­nież pod­nio­sła rękę jak­by chcia­ła raz jesz­cze przy­jąć tę bez­kr­wa­wą ofia­rę Jezu­sa i razem z Nim oddać sie­bie w ofie­rze Bogu Ojcu. To był nie­zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści, lub mówiąc języ­kiem wia­ry, ogrom­na łaska od Pana Boga, któ­ry zna­jąc jej pokor­ne i peł­ne miło­ści bliź­nie­go życie pozwo­lił jej razem z Sobą oddać swe życie Bogu Ojcu.

Kie­dyś pod­czas kolę­dy wsze­dłem do domu star­szej pani, któ­ra każ­de­go dnia opie­ko­wa­ła się bli­ską jej oso­bą. Pani ta powie­dzia­ła, że gdy­by nie codzien­na Eucha­ry­stia nie dała­by rady podo­łać temu zada­niu. War­to jesz­cze zazna­czyć, że do kościo­ła owa star­sza kobie­ta mia­ła kil­ka­set metrów, co np. w zimę wią­za­ło się z dużym wysił­kiem i nie­bez­pie­czeń­stwem, np. zła­ma­nia nogi, gdy było ślisko.

Tutaj może mała dygre­sja. Otóż war­to poru­szyć na dziś to błęd­ne rozu­mie­nie praw­dy wia­ry, że Bóg jest wszę­dzie, więc po co cho­dzić do kościo­ła, po co uczest­ni­czyć w nie­dziel­nej, czy świą­tecz­nej Eucha­ry­stii? Moż­na np. pójść na spa­cer do lasu, moż­na wyje­chać w ple­ner i już jeste­śmy w obec­no­ści Boga. – Tak, jeste­śmy. – Dar mądro­ści spra­wia, że na pod­sta­wie Bożych dzieł może­my wnio­sko­wać o geniu­szu ich Stwór­cy, ale czy jest to samo, co spo­tka­nie z oso­bo­wym Bogiem we wspól­no­cie ludzi wie­rzą­cych, w dzięk­czy­nie­niu, na modli­twie? Czy może­my przyj­mo­wać Jezu­sa do swych serc nie uczest­ni­cząc we mszy świętej?

My też bywa­my w róż­nych miej­scach, wciąż żyje­my na tym świe­cie, czy to jed­nak wystar­czy, aby każ­dy, kto pój­dzie gdzie­kol­wiek mógł się z nami spo­tkać, czy raczej uma­wia­my się na czas i miej­sce spotkania?

Jezus umó­wił się z nami na spo­tka­nie pod­czas Eucha­ry­stii. Sam zaś nazy­wał świą­ty­nię swo­im domem, a Jego ziem­scy rodzi­ce swo­im zwy­cza­jem piel­grzy­mo­wa­li do Jero­zo­li­my zgod­nie z tra­dy­cją żydow­ską. Jezus w sza­bat bywał w syna­go­dze i tam czyn­nie uczest­ni­czył np. czy­ta­jąc Pisma Sta­re­go Testa­men­tu. Dziś w miej­sce sza­ba­tu mamy nie­dzie­lę, na pamiąt­kę zmar­twych­wsta­nia Jezu­sa, będą­ce­go gwa­ran­tem nasze­go zmar­twych­wsta­nia. Msza św. zaś jest dzięk­czy­nie­niem Bogu, za nasze odku­pie­nie i pamiąt­ką tych wyda­rzeń, któ­re dopro­wa­dzi­ły Jezu­sa na krzyż.

