Ks. Andrzej Szy­mań­ski CPPS

Temat roku formacyjnego:

REGUŁA ŻYCIA – WG STATUTÓW WKC

TEMAT III

Miesiąc: LISTOPAD 2017

EUCHARYSTIA

W poprzed­nim roku for­ma­cyj­nym, roz­wa­ża­li­śmy Osiem Bło­go­sła­wieństw, czy­li 8 dróg pro­wa­dzą­cych do zba­wie­nia, któ­re prze­ka­zał nam sam Pan Jezus Chry­stus w Kaza­niu na Górze. Te bło­go­sła­wień­stwa doty­czą każ­de­go czło­wie­ka, nie­za­leż­nie od tego do jakiej Wspól­no­ty należy.

Ten rok for­ma­cyj­ny, jako temat wio­dą­cy ma Regu­łę życia wg Sta­tu­tów WKC. Zatem po pra­cy nad sobą wg 8 Bło­go­sła­wieństw, w tym roku, odnie­sie­my nasze roz­wa­ża­nia do wyma­gań zawar­tych w Sta­tu­tach WKC. Będzie to jed­no­cze­śnie przy­po­mnie­nie, do cze­go zobo­wią­za­li­śmy się wstę­pu­jąc do tej a nie innej Wspól­no­ty. Jak zwy­kle, tak i w tym roku, temat podzie­lo­ny jest na kil­ka pod­te­ma­tów, któ­re podej­mo­wa­ne są w kolej­nych mie­sią­cach, poczy­na­jąc od września.

Ten temat, już jako trze­ci doty­czy bar­dzo waż­ne­go ele­men­tu naszej Regu­ły życia, i nie tyl­ko naszej Wspól­no­ty, a mia­no­wi­cie Eucha­ry­stii, w któ­rej Jezus zmar­twych­wsta­ły jest wciąż obec­ny pośród nas w swo­im Cie­le i swo­jej Krwi.

Sta­tu­tach WKC, w Roz­dzia­le II. Regu­ła życia, czy­ta­my:

Człon­ko­wie Wspól­no­ty Krwi Chry­stu­sa sta­ra­ją się jak naj­czę­ściej, nawet codzien­nie uczest­ni­czyć w Eucha­ry­stii i przyj­mo­wać Komu­nię Świę­tą. Odno­wie­ni w miło­ści Chry­stu­sa, chcą świa­do­mie być „Mistycz­nym Cia­łem” i „Krwią Chry­stu­sa”. Udział w litur­gii eucha­ry­stycz­nej jest dla człon­ków źró­dłem, z któ­re­go czer­pią siły i świa­tło do życia Eucha­ry­stią w codzien­nych spra­wach każ­de­go dnia. Z tej szcze­gól­nej wię­zi z Jezu­sem Eucha­ry­stycz­nym wypły­wa tak­że nabo­żeń­stwo, wyra­ża­ją­ce się m.in. w oso­bi­stych i wspól­no­to­wych spo­tka­niach z Nim na ado­ra­cji Naj­święt­sze­go Sakramentu.

Dwa lata temu, pewien bibli­sta, pasjo­nat z UMK w Toru­niu, na spo­tka­niu Krę­gu Biblij­ne­go w jed­nej z toruń­skich para­fii pw. Naj­święt­sze­go Cia­ła i Krwi Chry­stu­sa, zain­spi­ro­wa­ny pyta­nia­mi uczest­ni­ków spo­tka­nia, wyja­śniał co to zna­czy Pamiąt­ka w języ­ku biblij­nym. Wyja­śniał na przy­kła­dzie obcho­dze­nia Świę­ta Pas­chy i usta­no­wie­nia Eucharystii.

Mówił on, że bez zna­jo­mo­ści ST, tak napraw­dę nie moż­na zro­zu­mieć NT. Otóż uświa­da­miał słu­cha­czom, że corocz­ne obcho­dze­nie Świę­ta Pas­chy, nie było tyl­ko pamiąt­ką w naszym rozu­mie­niu. Każ­dy Izra­eli­ta uczest­ni­czą­cy w owym wspo­mnie­niu wyda­rzeń, tak napraw­dę real­nie uczest­ni­czył w tym, co się kie­dyś wyda­rzy­ło. Uczest­ni­czył tak moc­no, jak­by był jed­nym z tych, któ­rych Bóg za pośred­nic­twem Moj­że­sza wypro­wa­dził z domu nie­wo­li, a potem dał mu w posia­da­nie Zie­mię Obie­ca­ną. W naszym rozu­mie­niu i w naszej kul­tu­rze taka real­ność uczest­ni­cze­nia w rze­czach prze­szłych, jest nie­ja­sna, sprzecz­na z przy­zwy­cza­je­niem do nie­po­wta­rzal­ne­go prze­mi­ja­nia cza­su. Oni zaś jak­by całym sobą, w duchu, cofa­li się w cza­sie do tam­tych wydarzeń.

