Waż­ne aby­śmy w tej sytu­acji Kościo­ła umie­li się bro­nic i roz­ma­wiać z tymi, któ­rzy pró­bu­ją oskar­żać Kościół i znie­chę­cić do Boga. Jest to lek­tu­ra na wakacje.
Pozdra­wiam w Krwi Baranka !
                                               ks. Bogu­sław Wit­kow­ski CPPS Mode­ra­tor Kra­jo­wy WKC

Idea lep­sze­go Kościo­ła stwo­rzo­ne­go przez nas jest w rze­czy­wi­sto­ści pro­po­zy­cją dia­bła, przy pomo­cy któ­rej chce nas odwieść od Boga żywe­go, poprzez oszu­kań­czą logi­kę, na któ­rą zbyt łatwo daje­my się nabie­rać. Nie, nawet dzi­siaj Kościół nie skła­da się z tyl­ko złych ryb i chwa­stów. Kościół Boży ist­nie­je tak­że dzi­siaj i dzi­siaj jest on tym wła­śnie narzę­dziem, dzię­ki któ­re­mu Bóg nas zba­wia. Bar­dzo waż­ne jest prze­ciw­sta­wia­nie się kłam­stwom i pół­praw­dom dia­bła peł­ną praw­dą: Tak, jest grzech w Koście­le i zło. Ale nawet dzi­siaj jest świę­ty Kościół, któ­ry jest nie­znisz­czal­ny”. (List Bene­dyk­ta XVI z 11.04.2019 Bene­dykt XVI„Kościół a skan­dal wyko­rzy­sty­wa­nia seksualnego”11 kwiet­nia 2019 r.)

Bene­dykt XVI

Kościół a skan­dal wyko­rzy­sty­wa­nia seksualnego”

11 kwiet­nia 2019 r. 

(peł­ny tekst polski)

Od 21 do 24 lute­go 2019 roku, na zapro­sze­nie papie­ża Fran­cisz­ka, prze­wod­ni­czą­cy wszyst­kich kon­fe­ren­cji bisku­pów świa­ta zgro­ma­dzi­li się w Waty­ka­nie, aby dys­ku­to­wać o kry­zy­sie wiary
i Kościo­ła, któ­ry odczu­wal­ny jest na całym świe­cie po wstrzą­sa­ją­cych doniesieniach
o nad­uży­ciach ze stro­ny duchow­nych wobec nie­let­nich. Ska­la i waga infor­ma­cji o tych wyda­rze­niach głę­bo­ko wstrzą­snę­ły kapła­na­mi i świec­ki­mi, a dla wie­lu zakwe­stio­no­wa­ły samą wia­rę Kościo­ła. Dla­te­go potrzeb­ny był moc­ny sygnał i poszu­ki­wa­nie nowe­go wyj­ścia, by
na nowo uczy­nić Kościół praw­dzi­wie wia­ry­god­nym jako świa­tło pośród naro­dów i pomoc­ną siłę prze­ciw­ko siłom zniszczenia.

Ponie­waż sam pia­sto­wa­łem odpo­wie­dzial­ną funk­cję paste­rza w Koście­le w momen­cie publicz­ne­go wybu­chu kry­zy­su i jego nara­sta­nia, musia­łem posta­wić sobie pyta­nie – nawet jeśli jako eme­ryt nie pono­szę już bez­po­śred­niej odpo­wie­dzial­no­ści – w jaki spo­sób, spo­glą­da­jąc wstecz, mogę przy­czy­nić się do nowe­go począt­ku. Zatem od ogło­sze­nia spo­tka­nia prze­wod­ni­czą­cych kon­fe­ren­cji bisku­pów aż do jego odby­cia się, przy­go­to­wa­łem notat­ki, dzię­ki któ­rym mogę wnieść kil­ka uwag, aby dopo­móc w tej trud­nej godzi­nie. Po kontaktach
z sekre­ta­rzem Sta­nu kar­dy­na­łem Paro­li­nem i samym Ojcem Świę­tym, wyda­je mi się słusz­ne opu­bli­ko­wa­nie w ten spo­sób powsta­łe­go tek­stu w „Kle­rus­blatt”.

Moja pra­ca skła­da się z trzech czę­ści. W pierw­szym punk­cie pró­bu­ję pokrót­ce przed­sta­wić ogól­ny kon­tekst spo­łecz­ny kwe­stii, bez któ­re­go nie da się zro­zu­mieć pro­ble­mu. Sta­ram się poka­zać, że w latach 60-ych nastą­pił potwor­ny pro­ces, któ­ry na taką ska­lę nigdy nie miał miej­sca w histo­rii. Moż­na powie­dzieć, że w prze­cią­gu 20 lat, od 1960 do 1980 roku, dotych­czas obo­wią­zu­ją­ce stan­dar­dy w kwe­stiach sek­su­al­no­ści cał­ko­wi­cie się zała­ma­ły i poja­wił się brak norm, któ­re­mu w mię­dzy­cza­sie sta­ra­no się zaradzić.

W dru­gim punk­cie sta­ram się wska­zać następ­stwa tej sytu­acji na for­ma­cję kapłań­ską i życie księży.

Wresz­cie, w trze­ciej czę­ści, chciał­bym roz­wi­nąć pew­ne per­spek­ty­wy pra­wi­dło­wej odpo­wie­dzi Kościoła.

  1. Ogól­ny kon­tekst społeczny 
  1. Spra­wa zaczy­na się od wpro­wa­dza­nia dzie­ci i mło­dzie­ży w natu­rę sek­su­al­no­ści zgodnie
    z zale­ce­nia­mi i popar­ciem pań­stwa. W Niem­czech, z ini­cja­ty­wy mini­ster zdro­wia, pani Stro­bel, został nakrę­co­ny film, w któ­rym w celach edu­ka­cyj­nych zosta­ło zapre­zen­to­wa­ne wszyst­ko to, co wcze­śniej nie mogło być poka­zy­wa­ne publicz­nie, w tym sto­sun­ki sek­su­al­ne. To,
    co począt­ko­wo było prze­zna­czo­ne wyłącz­nie do edu­ka­cji mło­dzie­ży, zosta­ło następ­nie przy­ję­te, jak­by w oczy­wi­sty spo­sób, jako ogól­na możliwość.

Podob­ne skut­ki osią­gnę­ła „Sexkof­fer” (waliz­ka sek­su) wyda­na przez rząd Austrii. Fil­my ero­tycz­ne i por­no­gra­ficz­ne sta­ły się rze­czy­wi­sto­ścią do tego stop­nia, że były pokazywane
w kinach dwor­co­wych. Do tej pory pamię­tam, jak pew­ne­go dnia w Raty­zbo­nie, prze­cho­dząc obok duże­go kina, zoba­czy­łem tłum ludzi, któ­rzy sta­li tam i cze­ka­li; coś, co wcze­śniej doświad­cza­li­śmy tyl­ko w cza­sie woj­ny, kie­dy spo­dzie­wa­no się jakie­goś szcze­gól­ne­go przy­dzia­łu. Pozo­sta­ło mi rów­nież w pamię­ci, jak w Wiel­ki Pią­tek 1970 roku przyjechałem
do mia­sta i zoba­czy­łem, że wszyst­kie słu­py ogło­sze­nio­we okle­jo­ne były duże­go for­ma­tu pla­ka­ta­mi pre­zen­tu­ją­cy­mi dwie kom­plet­nie nagie oso­by w ści­słym objęciu.