Pod­czas Eucha­ry­stii, w momen­cie prze­isto­cze­nia, jeste­śmy świad­ka­mi tego same­go cudu Prze­mie­nie­nia chle­ba w Cia­ło Chry­stu­sa, a wina w Jego Krew, któ­re doko­na­ło się pod­czas Ostat­niej Wie­cze­rzy w Wie­czer­ni­ku. Kapłan wypo­wia­da nad chle­bem te same sło­wa, któ­re mówił Jezus: Bierz­cie i jedz­cie, to jest Cia­ło moje. Następ­nie nad winem odmó­wiw­szy dzięk­czy­nie­nie, dał im, mówiąc: Pij­cie z nie­go wszy­scy, bo to jest moja Krew Przy­mie­rza, któ­ra za wie­lu będzie wyla­na na odpusz­cze­nie grzechów.

Jest to naj­więk­szy cud Bożej Miło­ści. Jezus Chry­stus daje nam swo­je Cia­ło na pokarm na życie wiecz­ne. Przez eucha­ry­stię jesz­cze peł­niej sta­je­my się brać­mi i sio­stra­mi. Eucha­ry­stia zatem zobo­wią­zu­je nas jesz­cze bar­dziej do wza­jem­nej miło­ści, po któ­rej, jak mówił Jezus, pozna­ją, że jeste­śmy Jego ucznia­mi. Tak, jak On uczy­nił z sie­bie dobro­wol­ną ofia­rę Miło­ści, któ­ra zawio­dła Go na wzgó­rze Gol­go­ty, na któ­rym oddał za nas życie na krzy­żu, tak i my powin­ni­śmy dać coś z sie­bie naszym bra­ciom, naszym sio­strom. Może­my poda­ro­wać samot­nym, cier­pią­cym, przy­naj­mniej dobre sło­wo, uśmiech, gest zro­zu­mie­nia, czy czas, aby wysłu­chać, aby trwać przy kimś, kto potrze­bu­je obec­no­ści dru­gie­go czło­wie­ka. Powin­ni­śmy też mieć otwar­te ser­ce i dło­nie dla tych, któ­rym bra­ku­je na zaspo­ko­je­nie choć­by mini­mal­nych potrzeb egzy­sten­cji, dzie­ląc się swy­mi dobra­mi, o ile oczy­wi­ście je posia­da­my. Zawsze zaś może­my dzie­lić się ser­cem, prze­peł­nio­nym współ­czu­ją­cą Miło­ścią Chrystusa.

Wie­my, że jeśli ktoś kogoś kocha, to chęt­nie prze­by­wa w obec­no­ści oso­by ukochanej.

Jezus nas kocha tak bar­dzo, że przy­jął postać czło­wie­ka, a potem umarł, byśmy mogli żyć. Co wię­cej, wciąż na nowo przy­by­wa do kościo­ła, aby z nami się modlić i aby w spo­sób bez­kr­wa­wy znów ofia­ro­wać się Bogu Ojcu za nas.

Moi dro­dzy! Na Eucharystię,możemy spoj­rzeć też sze­rzej, w kon­tek­ście tego co gło­si współ­cze­sny świat.

Otóż dziś przy­ję­ło się np. mówić, że nie waż­ne w jakie­go Boga się wie­rzy, że wszyst­kie reli­gie są sobie rów­ne, są jed­na­ko­we. Inni z kolei mówią, że to wła­śnie reli­gie są win­ne woj­nom, podzia­łom. Nie ludzie są win­ni, tyl­ko reli­gie. Przy tej oka­zji oczy­wi­ście kry­ty­ku­je się Kościół kato­lic­ki, któ­ry trzy­ma się śre­dnio­wiecz­nych poglą­dów, itd. Moż­na by jesz­cze wie­le wymie­nić zarzu­tów, jakie sta­wia się Kościo­ło­wi. Obec­nie szcze­gól­nie mod­ne są postu­la­ty roz­dzia­łu Kościo­ła od pań­stwa. We Fran­cji w tej kwe­stii np. docho­dzi już do absur­dów, tak że np. kapłan, któ­ry idzie z wier­ny­mi w pro­ce­sji Boże­go Cia­ła musi uwa­żać, żeby przy­pad­ko­wo nie pokro­pić wodą świę­co­ną budyn­ku w któ­rym miesz­czą się urzę­dy czy insty­tu­cje pań­stwo­we. We wspo­mnia­nej Fran­cji rocz­nie docho­dzi do 800 aktów pro­fa­na­cji i wan­da­li­zmu w kościo­łach.  Są one smut­nym prze­ja­wem cho­rej cywi­li­za­cji, któ­ra nisz­czy wszel­kie prze­ja­wy sacrum w życiu społecznym.