Potem ów bibli­sta prze­szedł do tłu­ma­cze­nia usta­no­wie­nia Eucha­ry­stii w cza­sie spo­ży­wa­nia Pas­chy. Otóż tak, jak owo wyzwo­le­nie z nie­wo­li egip­skiej było czymś real­nym i wiecz­nie żywym, tak Eucha­ry­stia ma być czymś real­nym i wiecz­nie żywym wyzwo­le­niem z nie­wo­li grze­chu. Tak, jak na górze Synaj zosta­ło zawar­te przy­mie­rze Boga z ludem izra­el­skim, tak teraz w Wie­czer­ni­ku, zosta­ło zawarte

nowe przy­mie­rze przy­pie­czę­to­wa­ne potem Krwią Chry­stu­sa prze­la­ną na krzy­żu. Tak napraw­dę uczest­ni­cząc w Eucha­ry­stii w myśl słów kon­se­kra­cji: To czyń­cie na moją pamiąt­kę!, real­nie uczest­ni­czy­my w tych wyda­rze­niach, któ­re mia­ły miej­sce w Wie­czer­ni­ku i na Gol­go­cie. Jezus umarł za nas tyl­ko raz, ale wciąż na nowo na ołta­rzach świa­ta poprzez litur­gię i ręce kapła­nów odna­wia­ne są tam­te wyda­rze­nia sprzed 2000 lat. Może­my sobie wyobra­zić, że zupeł­nie real­nie Jezus uży­cza kapła­nom Swe­go Cia­ła i swe­go gło­su, aby mogli kon­ty­nu­ować Jego zbaw­cze dzie­ło. Jest to też wiel­ka odpo­wie­dzial­ność zło­żo­na w kapłań­skie ręce, aby god­nie cele­bro­wać Mszę świę­tą. Jesz­cze też zwró­cił uwa­gę na odpo­wie­dzial­ność spo­czy­wa­ją­cą na nas pod­czas czy­ta­nia Ewan­ge­lii. Oto powin­ni­śmy tak bar­dzo wczuć się w to, o czym czy­ta­my, aby wier­nie prze­ka­zać sło­wa Chry­stu­sa, któ­re dziś kie­ru­je do wszyst­kich uczest­ni­ków Eucha­ry­stii. Pod­czas czy­ta­nia Ewan­ge­lii, war­to wyobra­zić sobie, że przed nami stoi Jezus i mówi wprost do nas. Jest to tro­chę zbli­żo­ne do naszej meto­dy roz­wa­ża­nia Pisma Świę­te­go, jako listu skie­ro­wa­ne­go do nas wszyst­kich razem, a jed­no­cze­śnie do każ­de­go z nas z osob­na. W związ­ku z tym listo­pa­do­wym tema­tem, war­to przy­po­mnieć, że Jezus powie­dział do swo­ich uczniów, a więc mówi i do Jego wyznaw­ców, chrze­ści­jan, kato­li­ków, a szcze­gól­nie do nas człon­ków, sym­pa­ty­ków i czci­cie­li Krwi Chrystusa:

Wy jeste­ście solą dla ziemi.

Lecz jeśli sól utra­ci swój smak, czym­że ją poso­lić? Na nic się już nie przy­da, chy­ba na wyrzu­ce­nie i pode­pta­nie przez ludzi.

Wy jeste­ście świa­tłem świata.

Nie może się ukryć mia­sto poło­żo­ne na górze. Nie zapa­la się też świa­tła i nie sta­wia pod kor­cem, ale na świecz­ni­ku, aby świe­ci­ło wszyst­kim, któ­rzy są w domu.

Tak niech świe­ci wasze świa­tło przed ludź­mi, aby widzie­li wasze dobre uczynki

i chwa­li­li Ojca wasze­go, któ­ry jest w nie­bie (Mt 5,13–16).

Czy zawsze jeste­śmy świa­do­mi tej odpo­wie­dzial­no­ści, jaką mamy z racji nasze­go powołania?

Czy tak postę­pu­je­my, aby ludzie widzie­li nasze dobre uczyn­ki i chwa­li­li Ojca nasze­go, któ­ry jest w niebie?

Módl­my się, aby tak było. Naj­peł­niej jed­nak może­my czer­pać świa­tło i siły wła­śnie z Eucha­ry­stii god­nie przeżywanej.

Eucha­ry­stia przy­ję­ta god­nie, pozo­sta­wia w ser­cu czło­wie­ka głę­bo­ki ślad obja­wia­ją­cy się poko­jem ser­ca mimo trud­no­ści życio­wych. Eucha­ry­stia daje moc zno­sze­nia tru­dów dnia codzien­ne­go i doda­je nad­przy­ro­dzo­nych sił do wal­ki ze złem przede wszyst­kim w sobie, aby mimo upad­ków nie zała­my­wać się, ale wciąż na nowo powsta­wać i iść dalej przez życie z bla­skiem rado­ści w oku, z miło­ścią do Boga i bliź­nie­go wypeł­nia­ją­cą ludz­kie serce.