Jed­ną ze swo­bód, któ­re rewo­lu­cja z 1968 roku chcia­ła wywal­czyć, była cał­ko­wi­ta wol­ność sek­su­al­na, któ­ra nie dopusz­cza­ła już żad­nych norm. Skłon­ność do sto­so­wa­nia prze­mo­cy, któ­ra cha­rak­te­ry­zo­wa­ła te lata, jest ści­śle zwią­za­na z zała­ma­niem ducho­wym. Istot­nie, w samo­lo­tach nie były dozwo­lo­ne fil­my ero­tycz­ne, gdyż w małej spo­łecz­no­ści pasa­że­rów wybu­cha­ła agre­sja. Ponie­waż eks­ce­sy w dzie­dzi­nie ubio­ru wywo­ły­wa­ły rów­nież agre­sję, dyrek­to­rzy szkół sta­ra­li się wpro­wa­dzić mun­dur­ki szkol­ne, któ­re mia­ły sprzy­jać atmos­fe­rze nauki.

Do fizjo­no­mii rewo­lu­cji ‘68 roku przy­na­le­ży rów­nież to, że pedo­fi­lia zosta­ła zdia­gno­zo­wa­na jako dozwo­lo­na i wła­ści­wa. Przy­naj­mniej dla mło­dych ludzi w Koście­le, ale nie tyl­ko dla nich, był to bar­dzo trud­ny czas pod wie­lo­ma wzglę­da­mi. Zawsze zasta­na­wia­łem się, w jaki spo­sób w tej sytu­acji mło­dzi ludzie mogą zbli­żyć się do kapłań­stwa i pod­jąć je ze wszyst­ki­mi jego kon­se­kwen­cja­mi. Powszech­ne zała­ma­nie się powo­łań do kapłań­stwa w tam­tych latach
i nad­mier­na licz­ba zwol­nień ze sta­nu duchow­ne­go były kon­se­kwen­cją wszyst­kich tych wydarzeń.

  1. Nie­za­leż­nie od tego roz­wo­ju nastą­pił jed­no­cze­śnie upa­dek kato­lic­kiej teo­lo­gii moral­nej, któ­ry uczy­nił Kościół bez­bron­nym wobec pro­ce­sów spo­łecz­nych. Posta­ram się pokrót­ce opi­sać prze­bieg tego pro­ce­su. Aż do Sobo­ru Waty­kań­skie­go II kato­lic­ka teo­lo­gia moral­na opie­ra­ła się w dużej mie­rze na pra­wie natu­ral­nym, pod­czas gdy Pismo Świę­te było przy­ta­cza­ne jedy­nie jako tło lub uza­sad­nie­nie. W zma­ga­niach Sobo­ru o nowe rozu­mie­nie Obja­wie­nia, opcja pra­wa natu­ral­ne­go zosta­ła w dużej mie­rze odrzu­co­na, a doma­ga­no się teo­lo­gii moral­nej opar­tej cał­ko­wi­cie na Biblii. Wciąż pamię­tam, jak wydział jezu­ic­ki we Frank­fur­cie przy­go­to­wał uta­len­to­wa­ne­go mło­de­go kapła­na (Schül­ler) do opra­co­wa­nia moral­no­ści opar­tej cał­ko­wi­cie na Piśmie Świę­tym. Pięk­na roz­pra­wa ojca Schül­le­ra poka­zu­je pierw­szy krok w kie­run­ku budo­wa­nia moral­no­ści opar­tej na Piśmie Świę­tym. Ojciec Schül­ler został następ­nie wysła­ny na dal­sze stu­dia do Ame­ry­ki i wró­cił ze świa­do­mo­ścią, że nie moż­na przed­sta­wić moralności
    w spo­sób sys­te­ma­tycz­ny wycho­dząc jedy­nie od Biblii. Następ­nie pró­bo­wał bar­dziej prag­ma­tycz­nej teo­lo­gii moral­nej, nie będąc jed­nak w sta­nie udzie­lić odpo­wie­dzi na kry­zys moralności.

Wresz­cie prze­wa­ży­ła w dużej mie­rze teza, że ​​moral­ność może być okre­ślo­na wyłącz­nie przez cele ludz­kie­go dzia­ła­nia. Choć sta­re powie­dze­nie „cel uświę­ca środ­ki” nie zosta­ło potwier­dzo­ne w tej pry­mi­tyw­nej for­mie, to jed­nak jego spo­sób myśle­nia stał się decy­du­ją­cy. Tak więc nie mogło być nicze­go abso­lut­nie dobre­go, ani tak samo zawsze złe­go, ale tyl­ko względ­ne oce­ny. Nie było już dobra, ale tyl­ko to, co w danej chwi­li i w zależ­no­ści od oko­licz­no­ści względ­nie lepsze.

Kry­zys w uza­sad­nie­niu i przed­sta­wie­niu moral­no­ści kato­lic­kiej osią­gnął dra­ma­tycz­ne for­my pod koniec lat 80-ych i 90-ych XX wie­ku. 5 stycz­nia 1989 roku uka­za­ła się „Dekla­ra­cja Koloń­ska”, pod­pi­sa­na przez 15 kato­lic­kich pro­fe­so­rów teo­lo­gii, któ­ra sku­pia­ła się na róż­nych punk­tach kry­zy­so­wych mię­dzy naucza­niem bisku­pim a zada­niem teo­lo­gii. Reak­cje na ten tekst, któ­re począt­ko­wo nie wykra­cza­ły poza zwy­kły poziom pro­te­stów, szyb­ko prze­ro­dzi­ły się
w obu­rze­nie prze­ciw­ko Magi­ste­rium Kościo­ła i osią­gnę­ły w spo­sób widocz­ny i sły­szal­ny poten­cjał pro­te­stu, któ­ry pod­niósł się na całym świe­cie prze­ciw­ko ocze­ki­wa­nym tek­stom dok­try­nal­nym Jana Paw­ła II (por. D. Mieth, Köl­ner Erklärung, LThK, VI3, 196).

Papież Jan Paweł II, któ­ry bar­dzo dobrze znał sytu­ację teo­lo­gii moral­nej i śle­dził ją z uwa­gą, zle­cił wte­dy pra­cę nad ency­kli­ką, któ­ra mia­ła na powrót upo­rząd­ko­wać te spra­wy. Uka­za­ła się ona 6 sierp­nia 1993 roku pod tytu­łem „Veri­ta­tis splen­dor” i wywo­ła­ła gwał­tow­ny sprzeciw
ze stro­ny teo­lo­gów moral­nych. Wcze­śniej to wła­śnie „Kate­chizm Kościo­ła Kato­lic­kie­go” przed­sta­wiał prze­ko­nu­ją­co, w spo­sób sys­te­ma­tycz­ny, moral­ność gło­szo­ną przez Kościół.