Kil­ka dni temu w Nicei pol­ski ksiądz, peł­nią­cy posłu­gę dusz­pa­ster­ską we Fran­cji, padł ofia­rą 31-let­nie­go nożow­ni­ka, kie­dy przy­go­to­wy­wał się do odpra­wie­nia mszy św. Męż­czy­zna – cier­pią­cy na zabu­rze­nia psy­chicz­ne – zadał mu 20 cio­sów. Duchow­ny tra­fił do szpi­ta­la. W ata­ku ran­na zosta­ła tak­że 72-let­nia sio­stra zakon­na, któ­ra sta­nę­ła w jego obro­nie. Poda­no, że życiu księ­dza nie zagra­ża niebezpieczeństwo.

Czy jed­nak bez Boga żyło by nam się łatwiej na tym świe­cie? Dla­cze­go pro­po­nu­je się obec­nie w wie­lu kra­jach świec­ki model życia spo­łecz­ne­go, a Kościół, tak jak w pierw­szych wie­kach chrze­ści­jań­stwa, chcia­ło by się zepchnąć do kata­kumb, po to, aby już nie miał żad­ne­go gło­su, aby nie przy­po­mi­nał o nauce pły­ną­cej z Ewan­ge­lii, aby nie poru­szał ludz­kich sumień.

Może tro­chę cie­ka­wo­stek z historii.

Np. przy­ję­ło się, idąc za oświe­ce­nio­wą pro­pa­gan­dą, oskar­żać o zbrod­nie prze­ciw ludz­ko­ści inkwi­zy­cję, tyle że w cią­gu jed­ne­go dnia rewo­lu­cji fran­cu­skiej zabi­ja­no wię­cej ludzi niż w cią­gu trzy­stu lat dzia­ła­nia inkwizycji.

W Mek­sy­ku z kolei dzię­ki obja­wie­niom Maryi w Guada­lu­pe (9 grud­nia 1531 r.) usta­ły krwa­we ofia­ry z ludzi. Cudow­na inter­wen­cja Mat­ki Bożej poło­ży­ła kres temu nie­ludz­kie­mu okru­cień­stwu. Azte­ko­wie stwo­rzy­li jed­ną z naj­bar­dziej bar­ba­rzyń­skich reli­gii w histo­rii cywi­li­za­cji odda­jąc cześć bóstwom i siłom przy­ro­dy. Poprzez wyry­wa­nie ofia­rom biją­cych serc – co moż­na m.in. zoba­czyć w fil­mie Mela Gib­so­na pt. Apo­ca­lyp­to – wie­rzy­li, że w ten spo­sób zado­wo­lą swe­go boga Słoń­ce i zapew­nią całe­mu naro­do­wi powo­dze­nie, uni­ka­jąc wszel­kich nie­szczęść; zara­zy, gło­du itd. Oce­nia się, że takich ofiar skła­da­no nawet z 20 tys. osób rocz­nie. Pod wpły­wem obja­wień Azte­ko­wie maso­wo zaczę­li przyj­mo­wać chrze­ści­jań­stwo. Sześć lat po obja­wie­niach Maryi już osiem milio­nów Indian przy­ję­ło chrzest. W cią­gu zale­d­wie 100 lat Mek­syk stał się kra­jem chrze­ści­jań­skim. Nie­ste­ty bar­dzo czę­sto nie pamię­ta się tych chlub­nych kart Kościo­ła, ale przy­po­mi­na się tyl­ko to, co go zaciemia.