Dzię­ki Eucha­ry­stii mocą Ducha Świę­te­go zaczy­na­my widzieć wszyst­ko bar­dziej jasno, bar­dziej pro­sto i jed­no­znacz­nie. Nie na próż­no Jezus powie­dział: Kto spo­ży­wa moje Cia­ło i pije moją Krew, ma życie wiecz­ne, a Ja go wskrze­szę w dniu osta­tecz­nym (J 6,54). A więc Eucha­ry­stia daje nam naj­waż­niej­szy atry­but, tj. życie, któ­re się nie koń­czy. Waru­nek jed­nak jeden, a mia­no­wi­cie życie w sta­nie łaski uświę­ca­ją­cej, mówiąc kate­chi­zmo­wo, a więc wol­ność od przy­wią­za­nia do jakie­go­kol­wiek grze­chu, czę­ste oczysz­cza­nie się w Sakra­men­cie Poku­ty. Korzy­sta­nie z tej Bożej łaski, otwie­ra nam dro­gę do Eucha­ry­stii, aby ona dawa­ła nam to, co chce dać nam Jezus. Jest jesz­cze jeden waru­nek, a mia­no­wi­cie wsłu­cha­nie się w naukę Chry­stu­sa, któ­ry wzy­wa do nawró­ce­nia. Jeśli np. ktoś spo­wia­da się, a za chwi­lę mówi, że komuś nigdy nie wyba­czy, to prze­kre­śla to wszyst­ko, co przed chwi­lą otrzy­mał. Prze­kre­śla Boże prze­ba­cze­nie, bo nie­ja­ko pro­si, żeby mu też Bóg nie wyba­czył. Jasno to ilu­stru­je Ewan­ge­lia o dłuż­ni­kach. Wszy­scy, przez nasze grze­chy, w więk­szym lub mniej­szym stop­niu jeste­śmy dłuż­ni­ka­mi Jezu­sa Chry­stu­sa, któ­ry za nas zobo­wią­zał się spła­cać dług, jaki zacią­ga­my u dia­bła przez nasze grze­chy. On chce to robić z miło­ści do nas, ale od nas wyma­ga, aby­śmy wzgl. sie­bie postę­po­wa­li podobnie.

Eucha­ry­stia zwy­kle spra­wo­wa­na jest w koście­le, więc bar­dzo waż­ne jest, jak w niej uczest­ni­czy­my. W tym miej­scu war­to przy­po­mnieć, jak Jezus trak­tu­je miej­sce jej spra­wo­wa­nia. Moż­na zoba­czyć to na pod­sta­wie Ew. wg św. Jana (J 2,13–22).

Ta Ewan­ge­lia przed­sta­wia Jezu­sa nie­co ina­czej niż zwy­kli­śmy o Nim czy­tać. Ten zwy­kle spo­koj­ny, łagod­ny i prze­ba­cza­ją­cy Jezus naraz oka­zu­je się kimś z pozo­ru zupeł­nie innym, bo wręcz gwałtownym.

Jezus podob­nie jak inni poboż­ni Żydzi, udał się do Jero­zo­li­my na Świę­to Pas­chy, któ­re to było naj­więk­szym świę­tem dla Izra­eli­tów, gdyż upa­mięt­nia­ło wypro­wa­dze­nie ich z domu nie­wo­li, tj. z Egip­tu rzą­dzo­ne­go przez fara­ona. Tego dnia w świą­ty­ni skła­da­no Bogu ofia­ry, a w tym gołę­bie, baran­ki i woły. Nic więc dziw­ne­go, że z tej oka­zji wokół świą­ty­ni gro­ma­dzi­li się kup­cy. – To coś podob­ne­go, jak u nas bywa pod­czas odpu­stu. Pro­blem jed­nak był w tym, że nie tyl­ko wokół świą­ty­ni sprze­da­wa­no róż­ne towa­ry, ale rów­nież na tere­nie samej świą­ty­ni i wła­śnie dla­te­go Jezus zare­ago­wał tak ostro. …Spo­rzą­dziw­szy sobie bicz ze sznur­ków, powy­pę­dzał wszyst­kich ze świą­ty­ni, …poroz­rzu­cał mone­ty ban­kie­rów, a sto­ły powyw­ra­cał. Wte­dy ucznio­wie Jego przy­po­mnie­li sobie to, co czy­ta­li o Nim w Piśmie: Gor­li­wość o dom Twój poże­ra Mnie. – Cho­dzi­ło tu o świą­ty­nię, jako dom Boga Ojca.

Sko­ro sam Jezus uwa­ża świą­ty­nię za dom swe­go Ojca, to czyż i my dzi­siaj nie powin­ni­śmy chęt­nie prze­by­wać w Jego domu tym bar­dziej, że po zmar­twych­wsta­niu sam Jezus Chry­stus jest tu obec­ny na ołta­rzu w posta­ci chle­ba i wina, a pod­czas każ­dej mszy świę­tej w momen­cie kon­se­kra­cji ofia­ro­wu­je się za nas swe­mu Ojcu w spo­sób bez­kr­wa­wy. Jest to naj­więk­sza tajem­ni­ca wia­ry, a jed­no­cze­śnie nie­koń­czą­cy się cud obec­no­ści same­go Boga wśród nas. Zatem nic dziw­ne­go, że w naszych Sta­tu­tach mamy zale­ce­nie uczest­nic­twa w codzien­nej Eucha­ry­stii i przyj­mo­wa­nia Komu­nii Świę­tej. Moż­na też powie­dzieć, że nasze czę­ste uczest­nic­two we Mszy świę­tej, może być też wyna­gra­dza­niem Bogu, za tych, któ­rzy tak łatwo rezy­gnu­ją z Eucha­ry­stii nawet tyl­ko niedzielnej.

Nie­ste­ty, czę­sto się sły­szy o tym, że tak łatwo wie­lu znaj­du­je dla sie­bie uspra­wie­dli­wie­nie, aby nie uczest­ni­czyć we Mszy świę­tej. Czę­sto sły­szy się powie­dze­nie, że ktoś nie ma cza­su, że chce odpo­cząć po całym tygo­dniu męczą­cej pra­cy, ale czyż nie jest odpo­czyn­kiem prze­by­wa­nie w obec­no­ści same­go Boga, naj­lep­sze­go Ojca, a nawet wię­cej, bo przy­ję­cie Jezu­sa, naj­lep­sze­go bra­ta i przy­ja­cie­la do swe­go serca?