Nie mogę zapo­mnieć, jak jeden z ówcze­snych czo­ło­wych nie­miec­kich teo­lo­gów moral­nych, Franz Böc­kle, wró­ciw­szy do swo­jej szwaj­car­skiej ojczy­zny po przej­ściu na eme­ry­tu­rę, powie­dział – w odnie­sie­niu do ewen­tu­al­nych decy­zji Ency­kli­ki „Veri­ta­tis splen­dor” – że jeśli ency­kli­ka mia­ła­by zade­cy­do­wać, iż ist­nie­ją  dzia­ła­nia, któ­re są zawsze i we wszel­kich oko­licz­no­ściach złe, będzie pod­no­sił prze­ciw­ko niej głos ze wszyst­kich dostęp­nych mu sił. Miło­sier­ny Bóg oszczę­dził mu wyko­na­nia tego posta­no­wie­nia; Böc­kle zmarł 8 lip­ca 1991 roku. Ency­kli­ka zosta­ła opu­bli­ko­wa­na 6 sierp­nia 1993 roku i rze­czy­wi­ście zawie­ra­ła decyzję,
że ist­nie­ją dzia­ła­nia, któ­re nigdy nie będą dobre. Papież był w peł­ni świa­do­my wagi tej decy­zji w ówcze­snej chwi­li i wła­śnie do tej czę­ści swo­je­go doku­men­tu zasię­gnął ponow­nie kon­sul­ta­cji pierw­szo­rzęd­nych spe­cja­li­stów, któ­rzy nie uczest­ni­czy­li w reda­go­wa­niu ency­kli­ki. Nie mógł
i nie wol­no mu było pozo­sta­wić wąt­pli­wo­ści co do tego, że moral­ność zwią­za­na z wywa­że­niem dóbr musi respek­to­wać osta­tecz­ną gra­ni­cę. Są dobra, któ­ry­mi nigdy nie moż­na handlować.
Są war­to­ści, któ­rych nigdy nie wol­no poświę­cić w imię jesz­cze wyż­szej war­to­ści i któ­re sto­ją rów­nież ponad zacho­wa­niem życia fizycz­ne­go. Jest męczeń­stwo. Bóg zna­czy wię­cej niż prze­trwa­nie fizycz­ne. Życie, któ­re zosta­ło­by kupio­ne za cenę zapar­cia się Boga, życie opar­te na osta­tecz­nym kłam­stwie, jest nie-życiem. Męczeń­stwo jest pod­sta­wo­wą kate­go­rią chrze­ści­jań­skiej egzy­sten­cji. To, że w teo­rii pre­zen­to­wa­nej przez Böckle’a i wie­lu innych zasad­ni­czo nie jest ono już moral­nie koniecz­ne, poka­zu­je, że staw­ką jest tutaj isto­ta same­go chrześcijaństwa.

W mię­dzy­cza­sie w teo­lo­gii moral­nej pil­na sta­ła się jed­nak kolej­na kwe­stia: powszech­nie zapa­no­wa­ła teza, że ​​ Magi­ste­rium Kościo­ła przy­słu­gu­je osta­tecz­na kom­pe­ten­cja („nie­omyl­ność”) jedy­nie w spra­wach wia­ry, pod­czas gdy kwe­stie moral­no­ści nie mogą być przed­mio­tem nie­omyl­nych decy­zji Magi­ste­rium Kościo­ła. W tezie tej jest z pew­no­ścią coś słusz­ne­go, co zasłu­gu­je na dal­sze omó­wie­nie. Ist­nie­je jed­nak mora­le mini­mum, któ­re jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne z pod­sta­wo­wą decy­zją wia­ry i któ­re­go nale­ży bro­nić, jeśli wia­ra nie ma być spro­wa­dza­na do teo­rii, ale uzna­na w jej odnie­sie­niu do kon­kret­ne­go życia. Wszystko
to uka­zu­je jasno, jak auto­ry­tet Kościo­ła w kwe­stiach moral­no­ści został zasad­ni­czo poddany
w wąt­pli­wość. Ten kto odma­wia Kościo­ło­wi osta­tecz­nej kom­pe­ten­cji doktrynalnej
w tej dzie­dzi­nie, zmu­sza go do mil­cze­nia wła­śnie tam, gdzie cho­dzi o gra­ni­cę mię­dzy praw­dą a kłamstwem.

Nie­za­leż­nie od tej kwe­stii, w sze­ro­kich krę­gach teo­lo­gii moral­nej zosta­ła roz­wi­nię­ta teza, jako­by Kościół nie miał i nie mógł mieć żad­nej wła­snej moral­no­ści. Zwra­ca się przy tym uwa­gę, jako­by wszyst­kie tezy moral­ne mia­ły rów­nież para­le­le w innych reli­giach, a zatem chrze­ści­jań­skie pro­prium nie może ist­nieć. Jed­nak na kwe­stię pro­prium moral­no­ści biblij­nej nie moż­na odpo­wie­dzieć tym, że dla każ­de­go zda­nia moż­na zna­leźć para­le­lę w innych reli­giach. Cho­dzi raczej o całość moral­no­ści biblij­nej, któ­ra jako taka jest nowa i róż­na wzglę­dem poszcze­gól­nych czę­ści. Naucza­nie moral­ne Pisma Świę­te­go ma swo­ją osobliwość
w zako­twi­cze­niu w obra­zie Bożym, w wie­rze w jedy­ne­go Boga, któ­ry uka­zał się w Jezu­sie Chry­stu­sie i któ­ry żył jako czło­wiek. Deka­log jest zasto­so­wa­niem biblij­nej wia­ry w Boga
w ludz­kim życiu. Obraz Boga i moral­ność nale­żą do sie­bie, two­rząc w ten spo­sób szcze­gól­ną nowość chrze­ści­jań­skie­go sto­sun­ku do świa­ta i życia ludz­kie­go. Nawia­sem mówiąc, chrze­ści­jań­stwo od począt­ku było opi­sy­wa­ne sło­wem hodós. Wia­ra jest dro­gą, spo­so­bem życia. W pier­wot­nym Koście­le kate­chu­me­nat został usta­no­wio­ny w odpo­wie­dzi na coraz bar­dziej zde­mo­ra­li­zo­wa­ną kul­tu­rę jako prze­strzeń życio­wa, w któ­rej prak­ty­ko­wa­no spe­cy­ficz­ny i nowy spo­sób życia chrze­ści­jań­skie­go, a jed­no­cze­śnie chro­nio­no go przed ogól­nym spo­so­bem życia. Myślę, że nawet dzi­siaj koniecz­ne są takie wspól­no­ty kate­chu­me­nal­ne, aby życie chrze­ści­jań­skie mogło się w ogó­le utrzy­mać w swej spe­cy­fi­ce. II Pierw­sze reak­cje kościel­ne 1. Dłu­go przy­go­to­wy­wa­ny i trwa­ją­cy pro­ces roz­pa­du chrze­ści­jań­skiej kon­cep­cji moral­no­ści – jak pró­bo­wa­łem poka­zać – doświad­czył w latach 60-ych rady­kal­no­ści, jakiej nigdy wcze­śniej nie było. Ten roz­pad moral­ne­go auto­ry­te­tu nauczy­ciel­skie­go Kościo­ła siłą rze­czy musiał mieć wpływ na jego róż­ne prze­strze­nie życio­we. W kon­tek­ście spo­tka­nia prze­wod­ni­czą­cych kon­fe­ren­cji bisku­pów z całe­go świa­ta z papie­żem Fran­cisz­kiem, kwe­stia życia kapłań­skie­go jest szcze­gól­nie inte­re­su­ją­ca, podob­nie jak kwe­stia semi­na­riów. Pro­blem przygotowania
do posłu­gi kapłań­skiej w semi­na­riach wią­że się w rze­czy­wi­sto­ści z sze­ro­kim zała­ma­niem się dotych­cza­so­wej for­my tego przygotowania.