Idąc dalej w tym samym Mek­sy­ku w dru­giej poło­wie XVIII wie­ku aresz­to­wa­no i wyda­lo­no z kra­ju 678 jezu­itów. Jaki był tego sku­tek. „To co dało znać o sobie natych­miast, to upa­dek szkol­nic­twa wyż­sze­go. Sys­tem szkol­ny zała­mał się cał­ko­wi­cie. Z dnia na dzień zamknię­to wszyst­kie kole­gia, a stu­den­tów roz­pro­szo­no. Zabra­kło pro­fe­so­rów, nauczy­cie­li i wycho­waw­ców, któ­rzy byli wład­ni pod­jąć dzie­ło jezu­itów. Przez dwa poko­le­nia nie kształ­co­no mło­dzie­ży. Edu­ka­cyj­na dziu­ra mię­dzy­po­ko­le­nio­wa przy­nio­sła zastra­sza­ją­ce skut­ki. W pierw­szych deka­dach XIX wie­ku, kie­dy rodzi­ły się ruchy nie­pod­le­gło­ścio­we w Ame­ry­ce nie było już inte­li­gen­cji rodzi­mej. Star­sze poko­le­nie elit inte­lek­tu­al­nych, wykształ­co­ne i wycho­wa­ne przez jezu­itów, już wymie­ra­ło. Nowe poko­le­nie pogrą­żo­ne było w igno­ran­cji… Kre­ol­skie spo­łe­czeń­stwo w Mek­sy­ku nie zna­ło kontr­ar­gu­men­tów wobec pły­ną­cych sze­ro­ką falą z Euro­py nowi­nek rewo­lu­cyj­nych. A te roz­sa­dzi­ły pano­wa­nie hisz­pań­skie. Wspa­nia­le roz­wi­ja­ją­ce się misje jezu­ic­kie opu­sto­sza­ły w jeden dzień. India­nie zosta­li pozo­sta­wie­ni sami sobie. Popa­dli w stan wtór­ne­go pry­mi­ty­wi­zmu, a nawet bar­ba­rzyń­stwa. Pół­noc­ne tere­ny kra­ju zdzi­cza­ły na ponad sto lat. Wresz­cie nastą­pił upa­dek świet­nie pro­wa­dzo­nych mająt­ków jezu­ic­kich, w któ­rych zatrud­nie­ni pra­co­wa­li na zasa­dach odpłat­no­ści, a nie dorob­ku. Upa­dły plan­ta­cje, bo nikt nie umiał pro­wa­dzić tak efek­tyw­nie i tak wydaj­nie gospo­darstw. Roz­cza­ro­wa­nie się­ga­ło szczy­tu, gdy nigdzie nie zna­le­zio­no legen­dar­nych skar­bów, o któ­rych od stu lat roz­gła­sza­ła anty­je­zu­ic­ka pro­pa­gan­da por­tu­gal­ska i angiel­ska. A orga­ni­zo­wa­no po nie praw­dzi­we eks­pe­dy­cje poszu­ki­waw­cze. Jedy­nym bogac­twem będą­cym w posia­da­niu jezu­itów były biblio­te­ki. Nie­ste­ty i te prze­pa­dły bez­pow­rot­nie, roz­kra­dzio­ne, roz­pro­szo­ne, wysprze­da­ne za bez­cen. Znisz­czo­no ogrom­ny doro­bek nauko­wy. Uni­ce­stwio­no pio­nier­skie i fun­da­men­tal­ne pra­ce z dzie­dzi­ny etno­gra­fii, lin­gwi­sty­ki indiań­skiej, geo­gra­fii, geo­lo­gii, przy­ro­do­znaw­stwa, kar­to­gra­fii, medy­cy­ny, opi­sów podró­ży, wypraw i badań. Wszyst­ko to prze­pa­dło w więk­szo­ści bez­pow­rot­nie” (Jan Gać – Mek­syk). Zatem zobacz­my, świec­kie sys­te­my chcia­ły za wszel­ką cenę znisz­czyć Kościół, aby móc ste­ro­wać ciem­ną, nie­wy­kształ­co­ną masą spo­łe­czeństw, by móc mieć nad nią wła­dzę i wpro­wa­dzać wła­sną ideologię.