Z doświad­cze­nia wie­my, że dobrze jest być w obec­no­ści osób bli­skich, kocha­nych, więc chęt­nie odwie­dza­my się nawza­jem i dobrze, jeśli tak się dzie­je. Czyż jed­nak nie war­to pójść też do nasze­go wspól­ne­go domu, któ­rym jest kościół, w któ­rym na nas cze­ka nasz Ojciec Bóg, aby nas obda­rzyć swo­imi łaska­mi na kolej­ne dni, aby nas umoc­nić do wal­ki ze złem i do zno­sze­nia wszel­kich prze­ciw­no­ści? Bóg chce nam dać wszyst­ko co naj­lep­sze dla nas, a przede wszyst­kim chce nam dać życie wiecz­ne i to za dar­mo żąda­jąc od nas napraw­dę nie­wie­le, a co my na to?

Wie­le osób, któ­re zwie się kato­li­ka­mi tak chęt­nie ucie­ka od nawet tak drob­ne­go obo­wiąz­ku, któ­ry raczej powin­no nazy­wać się przy­wi­le­jem uczest­nic­twa we mszy świę­tej. Czę­sto mło­dzi ludzie wyżej sta­wia­ją mecz lub jakiś film w tele­wi­zji, a cza­sem wybie­ra­ją odsy­pia­nie okro­jo­nych ze snu nocy, pod­czas któ­rych oglą­da­li fil­my, gra­li w róż­ne gry kom­pu­te­ro­we, lub prze­by­wa­li w miłym dla nich, ale obiek­tyw­nie nie-naj­lep­szym towa­rzy­stwie. Są też tacy, któ­rzy ponad spo­tka­nie z Bogiem w świą­ty­ni choć­by w tę jed­ną godzi­nę na 148 godzin w tygo­dniu, przed­kła­da­ją pra­ce, któ­rej nie muszą wyko­nać wła­śnie w tym czasie.

Bóg, któ­ry stwo­rzył świat, a w tym czło­wie­ka naj­le­piej wie, cze­go czło­wie­ko­wi potrze­ba, więc już na samym począt­ku ist­nie­nia usta­no­wił dzień wol­ny od pra­cy, sam dając przy­kład odpo­czyn­ku po 6 dniach stwa­rza­nia świa­ta, aby każ­dy mógł odpo­cząć i nabrać sił do kolej­nych obo­wiąz­ków. Nie­ste­ty, czę­sto czło­wiek chce być mądrzej­szy od Pana Boga i prze­chy­trzyć Go w swych prze­ko­na­niach gwał­cąc pra­wo do odpo­czyn­ku i bycia razem z inny­mi brać­mi i sio­stra­mi na Eucha­ry­stii, w któ­rej razem z nami uczest­ni­czy Jezus, Bóg – Człowiek.

Ado­ra­cja.

Bez wąt­pie­nia, wszy­scy człon­ko­wie WKC są człon­ka­mi Kościo­ła kato­lic­kie­go, zatem nas wszyst­kich obo­wią­zu­je jego nauka zawar­ta głów­nie w Kate­chi­zmie Kościo­ła Kato­lic­kie­go. War­to więc naj­pierw zaj­rzeć do Kate­chi­zmu, zanim zacznie­my zgłę­biać temat ado­ra­cji. Znaj­du­je­my tam nastę­pu­ją­ce określenia:

W litur­gii Mszy świę­tej wyra­ża­my naszą wia­rę w rze­czy­wi­stą obec­ność Chry­stu­sa pod posta­cia­mi chle­ba i wina, mię­dzy inny­mi klę­ka­jąc lub skła­nia­jąc się głę­bo­ko na znak ado­ra­cji Pana. „Ten kult uwiel­bie­nia, należ­ny sakra­men­to­wi Eucha­ry­stii, oka­zy­wał zawsze i oka­zu­je Kościół kato­lic­ki nie tyl­ko w cza­sie obrzę­dów Mszy świę­tej, ale i poza nią, przez jak naj­sta­ran­niej­sze prze­cho­wy­wa­nie kon­se­kro­wa­nych Hostii, wysta­wia­nie ich do publicz­nej ado­ra­cji wier­nych i obno­sze­nie w pro­ce­sjach”. (KKK, 1378)

Ist­nie­je głę­bo­ki sens w tym, że Chry­stus chciał pozo­stać obec­ny w swo­im Koście­le w ten wyjąt­ko­wy spo­sób. Sko­ro w widzial­nej posta­ci miał On opu­ścić swo­ich, to chciał dać nam swo­ją obec­ność sakra­men­tal­ną; sko­ro miał ofia­ro­wać się na krzy­żu dla nasze­go zba­wie­nia, to chciał, byśmy mie­li pamiąt­kę Jego miło­ści, któ­rą umi­ło­wał nas aż „do koń­ca” (J 13,1), aż po dar ze swe­go życia. Istot­nie, będąc obec­ny w Eucha­ry­stii, pozo­sta­je On w tajem­ni­czy spo­sób pośród nas jako Ten, któ­ry nas umi­ło­wał i wydał za nas same­go sie­bie. Pozo­sta­je obec­ny pod zna­ka­mi, któ­re wyra­ża­ją i komu­ni­ku­ją tę miłość. (KKK, 1380)