W róż­nych semi­na­riach powsta­ły klu­by homo­sek­su­al­ne, któ­re dzia­ła­ły mniej lub bar­dziej otwar­cie i zna­czą­co zmie­ni­ły kli­mat w semi­na­riach. W semi­na­rium w połu­dnio­wych Niem­czech miesz­ka­li razem kan­dy­da­ci do kapłań­stwa i kan­dy­da­ci do świec­kiej posłu­gi refe­ren­ta dusz­pa­sterstw. W cza­sie wspól­nych posił­ków semi­na­rzy­ści prze­by­wa­li razem
z żona­ty­mi refe­ren­ta­mi dusz­pa­sterstw, któ­rym nie­kie­dy towa­rzy­szy­ła żona i dziec­ko, a cza­sa­mi ich dziew­czy­ny. Kli­mat w semi­na­rium nie mógł pomóc w przy­go­to­wa­niu do posłu­gi kapłań­skiej. Sto­li­ca Apo­stol­ska wie­dzia­ła o takich pro­ble­mach, nie będąc o nich infor­mo­wa­na szcze­gó­ło­wo. Pierw­szym kro­kiem było zor­ga­ni­zo­wa­nie wizy­ta­cji apo­stol­skiej w semi­na­riach w Sta­nach Zjednoczonych.

Ponie­waż po Sobo­rze Waty­kań­skim II zmie­ni­ły się rów­nież kry­te­ria wybo­ru i mia­no­wa­nia bisku­pów, sto­su­nek bisku­pów do ich semi­na­riów rów­nież był róż­ny. Jako kry­te­rium mia­no­wa­nia nowych bisku­pów była teraz przede wszyst­kim ich „kon­cy­liar­ność”, któ­rą oczy­wi­ście moż­na było rozu­mieć na róż­ne spo­so­by. W rze­czy­wi­sto­ści w wie­lu czę­ściach Kościo­ła uspo­so­bie­nie sobo­ro­we rozu­mia­no jako posta­wę kry­tycz­ną lub nega­tyw­ną wobec obo­wią­zu­ją­cej do tej pory tra­dy­cji, któ­rą teraz nale­ża­ło zastą­pić nowym, rady­kal­nie otwar­tym sto­sun­kiem do świa­ta. Pewien biskup, któ­ry wcze­śniej był rek­to­rem semi­na­rium, zor­ga­ni­zo­wał dla semi­na­rzy­stów pokaz fil­mów por­no­gra­ficz­nych, rze­ko­mo z zamia­rem uod­por­nie­nia ich na zacho­wa­nia sprzecz­ne z wia­rą. Byli – nie tyl­ko w Sta­nach Zjed­no­czo­nych Ame­ry­ki – poje­dyn­czy bisku­pi, któ­rzy cał­ko­wi­cie odrzu­ci­li kato­lic­ką tra­dy­cję i dąży­li do rozwinięcia
w swo­ich die­ce­zjach pew­ne­go rodza­ju nowej, nowo­cze­snej „kato­lic­ko­ści”. Być może war­to zauwa­żyć, że w nie­ma­łej licz­bie semi­na­riów stu­den­ci przy­ła­pa­ni na czy­ta­niu moich ksią­żek uwa­ża­ni byli za nie­zdat­nych do kapłań­stwa. Moje książ­ki były ukry­wa­ne jako zła literatura
i czy­ta­ne po kryjomu.

Wizy­ta­cja, któ­ra potem nastą­pi­ła, nie przy­nio­sła żad­nych nowych spo­strze­żeń, gdyż naj­wi­docz­niej róż­ne siły połą­czy­ły się, by ukryć praw­dzi­wą sytu­ację. Zarzą­dzo­no dru­gą wizy­ta­cję, któ­ra przy­nio­sła znacz­nie wię­cej infor­ma­cji, ale pozo­sta­ła na ogół bez kon­se­kwen­cji. Nie­mniej jed­nak od lat 70. XX wie­ku sytu­acja w semi­na­riach ogól­nie popra­wi­ła się. A jed­nak nastą­pi­ło tyl­ko spo­ra­dycz­ne umoc­nie­nie powo­łań kapłań­skich, ponie­waż ogól­na sytu­acja ule­gła zmia­nie. 2. O ile pamię­tam, kwe­stia pedo­fi­lii sta­ła się palą­ca dopie­ro w dru­giej poło­wie lat 80-ych. Była już pro­ble­mem publicz­nym w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, więc bisku­pi w Rzy­mie szu­ka­li pomo­cy, ponie­waż pra­wo kościel­ne, tak jak zosta­ło opra­co­wa­ne w nowym kodek­sie, nie wyda­wa­ło się wystar­cza­ją­ce do pod­ję­cia nie­zbęd­nych dzia­łań. Rzym i rzym­scy kano­ni­ści począt­ko­wo zma­ga­li się z tą spra­wą; ich zda­niem, tym­cza­so­we zawie­sze­nie w posłu­dze kapłań­skiej musia­ło być wystar­cza­ją­ce dla doko­na­nia oczysz­cze­nia i wyja­śnie­nia. Bisku­pi ame­ry­kań­scy nie mogli tego zaak­cep­to­wać, ponie­waż kapła­ni pozo­sta­wa­li tym samym w służ­bie bisku­pa, a zatem byli uzna­ni za oso­by bez­po­śred­nio z nim zwią­za­ne. Zaczę­ła się powo­li kształ­to­wać odno­wa i pogłę­bie­nie umyśl­nie luź­no skon­stru­owa­ne­go pra­wa kar­ne­go nowe­go Kodeksu.

Do tego doszedł pod­sta­wo­wy pro­blem w odbio­rze pra­wa kar­ne­go. Tyl­ko tak zwa­ny gwa­ran­tyzm obo­wią­zy­wał jako „kon­cy­liar­ny”. Ozna­cza to, że przede wszyst­kim nale­ża­ło zagwa­ran­to­wać pra­wa oskar­żo­nych i to do tego stop­nia, że ​​w rze­czy­wi­sto­ści wyklu­czo­no jakie­kol­wiek ska­za­nie. Jako prze­ciw­wa­gę dla czę­sto nie­wy­star­cza­ją­cych moż­li­wo­ści obro­ny oskar­żo­nych teo­lo­gów, ich pra­wo do obro­ny w uję­ciu gwa­ran­ty­zmu zosta­ło rozszerzone
do tego stop­nia, że ​​ska­za­nia były prak­tycz­nie niemożliwe.