A co dzie­je się we współ­cze­snym świe­cie? Co dzie­je się w Europie?

Jezus nato­miast obie­cu­je, że Kościół, któ­ry miał być zbu­do­wa­ny na ska­le, któ­rą miał być św. Piotr, bra­my pie­kiel­ne nie prze­mo­gą. Jak widzi­my, rze­czy­wi­ście nie­zwy­cię­żo­ny jest Kościół przez 2000 lat – mimo róż­nych błę­dów, któ­re zosta­ły popeł­nio­ne w Jego dzie­jach i są popeł­nia­ne nadal. Gdy­by nie było to dzie­ło Boże, to zapew­ne daw­no by upa­dło podob­nie jak wie­le innych sys­te­mów poli­tycz­nych łącz­nie z potęż­nym komu­ni­stycz­nym, któ­re­go upa­dek mie­li­śmy oka­zję obser­wo­wać. Kościół zaś ist­nie­je i żad­ne zło wewnętrz­ne, czy zewnętrz­ne nie jest w sta­nie Go poko­nać. Jest tak dla­te­go, że zapew­nił to Jezus Chry­stus, a Jego sło­wa są nie­zmien­ne i zawsze prawdziwe.

Mate­rial­nym świa­dec­twem ogrom­ne­go cier­pie­nia Jezu­sa jest Całun Turyń­ski, bada­ny od lat przez zastę­py naukow­ców – fizy­ków, che­mi­ków, leka­rzy, a tak­że histo­ry­ków sztuki.

Świę­ty papież, Jan Paweł II mówił, że całun to zwier­cia­dło Ewan­ge­lii. Reflek­sja nad cału­nem – mówił papież – każe bowiem uświa­do­mić sobie, że wid­nie­ją­cy na nim wize­ru­nek jest tak ści­śle zwią­za­ny z tym, co Ewan­ge­lie opo­wia­da­ją o męce i śmier­ci Jezu­sa, że każ­dy czło­wiek wraż­li­wy, kon­tem­plu­jąc go dozna­je wewnętrz­ne­go poru­sze­nia i wstrząsu.

Postać z cału­nu mie­rzy­ła ok. 180 cm, czy­li była o ok 15 cm wyż­sza od prze­cięt­ne­go męż­czy­zny żyją­ce­go dwa tysią­ce lat temu w Pale­sty­nie. Czło­wiek ten musiał przejść przed śmier­cią nie­praw­do­po­dob­ne tor­tu­ry – cia­ło jego pokry­te było rana­mi od bicza, gło­wa pokłu­ta była kol­ca­mi, pra­wy bok prze­bi­ty ostrym narzę­dziem, a ofia­ra dodat­ko­wo mia­ła zwich­nię­ty bark.

Prof. Giu­lio Fan­ti na cału­nie doli­czył się 370 ran powsta­łych wsku­tek biczo­wa­nia. Do tego trze­ba dodać rany bocz­ne, któ­re nie odci­snę­ły się na płót­nie, ponie­waż przy­kry­wa­ło ono cia­ło tyl­ko z przo­du i z tyłu. Może­my zatem zało­żyć, że w sumie było przy­naj­mniej 600 ude­rzeń – twier­dzi profesor.