Ponie­waż w sakra­men­cie Ołta­rza obec­ny jest sam Chry­stus, nale­ży Go czcić kul­tem ado­ra­cji. „Nawie­dze­nie Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu… jest dowo­dem wdzięcz­no­ści, porę­ką miło­ści i obo­wiąz­kiem należ­nej czci wzglę­dem Chry­stu­sa Pana” (KKK, 1418)

Ado­ra­cja jest pierw­szym aktem cno­ty reli­gij­no­ści. Ado­ro­wać Boga ozna­cza uznać Go za Boga, za Stwór­cę i Zba­wi­cie­la, za Pana i Mistrza wszyst­kie­go, co ist­nie­je, za nie­skoń­czo­ną i miło­sier­ną Miłość. „Panu, Bogu swe­mu, będziesz odda­wał pokłon i Jemu same­mu słu­żyć będziesz” (Łk 4,8) mówi Jezus, powo­łu­jąc się na Księ­gę Powtó­rzo­ne­go Pra­wa (Pwt 6,13).” (KKK 2096)

Ado­ro­wać Boga ozna­cza z sza­cun­kiem i cał­ko­wi­tą ule­gło­ścią uznać „nicość stwo­rze­nia”, któ­re ist­nie­je jedy­nie dzię­ki Bogu. Ado­ro­wać Boga ozna­cza wychwa­lać Go, wiel­bić i uni­żać same­go sie­bie – podob­nie jak Mary­ja w „Magni­fi­cat” – wyzna­jąc z wdzięcz­no­ścią, że On uczy­nił wiel­kie rze­czy i że świę­te jest Jego imię (Por. Łk 1, 46–49). Ado­ra­cja Jedy­ne­go Boga wyzwa­la czło­wie­ka z zamknię­cia się w sobie, z nie­wo­li grze­chu i bał­wo­chwal­stwa świa­ta.” (KKK 2097)

Ado­ra­cja jest zasad­ni­czą posta­wą czło­wie­ka, któ­ry uzna­je się za stwo­rze­nie przed swo­im Stwór­cą. Wysła­wia wiel­kość Pana, któ­ry nas stwo­rzył, oraz wszech­moc Zba­wi­cie­la, któ­ry wyzwa­la nas od zła. Jest uni­że­niem się ducha przed „Kró­lem chwa­ły” (Ps 24, 9–10) i peł­nym czci mil­cze­niem przed Bogiem, któ­ry jest „zawsze więk­szy”. Ado­ra­cja trzy­kroć świę­te­go i miło­wa­ne­go ponad wszyst­ko Boga napeł­nia nas poko­rą oraz nada­je pew­ność naszym bła­ga­niom. (KKK, 2628)

Dru­gi prze­jaw słu­że­nia Bogu wymie­nio­ny przez Kate­chizm to modli­twa. „Akty wia­ry, nadziei i miło­ści, któ­re naka­zu­je pierw­sze przy­ka­za­nie, wyra­ża­ją się w modli­twie. Wznie­sie­nie ducha do Boga jest wyra­zem naszej ado­ra­cji Boga: w modli­twie uwiel­bie­nia i dzięk­czy­nie­nia, modli­twie wsta­wien­ni­czej i modli­twie bła­gal­nej. Modli­twa jest nie­zbęd­nym warun­kiem posłu­szeń­stwa przy­ka­za­niom Bożym. „Zawsze… (trze­ba) się modlić i nie usta­wać” (Łk 18,1).” (KKK 2098) Dokład­nie jak u nas w WKC.

Na koniec war­to jesz­cze przy­to­czyć kil­ka myśli nie­ży­ją­ce­go już O. Sla­vko Bar­ba­ri­ća, z książ­ki pt.: Prze­ży­waj­cie Mszę świę­tą sercem.

Pisze on:

Nie­wąt­pli­wie każ­de spo­tka­nie z Bogiem jest wezwa­niem do prze­mia­ny czło­wie­ka. Czę­sto przy­ta­cza­my fakt, co do któ­re­go nie mamy wąt­pli­wo­ści, że Bóg kocha nas taki­mi jacy jeste­śmy. Lecz miłość nosi w sobie głę­bo­ko zako­do­wa­ne pra­gnie­nie, aby oso­by, któ­re się kocha­ją, sta­wa­ły się coraz bar­dziej do sie­bie podob­ne. Z ożyw­czej miło­ści Bożej do nas w każ­dym wie­rzą­cym czło­wie­ku powin­na zro­dzić się potrze­ba upo­dab­nia­nia się w coraz więk­szym stop­niu do Stwór­cy, jeże­li chce odpo­wie­dzieć na Bożą Miłość. Tak więc nie pozo­sta­je nam nic inne­go jak wzra­sta­nie w miło­ści i świę­to­ści, w miło­sier­dziu i wyba­cze­niu. Otwie­ra­my się wów­czas coraz bar­dziej na wezwa­nia Boga do współ­pra­cy z Nim. Wzra­sta­nie na obraz i podo­bień­stwo Boże jest głę­bo­ko zako­rze­nio­ne w naszym ser­cu, będąc ludz­ką potrze­bą i pragnieniem.