Pozwo­lę sobie w tym momen­cie na krót­ką dygre­sję. Bio­rąc pod uwa­gę roz­miar pedo­fil­skich wykro­czeń, przy­cho­dzi ponow­nie na myśl sło­wo Jezu­sa, któ­ry mówi: „Kto by się stał powo­dem grze­chu dla jed­ne­go z tych małych, któ­rzy wie­rzą, temu było­by lepiej uwią­zać kamień młyń­ski u szyi i wrzu­cić go w morze” (Mk 9, 42). To sło­wo w pier­wot­nym zna­cze­niu nie mówi
o sek­su­al­nym uwo­dze­niu dzie­ci. Sło­wo „mali” w języ­ku Jezu­sa ozna­cza pro­stych wie­rzą­cych, któ­rych wia­ra może być zachwia­na poprzez inte­lek­tu­al­ną pychę tych, któ­rzy uwa­ża­ją się
za inte­li­gent­nych. Tak więc Jezus chro­ni tutaj dobro wia­ry sta­now­czą groź­bą kary dla tych, któ­rzy je krzyw­dzą. Współ­cze­sne uży­cie zda­nia samo w sobie nie jest błęd­ne, ale nie może prze­sła­niać pier­wot­ne­go zna­cze­nia. Tym samym sta­je się jasne, wbrew wszel­kie­mu gwa­ran­ty­zmo­wi, że nie tyl­ko pra­wo oskar­żo­ne­go jest waż­ne i wyma­ga gwa­ran­cji. Rów­nie waż­ne są wyso­kie dobra, takie jak wia­ra. Zrów­no­wa­żo­ne pra­wo kano­nicz­ne, któ­re odpo­wia­da całe­mu prze­sła­niu Jezu­sa, musi zatem dostar­czać gwa­ran­cji nie tyl­ko oskar­żo­ne­mu, wobec któ­re­go sza­cu­nek jest dobrem praw­nym. Musi tak­że chro­nić wia­rę, któ­ra jest rów­nież waż­nym dobrem praw­nym. Wła­ści­wie skon­stru­owa­ne pra­wo kano­nicz­ne musi zatem zawie­rać podwój­ną gwa­ran­cję – praw­ną ochro­nę oskar­żo­ne­go, praw­ną ochro­nę zagro­żo­ne­go dobra. Kie­dy ktoś przed­sta­wia dzi­siaj tę ze swej natu­ry jasną kon­cep­cję, w kwe­stii ochro­ny wia­ry jako dobra praw­ne­go na ogół tra­fia w próż­nię. Wia­ra, w ogól­nej świa­do­mo­ści pra­wa, nie wyda­je się już mieć ran­gi dobra wyma­ga­ją­ce­go ochro­ny. Jest to nie­po­ko­ją­ca sytu­acja, któ­rą paste­rze Kościo­ła powin­ni prze­my­śleć i poważ­nie potraktować.

Do tych krót­kich spo­strze­żeń o sytu­acji for­ma­cji kapłań­skiej w momen­cie publicz­ne­go wybu­chu kry­zy­su chciał­bym teraz dodać kil­ka wska­zó­wek odno­śnie roz­wo­ju pra­wa kano­nicz­ne­go w tej kwe­stii. Za prze­stęp­stwa popeł­nio­ne przez księ­ży odpo­wia­da zasad­ni­czo Kon­gre­ga­cja ds. Ducho­wień­stwa. Ale ponie­waż w tym cza­sie gwa­ran­tyzm zdo­mi­no­wał w dużej mie­rze sytu­ację, zgo­dzi­łem się z papie­żem Janem Paw­łem II, że wła­ści­we było przy­dzie­le­nie kom­pe­ten­cji w przy­pad­ku tych prze­stępstw Kon­gre­ga­cji Nauki Wia­ry pod tytu­łem „Delic­ta maio­ra con­tra fidem”. Dzię­ki tym usta­le­niom moż­li­wa była naj­wyż­sza kara, czy­li wyklu­cze­nie z ducho­wień­stwa, któ­ra nie mogła być nało­żo­na w ramach innych tytu­łów praw­nych. Nie był to wybieg, aby móc nakła­dać mak­sy­mal­ną karę, ale kon­se­kwen­cja zna­cze­nia wiary
dla Kościo­ła. Istot­nie, waż­ne jest dostrze­że­nie, że takie złe pro­wa­dze­nie się duchow­nych osta­tecz­nie szko­dzi wie­rze: tyl­ko tam, gdzie wia­ra nie okre­śla już dzia­ła­nia człowieka,
takie wykro­cze­nia są moż­li­we. Suro­wość kary zakła­da jed­nak wyraź­ny dowód prze­stęp­stwa – obo­wią­zu­je tu treść gwa­ran­ty­zmu. Inny­mi sło­wy, aby zgod­nie z pra­wem nało­żyć mak­sy­mal­ną karę, koniecz­ny jest praw­dzi­wy pro­ces kar­ny. Jed­nak zarów­no die­ce­zje, jak i Sto­li­ca Apo­stol­ska zosta­ły tym przy­tło­czo­ne. Sfor­mu­ło­wa­li­śmy zatem mini­mal­ną for­mę postę­po­wa­nia kar­ne­go i pozo­sta­wi­li­śmy otwar­tą moż­li­wość, aby sama Sto­li­ca Apo­stol­ska przej­mo­wa­ła pro­ces tam, gdzie die­ce­zja lub metro­po­lia nie są w sta­nie tego zro­bić. W każ­dym przy­pad­ku pro­ces musiał­by być zwe­ry­fi­ko­wa­ny przez Kon­gre­ga­cję Nauki Wia­ry w celu zagwa­ran­to­wa­nia praw oskar­żo­ne­go. Osta­tecz­nie, w Feria IV (t.j. w zgro­ma­dze­niu człon­ków Kon­gre­ga­cji), utwo­rzy­li­śmy instan­cję ape­la­cyj­ną, aby dać moż­li­wość odwo­ła­nia się od pro­ce­su. Ponie­waż wszyst­ko to w rze­czy­wi­sto­ści wykra­cza­ło poza moż­li­wo­ści Kon­gre­ga­cji Nauki Wia­ry i w ten spo­sób powsta­wa­ły opóź­nie­nia, któ­rym nale­ża­ło zapo­biec w związ­ku z natu­rą spra­wy, papież Fran­ci­szek przed­się­wziął dal­sze reformy.

III. Per­spek­ty­wy co do pra­wi­dło­wej odpo­wie­dzi 1. Co nale­ży zro­bić? Czy musi­my stwo­rzyć inny kościół, aby wszyst­ko było w porządku?
Tyle tyl­ko, że taki eks­pe­ry­ment został już pod­ję­ty i się nie powiódł. Jedy­nie posłuszeństwo
i miłość do nasze­go Pana Jezu­sa Chry­stu­sa mogą wska­zać wła­ści­wą dro­gę. Spró­buj­my więc naj­pierw zro­zu­mieć na nowo i od wewnątrz, cze­go Pan chciał i chce wobec nas. Na począt­ku powie­dział­bym, że jeśli chcie­li­by­śmy napraw­dę krót­ko pod­su­mo­wać treść wia­ry opar­tej na Biblii, mogli­by­śmy powie­dzieć: Pan roz­po­czął histo­rię miło­ści z nami i chce objąć w niej całe stwo­rze­nie. Prze­ciw­sta­wie­nie się złu, któ­re zagra­ża nam i całe­mu świa­tu, może osta­tecz­nie pole­gać tyl­ko na pod­da­niu się tej miło­ści. Takie jest praw­dzi­we anti­do­tum na zło. Moc zła wyni­ka z naszej odmo­wy kocha­nia Boga. Odku­pio­ny jest ten, kto powie­rza się miło­ści Boga. Nasze nie­od­ku­pie­nie opie­ra się na nie­moż­no­ści kocha­nia Boga. Nauka kocha­nia Boga jest zatem dro­gą odku­pie­nia ludzi.