Nato­miast prof. Ber­nar­do Hon­ta­nil­la, z Kli­ni­ki Uni­wer­sy­te­tu Nawar­ry jest pierw­szym chi­rur­giem pla­stycz­nym bada­ją­cym Całun Turyń­ski. Spe­cja­li­zu­je się w ope­ra­cjach rekon­struk­cyj­nych. Mówi on w wywiadzie: 

Moje bada­nia wyraź­nie poka­zu­ją, że na obra­zie odbi­tym na Cału­nie Turyń­skim widać śla­dy życia. Patrząc na ten wize­ru­nek, może­my mieć pew­ność, że widzi­my twarz żywe­go czło­wie­ka. Naj­waż­niej­szym, prze­są­dza­ją­cym dowo­dem jest widocz­na bruz­da noso­wo – war­go­wa. Aby zaob­ser­wo­wać taki efekt, koniecz­ne jest napię­cie mię­śni. Każ­dy chy­ba dosko­na­le wie, że w przy­pad­ku mar­twe­go cia­ła jest to wykluczone.

Wize­ru­nek posta­ci z Cału­nu Turyń­skie­go jest bar­dzo szcze­gó­ło­wy i dosko­na­le widać obie bruz­dy noso­wo – war­go­we. Jest dla mnie oczy­wi­ste, że ta oso­ba – w momen­cie utrwa­le­nia tego wize­run­ku – musia­ła żyć. Jestem chi­rur­giem pla­stycz­nym, bar­dzo czę­sto pra­cu­ję na ludz­kich twa­rzach i wiem, jakie ozna­ki wyka­zu­je twarz żywe­go pacjen­ta – takich oznak nie spo­sób przeoczyć.

Całun bada­ny był przez wie­lu spe­cja­li­stów, w tym rów­nież leka­rzy. Dzię­ki ich bada­niom wie­my z całą pew­no­ścią że są na nim śla­dy dwóch typów krwi: przed­śmiert­nej i pośmiert­nej. Medy­cy potra­fią je odróż­nić od sie­bie. Ina­czej krwa­wi oso­ba żywa, a ina­czej mar­twa. Tym­cza­sem na ple­cach oso­by owi­nię­tej cału­nem ewi­dent­nie są śla­dy krwi, któ­ra wypły­nę­ła z cia­ła przed śmier­cią, ale już z boku mamy do czy­nie­nia ze śla­da­mi krwi, któ­ra wypły­nę­ła po śmier­ci tego czło­wie­ka… Bada­nia poka­zu­ją jasno, że do nie­zna­ne­go pro­mie­nio­wa­nia, któ­re wytwo­rzy­ło ten wize­ru­nek, doszło po obu tych krwawieniach.

Opo­wiem teraz nie jako nauko­wiec, tyl­ko oso­ba kom­plet­nie pry­wat­na. Jeże­li ten całun okry­wał po śmier­ci cia­ło Jezu­sa Chry­stu­sa – a wszyst­ko wska­zu­je na to, że tak wła­śnie było – to patrząc na nie­go, widzi­my „foto­gra­fię” zmar­twych­wsta­nia. To są być może pierw­sze chwi­le od wstą­pie­nia życia w mar­twe cia­ło Jezu­sa Chrystusa.

Mówiąc pre­cy­zyj­nie: my naukow­cy, nie mamy żad­ne­go doświad­cze­nia ze zmar­twych­wsta­niem. Dla­te­go teraz roz­ma­wia­my już o wie­rze, a nie o nauce. Jed­nak oczy­wi­ście jed­no wca­le nie musi się z dru­gim wyklu­czać. Jako nauko­wiec mówię tyl­ko – na tym obra­zie widzi­my twarz żywej oso­by, mówił wspo­mnia­ny lekarz.

Na pod­sta­wie wize­run­ku z cału­nu naukow­cy z Włoch oraz Hisz­pa­nii stwo­rzy­li trój­wy­mia­ro­wą postać, któ­ra była nim przy­kry­ta. Widzi­my tam lek­ko ugię­tą szy­ję, w spe­cy­ficz­ny spo­sób jest też uło­żo­ne jed­no kola­no. To wyglą­da tak, jak­by czło­wiek, któ­ry zakry­wa swo­je geni­ta­lia, wsta­wał. Jeże­li popro­si­li­by­śmy kogoś o wsta­nie z łóż­ka bez wspie­ra­nia się na rękach, to tak by to wła­śnie wyglą­da­ło w pierw­szej fazie tego ruchu.