Pra­gnie­nie oso­bi­ste­go wzra­sta­nia musi wypły­wać z głę­bo­kiej wewnętrz­nej potrze­by i chę­ci sta­wa­nia się coraz bar­dziej podob­nym do umi­ło­wa­nej oso­by, do Pana Boga.

NAJWIĘKSZĄ KRZYWDĄ, JAKĄ CZŁOWIEK MOŻE WYRZĄDZIĆ SAMEMU SOBIE, JEST ZANIEDBANIE OSOBISTEJ PRACY NAD SOBĄ.

Msza świę­ta jest niczym innym jak ucztą z Boskim przy­ja­cie­lem. I jesz­cze czymś wię­cej. To żywa ofia­ra życia Jezu­sa – Syna Boże­go; życia któ­re za nas jest odda­ne i dla nasze­go zba­wie­nia. Ofia­ra za nasz pokój i naszą miłość. Z tego też wzglę­du eucha­ry­stycz­na miłość Chry­stu­sa zasłu­gu­je na to, aby­śmy ją prze­ży­wa­li. Aby­śmy odczu­li jej pięk­no. Aby­śmy byli świa­do­mi ofia­ro­wa­nej nam łaski i otwo­rzy­li się na nią. Aby­śmy z miło­ścią przy­cho­dzi­li na Mszę świę­tą i trak­to­wa­li ją świa­do­mie i odpowiedzialnie.

Pięk­no Mszy świę­tej pole­ga na tym, że sta­no­wi ona żywą ofia­rę miło­ści Chry­stu­sa, któ­ry się za nas wyda­je. Aby odczuć całą jej wiel­kość, nale­ży wejść głę­bo­ko w tajem­ni­ce Bożej miło­ści we wszyst­kim, nie­ustan­nie sta­rać się żyć tą miło­ścią i odpo­wia­dać na nią swo­im wła­snym życiem.

Jest to bar­dzo smut­ne, kie­dy chrze­ści­ja­nin nie­chęt­nie przy­cho­dzi na Mszę świę­tą; to wyraź­ny znak, że nicze­go nie poj­mu­je. Gro­zi mu wów­czas ducho­wa posu­cha, pusty­nia i śmierć, a jed­no­cze­śnie ist­nie­je real­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, że nie będzie mógł roz­wi­jać w sobie tych darów, któ­ry­mi Bóg go obdarzył.

Każ­de pój­ście na Mszę świę­tą musi być świa­do­mym czy­nem, bar­dzo oso­bi­stym, sta­no­wią­cym wyraz głę­bo­kiej wia­ry w rze­czy­wi­stą obec­ność Chry­stu­sa w Eucharystii.

Jak już wie­my, pierw­szym aktem w ofie­rze Mszy świę­tej jest uzna­nie swo­ich grze­chów i modli­twa o zmi­ło­wa­nie Boże. Jest to waru­nek, po speł­nie­niu któ­re­go może roz­po­cząć się uro­czy­stość eucha­ry­stycz­na. Chrze­ści­ja­nin musi żyć wła­śnie tym wymia­rem Mszy świę­tej w swo­im życiu, w swo­jej Eucha­ry­stii. Musi naj­pierw żyć dla innych i to bez sta­wia­nia warun­ków. A więc jeśli znaj­dzie­my się w takich oko­licz­no­ściach życio­wych, w któ­rych uczy­ni­li­śmy coś prze­ciw­ko dru­gie­mu, nisz­cząc tym samym moż­li­wość wspól­no­ty, NATYCHMIAST, BEZ ODKŁADANIA, MUSIMY wszyst­ko naprawić.

Jeśli chrze­ści­ja­nin żyje w nie­zgo­dzie z inny­mi wznie­ca­jąc kłót­nie i kon­flik­ty, któ­re psu­ją wza­jem­ne rela­cje mię­dzy ludź­mi, tym samym ZAPRZECZA ISTOCIE SWOJEGO CHRZEŚCIJAŃSTWA. Kto nie wyba­cza, ten sam sobie zamy­ka drzwi, niech więc nie liczy na wybaczenie.

Gdy­by ludzie mie­li w sobie ducha pojed­na­nia i więk­szą goto­wość do wyba­cze­nia, nie było­by kon­flik­tów, wojen, roz­wo­dów, pijań­stwa, nar­ko­ma­nii, samo­bójstw, depre­sji i wszel­kich innych nie­szczęść. Jak więc widzi­my, pro­blem pole­ga nie na tym, że czło­wiek popeł­nia BŁĘDY, POMYŁKI LUB GRZESZY, lecz że ludz­kość nie jest zdol­na do wyba­cze­nia i pojednania.

Pojed­na­nie z samym sobą ozna­cza przede wszyst­kim akcep­ta­cję sie­bie. To samo doty­czy dru­gie­go czło­wie­ka i Boga. Akcep­ta­cja two­rzy nową wspól­no­tę, któ­ra uszczę­śli­wia, ubo­ga­ca i nada­je sens ludz­kie­mu życiu i pra­cy, sens ist­nie­nia na tym świe­cie. Izo­la­cja wsku­tek grze­chu czy­ni czło­wie­ka nie­szczę­śli­wym. Stąd też naj­waż­niej­szym zada­niem każ­de­go, kto się uda­je na Msze świę­tą, jest wyba­cze­nie innym, proś­ba o wyba­cze­nie dla sie­bie i gło­sze­nie Boże­go miło­sier­dzia. Sło­wa­mi i uczyn­ka­mi oraz życiem trze­ba świad­czyć o wiel­ko­dusz­nym wyba­cze­niu Bożym i modlić się o łaskę wyba­cze­nia i pojed­na­nia. Nato­miast pod­czas Mszy nale­ży Bogu oddać w modli­twie tych wszyst­kich, któ­rzy się jesz­cze nie pojed­na­li ze sobą.