Spró­buj­my tro­chę bar­dziej roz­wi­nąć tę zasad­ni­czą treść Boże­go obja­wie­nia. Wte­dy może­my powie­dzieć, że pierw­szym pod­sta­wo­wym darem, jaki ofia­ro­wu­je nam wia­ra, jest pewność,
że Bóg ist­nie­je. Świat bez Boga może być tyl­ko świa­tem bez zna­cze­nia. Bo skąd pocho­dzi wszyst­ko, co jest? W każ­dym razie nie mia­ło­by żad­nej pod­sta­wy ducho­wej. Po pro­stu jest i nie ma ani celu ani sen­su. Nie ma wte­dy żad­nych stan­dar­dów dobra czy zła. Wte­dy prze­wa­ża tyl­ko to, co jest sil­niej­sze od dru­gie­go. Wła­dza jest wte­dy jedy­ną zasa­dą. Praw­da się nie liczy, prak­tycz­nie nie ist­nie­je. Tyl­ko wów­czas, gdy rze­czy mają przy­czy­nę ducho­wą, gdy są chcia­ne i zamie­rzo­ne, tyl­ko wów­czas, gdy ist­nie­je Bóg Stwór­ca, któ­ry jest dobry i chce dobra, rów­nież ludz­kie życie może mieć sens. To, że ist­nie­je Bóg jako Stwór­ca i mia­ra wszyst­kich rze­czy, jest przede wszyst­kim pier­wot­nym wymo­giem. Jed­nak Bóg, któ­ry w ogó­le nie wyra­żał­by sie­bie, nie dał­by się poznać, pozo­stał­by przy­pusz­cze­niem, a więc nie mógł­by okre­ślać kształ­tu nasze­go życia. Aby Bóg był praw­dzi­wie Bogiem w świa­do­mym stwo­rze­niu, musi­my ocze­ki­wać, że w jakiś spo­sób wyra­zi On sie­bie. Uczy­nił to na wie­le spo­so­bów, ale przede wszyst­kim w woła­niu, któ­re dotar­ło do Abrahama
i dało ludziom orien­ta­cję w poszu­ki­wa­niu Boga, wykra­cza­ją­cą poza wszel­kie ocze­ki­wa­nia: sam Bóg sta­je się stwo­rze­niem, mówi jako czło­wiek z nami, ludźmi.

Tak więc zda­nie „Bóg jest” sta­je się w koń­cu napraw­dę dobrą nowi­ną, ponie­waż jest czymś wię­cej niż pozna­niem, ponie­waż stwa­rza miłość i jest miło­ścią. Przy­wró­ce­nie tego ludz­kiej świa­do­mo­ści jest pierw­szym i pod­sta­wo­wym zada­niem powie­rzo­nym nam przez Pana.

Spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym Bóg jest nie­obec­ny – spo­łe­czeń­stwo, któ­re Go nie zna i trak­tu­je Go jak­by nie ist­niał, jest spo­łe­czeń­stwem, któ­re tra­ci swo­ją mia­rę. Kie­dy Bóg umiera
w spo­łe­czeń­stwie, sta­je się ono wol­ne – zapew­nia­no nas. W rze­czy­wi­sto­ści śmierć Boga
w spo­łe­czeń­stwie ozna­cza tak­że koniec wol­no­ści, ponie­waż umie­ra cel, któ­ry daje ukie­run­ko­wa­nie. I ponie­waż zni­ka mia­ra, któ­ra wska­zu­je nam kie­ru­nek, ucząc nas odróż­nia­nia dobra od zła. Spo­łe­czeń­stwo Zacho­du jest spo­łe­czeń­stwem, w któ­rym Bóg jest nieobecny
w sfe­rze publicz­nej i któ­ry nie ma mu nic do powie­dze­nia. I dla­te­go jest to społeczeństwo,
w któ­rym coraz bar­dziej zatra­ca się mia­ra czło­wie­czeń­stwa. W poszcze­gól­nych punk­tach sta­je się nagle jasne, że to, co jest złe i co nisz­czy czło­wie­ka, sta­ło się cał­kiem oczy­wi­ste. Tak jest
w przy­pad­ku pedo­fi­lii. Jesz­cze nie­daw­no teo­re­ty­zo­wa­no o niej jako o czymś cał­kiem pra­wi­dło­wym, pod­czas gdy ona roz­prze­strze­nia­ła się coraz bar­dziej. A teraz uświa­da­mia­my sobie z szo­kiem, że naszym dzie­ciom i mło­dym ludziom przy­tra­fia­ją się rze­czy, któ­re gro­żą ich znisz­cze­niem. To, że mogło się to roz­prze­strze­nić tak­że w Koście­le i pośród księ­ży, musi nami szcze­gól­nie wstrząsać.

Dla­cze­go pedo­fi­lia mogła osią­gnąć takie roz­mia­ry? Osta­tecz­nie powo­dem jest brak Boga. Tak­że my, chrze­ści­ja­nie i księ­ża, woli­my nie mówić o Bogu, ponie­waż taka mowa nie wyda­je się prak­tycz­na. Po wstrzą­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej, my, w Niem­czech, zaznaczyliśmy
w naszej Kon­sty­tu­cji jesz­cze bar­dziej sta­now­czo odpo­wie­dzial­ność przed Bogiem będą­cym zasa­dą prze­wod­nią. Pół wie­ku póź­niej nie było już moż­li­we przy­ję­cie w kon­sty­tu­cji euro­pej­skiej odpo­wie­dzial­no­ści przed Bogiem jako zasa­dą prze­wod­nią. Bóg jest postrze­ga­ny jako par­tyj­na spra­wa małej gru­py i nie może już sta­no­wić zasa­dy prze­wod­niej dla wspól­no­ty jako cało­ści. W tej decy­zji odzwier­cie­dla się sytu­acja Zacho­du, gdzie Bóg stał się pry­wat­ną spra­wą mniejszości.

Pierw­sze zada­nie, któ­re musi wypły­wać z moral­nych wstrzą­sów naszych cza­sów, polega
na tym, byśmy ponow­nie zaczę­li żyć Bogiem i skie­ro­wa­ni ku Nie­mu. My sami musi­my się przede wszyst­kim ponow­nie nauczyć uzna­wać Boga za fun­da­ment nasze­go życia, zamiast pomi­jać Go jak jakiś nie­re­al­ny fra­zes. Nigdy nie zapo­mnę ostrze­że­nia, jakie kie­dyś napi­sał do mnie wiel­ki teo­log Hans Urs von Bal­tha­sar na jed­nej ze swo­ich pocz­tó­wek. „Boga w trzech oso­bach: Ojca, Syna i Ducha Świę­te­go nie zakła­dać, ale wska­zy­wać!”. Istot­nie, tak­że w teo­lo­gii Bóg jest czę­sto trak­to­wa­ny jako oczy­wi­stość, ale kon­kret­nie nikt się Nim nie zaj­mu­je. Temat Boga wyda­je się tak nie­re­al­ny, tak odda­lo­ny od rze­czy, któ­re nas zaj­mu­ją. A jed­nak wszyst­ko sta­je się inne, kie­dy nie zakła­da się z góry Boga, ale Go wska­zu­je. Kie­dy nie zosta­wia się Go jakoś w tle, ale uzna­je za cen­trum nasze­go myśle­nia, mówie­nia i działania.