Dla mnie jed­nak klu­czo­wym argu­men­tem prze­ma­wia­ją­cym za moją tezą jest wła­śnie bruz­da noso­wo-war­go­wa. Mar­twe cia­ło moż­na ewen­tu­al­nie uło­żyć w taki spo­sób, by uda­wa­ło ruch, ale bruz­dy nie da się „usta­wić”.

Prof. Ber­nar­do odrzu­ca tezę, że całun jest wybit­nym dzie­łem sztu­ki wyko­na­nym przez geniu­sza, któ­ry zda­rza się raz na tysiąc lat. Mówi, że nie widać tam śla­dów far­by, ruchów ręki arty­sty, nie stwier­dzo­no rów­nież obec­no­ści barw­ni­ków. Nikt nie potra­fi powie­dzieć, jak otrzy­mać taki obraz. Naj­pew­niej powstał dzię­ki pro­mie­nio­wa­niu, ale nie wia­do­mo, jak do tego doszło. Nie zna­my odpo­wie­dzi na to pod­sta­wo­we pyta­nie dziś, w XXI w., kie­dy dys­po­nu­je­my kosmicz­ną tech­no­lo­gią. Jeże­li to jest dzie­ło sztu­ki, to musiał­by je stwo­rzyć wie­ki temu, nie­praw­do­po­dob­ny geniusz, uży­wa­jąc do tego super zaawan­so­wa­nej tech­no­lo­gii, któ­rej dzia­ła­nia bawet dziś nie jeste­śmy w sta­nie zro­zu­mieć. Wszyst­ko świad­czy więc o tym, że Całun Turyń­ski jest praw­dzi­wy. Rów­nież stwier­dzo­ne na nim pył­ki kwia­tów, któ­re dziś już w Izra­elu nie wystę­pu­ją, ale rosły w Pale­sty­nie powszech­nie dwa tysią­ce lat temu.

Z kolei w miej­scu stóp bada­cze stwier­dzi­li obec­ność dro­bin zie­mi, któ­rej skład jest bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ny dla jero­zo­lim­skiej zie­mi.” – Tyle prof. Ber­nar­do (Twarz z cału­nu żyje – Roz­mo­wa z prof. Ber­nar­do Hon­ta­nil­la, chi­rur­giem pla­stycz­nym, z Kli­ni­ki Uni­wer­sy­te­tu Nawar­ry. Do Rze­czy – 15/368 2021, s. 22–23).

Cie­ka­we jesz­cze jest to, że śla­dy krwi na cału­nie wciąż są czer­wo­ne. Dla­cze­go nie ściem­nia­ły jak zwy­kle się to dzie­je ze sta­rą krwią. Odpo­wie­dzią na tę zagad­kę jest bili­ru­bi­na. Wątro­ba wydzie­la ten enzym w momen­cie zapa­ści orga­ni­zmu, np. pod­czas okrut­nych tor­tur. Za spra­wą bili­ru­bi­ny krew pozo­sta­je na zawsze czer­wo­na. (Całun Turyń­ski z jero­zo­lim­ską zie­mią – Piotr Wło­czyk. Do Rze­czy – 15/368 2021, s. 23–24).

Kocha­ni, tak dłu­go zatrzy­ma­li­śmy się nad Cału­nem Turyń­skim nie tyl­ko z powo­du dzi­siej­szej uro­czy­sto­ści krwi Chry­stu­sa, ale tak­że dla­te­go, by pomóc uwie­rzyć tym, któ­rzy wciąż jesz­cze wąt­pią w ist­nie­nie duszy, w zmar­twych­wsta­nie, aby i dla nich ta świę­ta krew nie zosta­ła prze­la­na darem­nie. Aby­śmy mogli ode­słać ich do nauko­wych argumentów.