Pod­czas Mszy świę­tej sam Bóg prze­ma­wia do nas. Słu­cha­jąc Sło­wa Boże­go ze Sta­re­go i Nowe­go Testa­men­tu oraz Ewan­ge­lii jeste­śmy świa­do­mi, że jest to Sło­wo skie­ro­wa­ne do nas przez pro­ro­ków, apo­sto­łów i ewan­ge­li­stów. Przed odczy­ta­niem Ewan­ge­lii uczy­ni­li­śmy znak krzy­ża na czo­le, na ustach i na ser­cu. Ozna­cza to naszą obiet­ni­cę, że będzie­my roz­my­ślać o Sło­wie Bożym, mówić o nim i prze­cho­wy­wać je w ser­cu tak, jak prze­cho­wu­je się naj­więk­szy skarb. Stąd wypły­wa nasze naj­waż­niej­sze zada­nie w codzien­nym życiu: nie­ustan­nie roz­my­ślać i roz­po­zna­wać głos Boży we wszyst­kich wyda­rze­niach, porów­ny­wać to, co usły­sze­li­śmy z doświad­cze­nia­mi opi­sa­ny­mi w Piśmie Świę­tym Nowe­go Testa­men­tu i świad­czyć o tym wła­sny­mi sło­wa­mi, kie­dy mówi­my innym o Bogu. Umie­jęt­ność roz­po­zna­wa­nia gło­su Boże­go, życia nim i wyja­śnia­nie go innym ozna­cza mówie­nie w imię Boże. To zada­nie wypły­wa z wypeł­nie­nia misji pro­roc­kiej. Jeśli tak się dzie­je w two­im życiu, sam pro­mie­niu­jesz Bożym życiem, opro­mie­niasz nim swo­ją rodzi­nę, wspól­no­tę i wresz­cie cały świat. Jesteś tym, któ­ry rozu­mie mowę Boga i przy­bli­ża ją swo­im bliźnim.

We Mszy Świę­tej jest moment ofia­ro­wa­nia naszych darów, a więc chle­ba i wina, któ­re mocą Bożych słów prze­mie­nia­ją się w Boskie dary CIAŁA I KRWI Pana nasze­go, Jezu­sa Chry­stu­sa. W ten spo­sób nastę­pu­je nie­wy­obra­żal­na wymia­na darów, a Bóg nie da się nigdy wyprze­dzić w dąże­niu. My przy­no­si­my tro­chę zwy­czaj­ne­go chle­ba i wina, a Bóg obda­rza nas Boskim chle­bem i winem, Cia­łem i Krwią swo­je­go Syna. Prze­isto­cze­nie, któ­re się doko­nu­je, jest rów­no­waż­ne pierw­sze­mu akto­wi cudu stwo­rze­nia. Wystar­czy jed­no SŁOWO i nastę­pu­je peł­na prze­mia­na – PRZEISTOCZNIE. Doko­nu­je się ono nie­wi­docz­nie, lecz cał­ko­wi­cie real­nie. Sta­je się fak­tem, przez któ­ry Bóg przy­go­to­wu­je swo­je­mu piel­grzy­mu­ją­ce­mu ludo­wi pokarm i napój na dłu­gą podróż przez całe ziem­skie życie. Nie cho­dzi tu tyl­ko o sam fakt prze­isto­cze­nia, lecz rów­nież o WEZWANIE do sta­wa­nia się nowym czło­wie­kiem tak, aby to boskie PRZEISTOCZENIE zaczę­ło prze­mie­niać życie każ­de­go z nas w DAR, aby­śmy mogli obda­rzać, ofia­ro­wać sie­bie, lecz tak­że przyj­mo­wać dary od innych. W tym zawar­te jest wiel­kie dzięk­czy­nie­nie, któ­re wypły­wa z OFIARY EUCHARYSTYCZNEJ.

My, jako chrze­ści­ja­nie mamy nie­ustan­nie wzra­stać, ABY STAWAĆ SIĘ CIĄGŁYM DAREM DLA BOGA I LUDZI. Tu wła­śnie zaczy­na się to wcie­le­nie poko­ju Chry­stu­so­we­go w życie, do któ­re­go jeste­śmy wezwa­ni przez Eucha­ry­stię. Duch Eucha­ry­stycz­ny ozna­cza goto­wość do roz­da­wa­nia sie­bie innym. Sprze­ci­wia się temu cał­ko­wi­cie duch miło­ści wła­snej i pychy, któ­rą czło­wiek przej­mu­je od innych i w ten spo­sób rani ich i zabi­ja. Chry­stus pra­gnie, aby­śmy się sta­li nie tyl­ko DAREM jeden dla dru­gie­go i wszy­scy dla wszyst­kich, lecz aby­śmy rów­nież byli goto­wi dać jako DAR wszyst­ko, co posia­da­my i czym dys­po­nu­je­my, ponie­waż to, co ofia­ru­je­my innym z miło­ścią eucha­ry­stycz­ną, zosta­je prze­two­rzo­ne w coś nowe­go i pięk­niej­sze­go. Rodzą się wów­czas nowe, zdro­we relacje.