  1. Bóg stał się dla nas czło­wie­kiem. Stwo­rze­nie-czło­wiek jest przez Nie­go tak miłowany,
    iż zjed­no­czył się z nim i w ten spo­sób wkro­czył bar­dzo kon­kret­nie w ludz­ką histo­rię. Roz­ma­wia z nami, żyje z nami, cier­pi z nami i wziął na sie­bie za nas śmierć. Mówi­my o tym szcze­gó­ło­wo w teo­lo­gii za pomo­cą uczo­nych słów i myśli. Ale wła­śnie w ten spo­sób powsta­je ryzyko,
    że sta­nie­my się pana­mi wia­ry, zamiast pozwo­lić się odno­wić i opa­no­wać wierze.

Zasta­nów­my się nad tym w odnie­sie­niu do cen­tral­ne­go punk­tu, jakim jest spra­wo­wa­nie Naj­święt­szej Eucha­ry­stii. Nasze podej­ście do Eucha­ry­stii może jedy­nie budzić nie­po­kój. Sobór Waty­kań­ski II słusz­nie sku­pił się na przy­wró­ce­niu tego sakra­men­tu Obec­no­ści Cia­ła i Krwi Chry­stu­sa, Obec­no­ści Jego Oso­by, Jego Męki, Śmier­ci i Zmar­twych­wsta­nia do cen­trum życia chrze­ści­jań­skie­go i samej egzy­sten­cji Kościo­ła. Czę­ścio­wo tak się też sta­ło i chce­my być za to Panu całym ser­cem wdzięczni.

Nadal domi­nu­ją­ca jest jed­nak inna posta­wa: To nie głę­bo­ki sza­cu­nek dla obec­no­ści śmierci
i zmar­twych­wsta­nia Chry­stu­sa prze­wa­ża, ale spo­sób postę­po­wa­nia z Nim, któ­ry nisz­czy wiel­kość tajem­ni­cy. Male­ją­ce uczest­nic­two w nie­dziel­nej Eucha­ry­stii poka­zu­je, jak mało my, współ­cze­śni chrze­ści­ja­nie, doce­nia­my wiel­kość daru, któ­ry pole­ga na Jego rze­czy­wi­stej obec­no­ści. Eucha­ry­stia zosta­je zde­pre­cjo­no­wa­na do cere­mo­nial­ne­go gestu, kie­dy uwa­ża się
za oczy­wi­stość, że grzecz­ność wyma­ga, aby udzie­lić jej na rodzin­nych uro­czy­sto­ściach czy przy takich oka­zjach jak ślu­by i pogrze­by wszyst­kim tym, któ­rzy zosta­li zapro­sze­ni z powo­dów rodzin­nych. Oczy­wi­stość, z jaką gdzie­nie­gdzie obec­ni przyj­mu­ją Naj­święt­szy Sakrament
w komu­nii poka­zu­je, że ludzie postrze­ga­ją komu­nię jako gest wyłącz­nie cere­mo­nial­ny. Zatem, kie­dy zasta­no­wi­my się nad tym co nale­ża­ło­by uczy­nić, będzie jasne, że nie potrze­bu­je­my inne­go, wymy­ślo­ne­go przez nas Kościo­ła. Koniecz­na jest dużo bar­dziej odno­wa wiary
w real­ność Jezu­sa Chry­stu­sa dane­go nam w Naj­święt­szym Sakramencie.

W roz­mo­wach z ofia­ra­mi pedo­fi­lii bar­dzo moc­no uświa­do­mi­łem sobie tę koniecz­ność. Mło­da kobie­ta, któ­ra usłu­gi­wa­ła przy ołta­rzu jako mini­strant­ka, opo­wie­dzia­ła mi, że kapelan,
jej zwierzch­nik jako mini­strant­ki, zawsze ini­cjo­wał wyko­rzy­sty­wa­nie sek­su­al­ne, jakie­go dopusz­czał się wobec niej, sło­wa­mi: „To jest cia­ło moje, któ­re będzie za cie­bie wydane”.
To oczy­wi­ste, że ta kobie­ta nie może już słu­chać słów kon­se­kra­cji bez strasz­li­we­go doświad­cza­nia w sobie tego całe­go cier­pie­nia wyko­rzy­sty­wa­nia. Tak, musi­my pil­nie bła­gać Pana o prze­ba­cze­nie i przede wszyst­kim musi­my Go wzy­wać i pro­sić Go, aby nauczył nas wszyst­kich na nowo rozu­mieć wiel­kość Jego Męki, Jego ofia­ry. I musi­my zro­bić wszystko,
aby chro­nić dar Naj­święt­szej Eucha­ry­stii przed nadużyciami.

  1. I na koń­cu mamy Miste­rium Kościo­ła. Nie­za­po­mnia­ne pozo­sta­je zda­nie, któ­rym nie­mal sto lat temu Roma­no Guar­di­ni wyra­ził rado­sną nadzie­ję, jaka zosta­ła wzbu­dzo­na w nim i w wie­lu innych: „Roz­po­czę­ło się wyda­rze­nie o nie­oce­nio­nym zna­cze­niu; Kościół budzi się w duszach”. Chciał przez to powie­dzieć, że nie doświad­cza­no już Kościo­ła i nie postrze­ga­no go jak wcze­śniej jedy­nie jako apa­ra­tu wkra­cza­ją­ce­go z zewnątrz w nasze życie, jako pew­ne­go rodza­ju urzę­du, ale że zaczął on być postrze­ga­ny jako ten, któ­ry jest uobec­nia­ny w ludz­kich ser­cach – jako coś nie tyl­ko zewnętrz­ne­go, ale poru­sza­ją­ce­go nas od wewnątrz. Oko­ło pół wie­ku póź­niej, roz­wa­ża­jąc ten pro­ces i spo­glą­da­jąc na to, co się wyda­rzy­ło, mia­łem poku­sę, by zmie­nić to zda­nie: „Kościół umie­ra w duszach”. Istot­nie Kościół dzi­siaj jest powszech­nie postrze­ga­ny jako pew­ne­go rodza­ju apa­rat poli­tycz­ny. Mówi się o nim nie­mal wyłącz­nie w kate­go­riach poli­tycz­nych, a tyczy się to nawet bisku­pów, któ­rzy for­mu­łu­ją swo­je wyobra­że­nia Kościo­ła jutra nie­mal wyłącz­nie w kate­go­riach poli­tycz­nych. Kry­zys spo­wo­do­wa­ny wie­lo­ma przy­pad­ka­mi nad­użyć ze stro­ny duchow­nych skła­nia nas do postrze­ga­nia Kościo­ła jako cze­goś nie­uda­ne­go, co teraz musi­my ponow­nie wziąć w swo­je ręce i ukształ­to­wać na nowo.
    Ale wła­sno­ręcz­nie skon­stru­owa­ny przez nas Kościół nie może sta­no­wić nadziei.

Sam Jezus porów­nał Kościół do sie­ci, w któ­rej znaj­du­ją się dobre i złe ryby, któ­re na koń­cu muszą być oddzie­lo­ne jed­ne od dru­gich przez same­go Boga. Jest tak­że przy­po­wieść o Koście­le jako polu, na któ­rym rośnie dobre ziar­no, któ­re posiał sam Bóg, ale tak­że chwa­sty, któ­re zasiał na nim pota­jem­nie „nie­przy­ja­ciel”. Istot­nie chwa­sty na Bożym polu, Koście­le, są aż nad­to widocz­ne, a złe ryby w sie­ci tak­że poka­zu­ją swo­ją siłę. A jed­nak pole pozo­sta­je Bożym polem, a sieć Bożą sie­cią. I przez wszyst­kie cza­sy są nie tyl­ko chwa­sty i złe ryby, ale tak­że Boży siew i dobre ryby. Gło­sze­nie obu tych rze­czy z naci­skiem nie jest fał­szy­wą apologetyką,
ale koniecz­ną służ­bą Prawdzie.