Jed­ną z waż­nych czę­ści Mszy św. sta­no­wi ULECZENIE, UZDROWIENIE DUCHOWE, PSYCHICZNE I CIELESNE. Grzech w swej isto­cie jest zawsze tym, co nisz­czy w czło­wie­ku war­to­ści już ist­nie­ją­ce lub prze­szka­dza temu, co powin­no w nim wzra­stać i roz­wi­jać się. WSZYSTKO WIĘC, CO NISZCZY PRZYJAŹŃ, RADOŚĆ, MIŁOŚĆ, ZAUFANIE, NADZIEJĘ, WIARĘ LUB BLOKUJE ICH WZROST, JEST GRZESZNE. A tam, gdzie jest grzech, tam czło­wiek jest zra­nio­ny, cho­ry i nie­zdol­ny do takie­go życia, do jakie­go został stwo­rzo­ny. Nie powin­ni­śmy zatem wycho­dzić z kościo­ła, dopó­ki nie dozna­my wewnętrz­ne­go uzdro­wie­nia, dopó­ki nie wyzwo­li­my się z grze­chu i nie poczu­je­my się wol­ni, a tym samym uzdol­nie­ni do nowe­go prze­ista­cza­nia świata.

Po wyj­ściu z kościo­ła jeste­śmy wezwa­ni, aby nieść dalej dar uzdra­wia­nia. Nie ozna­cza to wca­le, że jeste­śmy wezwa­ni do czy­nie­nia cudów, lecz takich, któ­re pobu­dza­ją do „miło­ści”. MIŁOŚĆ bowiem jest tą siłą, któ­ra leczy. Naj­pierw jed­nak sami potrze­bu­je­my wewnętrz­ne­go uzdro­wie­nia. SKIEROWANIE DO CZŁOWIEKA SŁÓW NADZIEI, DODANIE MU ODWAGI, UDZIELENIE DOBREJ RADY, WYJŚCIE NAPRZECIW DRUGIEMU – TO WSZYSTKO OZNACZA UZDROWIENIE. Bo tak jak jed­no złe sło­wo może zabić duszę, wpro­wa­dzić ciem­ność, zga­sić pokój i radość, ode­brać sens życia, tak samo, lecz w odwrot­nym kie­run­ku, dzia­ła każ­de dobre sło­wo, wyra­sta­ją­ce z Boże­go Sło­wa. Czło­wiek jest naj­bar­dziej zra­nio­ny i obo­la­ły wte­dy, kie­dy jego bliź­ni nie potra­fią i nie chcą go niczym darzyć, a zdro­wie­je, kie­dy ludzie mu ofia­ru­ją i kie­dy on sam sta­je się dla nich darem.

IDŹ W POKOJU I PRZYJDŹ PONOWNIE

Kie­dy wycho­dzi­my z kościo­ła po bło­go­sła­wień­stwie, z życze­niem „idź­cie w poko­ju”, ozna­cza to, że otrzy­ma­li­śmy jesz­cze raz łaskę, ale i zada­nie, aby­śmy w naszym codzien­nym życiu sta­li się bło­go­sła­wień­stwem dla innych. UŚWIĘCANIE ŻYCIA BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM I POKOJEM JEST BOSKIM ZADANIEM. W isto­cie ozna­cza ono powrót Boga do świa­ta, tego same­go świa­ta, któ­ry przez nie­po­słu­szeń­stwo ode­rwał się od Nie­go zry­wa­jąc wię­zy przy­jaź­ni. To jest przy­go­to­wa­nie dro­gi Panu na Jego przyj­ście i prze­by­wa­nie z syna­mi ludzkimi.

 

KAŻDY, KTO ZDECYDUJE SIĘ WYPEŁNIAĆ TO ZADANIE NA SERIO I SERCEM, TEN BĘDZIE MIAŁ WIELE TRUDNOŚCI W ŻYCIU, ALE TEŻ I WIELE RADOŚCI. Z pew­no­ścią wyda­rzy mu się to, co kie­dyś przy­da­rzy­ło się pro­ro­ko­wi Elia­szo­wi. BĘDZIE  ZMĘCZONY ZŁOŚLIWOŚCIĄ I NIEPOROZUMIENIEM, WYNIKAJĄCYM Z LUDZKIEJ GŁUCHOTY I ŚLEPOTY. I BĘDZIE MIEĆ POKUSY, BY RZUCIĆ WSZYSTKO I UCIEC OD ŚWIATA, by oddać się złu. To może się wyda­rzyć każ­de­go dnia. Im bar­dziej świa­do­mie będzie­my się bro­nić przed złem wybie­ra­jąc dobro, w tym więk­szym stop­niu będzie­my wewnętrz­nie zmę­cze­ni. W TAKICH MOMENTACH POWINNIŚMY UCIEKAĆ SIĘ DO JEZUSA, DO SPOTKANIA Z NIM W OFIERZE MSZY ŚWIĘTEJ, ABY KONTYNUOWAĆ RAZEM Z NIM ODKUPIENIE ŚWIATA I WŁASNEGO ŻYCIA”.