W tym kon­tek­ście koniecz­ne jest odwo­ła­nie się do waż­ne­go tek­stu w Apo­ka­lip­sie św. Jana. Dia­beł okre­śla­ny jest tu jako oskar­ży­ciel, któ­ry oskar­ża naszych bra­ci przed Bogiem dniem
i nocą (Ap 12,10). W ten spo­sób Apo­ka­lip­sa św. Jana podej­mu­je myśl, któ­ra sta­no­wi ramy nar­ra­cji Księ­gi Hio­ba (Hi 1 i 2, 10; 42,7–16). Jest tam mowa o tym, że dia­beł sta­rał się umniej­szyć pra­wość Hio­ba przed Bogiem jako coś jedy­nie zewnętrz­ne­go. Cho­dzi dokładnie
o to co mówi Apo­ka­lip­sa: Dia­beł chce udo­wod­nić, że nie ma pra­wych ludzi; że wszel­ka pra­wość ludzi jest tyl­ko poka­za­na na zewnątrz. Jeśli się jej przyj­rzeć z bli­ska, wów­czas pozór pra­wo­ści szyb­ko zni­ka. Opo­wieść zaczy­na się od dys­pu­ty mię­dzy Bogiem a dia­błem, w któ­rej Bóg wska­zał na Hio­ba jako praw­dzi­wie pra­we­go czło­wie­ka. Teraz zosta­nie na nim spraw­dzo­ne, kto ma rację. Zabierz mu to co posia­da, a zoba­czysz, że nic nie pozo­sta­nie z jego poboż­no­ści – argu­men­tu­je dia­beł. Bóg pozwa­la mu na tę pró­bę, któ­rą Hiob prze­cho­dzi pozy­tyw­nie. Ale dia­beł naci­ska dalej i mówi: „Skó­ra za skó­rę. Wszyst­ko, co czło­wiek posia­da, odda za swo­je życie. Wycią­gnij, pro­szę rękę i dotknij jego kości i cia­ła. Na pew­no Ci w twarz będzie zło­rze­czył” (Hi 2,4–5). Zatem Bóg przy­zna­je dia­błu dru­gą run­dę. Może on dotknąć tak­że skó­ry Hio­ba. Nie wol­no mu tyl­ko go zabić. Dla chrze­ści­jan jest jasne, że tym Hio­bem, któ­ry stoi przed Bogiem jako przy­kład dla całej ludz­ko­ści, jest Jezus Chry­stus. W Apo­ka­lip­sie św. Jana został nam przed­sta­wio­ny dra­mat ludz­ko­ści w całej swo­jej roz­cią­gło­ści. Naprze­ciw­ko Boga Stwór­cy stoi dia­beł, któ­ry mówi źle o całej ludz­ko­ści i całym stwo­rze­niu. Mówi nie tyl­ko do Boga, ale przede wszyst­kim do ludzi: Spójrz­cie, co ten Bóg zro­bił. Pozor­nie dobre stworzenie.
A w rze­czy­wi­sto­ści jest ono peł­ne nędzy i obrzy­dze­nia. To znie­sła­wia­nie stwo­rze­nia jest
w rze­czy­wi­sto­ści znie­sła­wia­niem Boga. Ma ono dowieść, że sam Bóg nie jest dobry i w ten spo­sób odcią­gnąć nas od Niego.

Aktu­al­ność tego, o czym mówi nam tutaj Apo­ka­lip­sa, jest oczy­wi­sta. W obec­nym oskar­ża­niu Boga cho­dzi nade wszyst­ko o to, by zdys­kre­dy­to­wać Jego Kościół w cało­ści i w ten spo­sób odcią­gnąć nas od nie­go. Idea lep­sze­go Kościo­ła stwo­rzo­ne­go przez nas samych jest
w rze­czy­wi­sto­ści pro­po­zy­cją dia­bła, za pomo­cą któ­rej chce nas odcią­gnąć od Boga żywe­go, poprzez kłam­li­wą logi­kę, na któ­rą zbyt łatwo daje­my się nabie­rać. Nie, nawet dzi­siaj Kościół nie skła­da się tyl­ko ze złych ryb i chwa­stów. Kościół Boży ist­nie­je tak­że dzi­siaj i tak­że dzi­siaj jest on wła­śnie narzę­dziem, za pomo­cą któ­re­go Bóg nas zba­wia. Bar­dzo waż­ne jest prze­ciw­sta­wia­nie kłam­stwom i pół­praw­dom dia­bła peł­nej praw­dy: Tak, w Koście­le jest grzech i zło. Ale tak­że dzi­siaj jest świę­ty Kościół, któ­ry jest nie­znisz­czal­ny. Tak­że dzi­siaj jest wie­lu ludzi, któ­rzy pokor­nie wie­rzą, cier­pią i kocha­ją, w któ­rych uka­zu­je się nam praw­dzi­wy Bóg, kocha­ją­cy Bóg. Bóg ma tak­że dzi­siaj swo­ich świad­ków („mar­ty­res”) na świe­cie. Musi­my tyl­ko być czuj­ni, by ich zoba­czyć i usłyszeć.

Sło­wo męczen­nik jest wzię­te z pra­wa pro­ce­so­we­go. W pro­ce­sie prze­ciw­ko dia­błu Jezus Chry­stus jest pierw­szym i praw­dzi­wym świad­kiem Boga, pierw­szym męczen­ni­kiem, za któ­rym od tam­te­go cza­su poszła nie­zli­czo­na rze­sza. Dzi­siej­szy Kościół jest bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek Kościo­łem męczen­ni­ków i w ten spo­sób świad­kiem Boga żywe­go. Jeśli z czuj­nym ser­cem roz­glą­da­my się wokół i słu­cha­my, może­my dzi­siaj wszę­dzie, szcze­gól­nie pośród zwy­kłych ludzi, ale tak­że w wyso­kich ran­gach Kościo­ła, odna­leźć świad­ków, któ­rzy swo­im życiem
i cier­pie­niem sta­ją w obro­nie Boga. Leni­stwo ser­ca spra­wia, że nie chce­my ich dostrzec. Jed­nym z wiel­kich i zasad­ni­czych zadań naszej ewan­ge­li­za­cji jest – na tyle, na ile może­my – usta­no­wie­nie prze­strze­ni życio­wych dla wia­ry, a nade wszyst­ko zna­le­zie­nie ich i rozpoznanie.

Miesz­kam w domu, w małej wspól­no­cie ludzi, któ­rzy odkry­wa­ją takich świad­ków Boga żywe­go w codzien­nym życiu i rado­śnie wska­zu­ją na to rów­nież mnie. Widzieć i odna­leźć żywy Kościół jest cudow­nym zada­niem, któ­re wzmac­nia nas samych i pozwa­la nam cią­gle na nowo wese­lić się wiarą.

Na zakoń­cze­nie moich reflek­sji chciał­bym podzię­ko­wać papie­żo­wi Fran­cisz­ko­wi za wszyst­ko, co robi, by poka­zy­wać nam sta­le świa­tło Boga, któ­re tak­że dzi­siaj nie zaszło. Dziękuję,
Ojcze Święty!

Bene­dykt XVI