TEMAT III

Mie­siąc: LISTOPAD 2016

BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY SIĘ SMUCĄ, ALBOWIEM ONI BĘDĄ POCIESZENI (Mt 5,4)

Kon­ty­nu­ując temat bie­żą­ce­go roku for­ma­cyj­ne­go, po prze­my­śle­niach nt. pierw­sze­go bło­go­sła­wień­stwa dla ubo­gich w duchu, zaj­mie­my się teraz dru­gim bło­go­sła­wień­stwem z Kaza­nia na Górze.

Na począ­tek kil­ka słów z Inter­ne­tu tytu­łem wpro­wa­dze­nia (Osiem Bło­go­sła­wieństw – Jacek Świę­cic­ki – mateusz.pl):

Przy­ka­za­nia jedy­nie wska­zu­ją dro­gę do celu, zaś bło­go­sła­wień­stwa ten cel opi­su­ją; tak więc przy­ka­za­nia nie są dane po to, aby czło­wiek ich prak­ty­kę dopro­wa­dził do dosko­na­ło­ści i został za to na koń­cu obda­ro­wa­ny przez Boga jakąś „nagro­dą” pro­por­cjo­nal­ną do wło­żo­ne­go wysił­ku, ale po to, aby wejść na dro­gę uświę­ce­nia, u któ­rej kre­su jest stan dosko­na­łe­go podo­bień­stwa do same­go Jezu­sa i zdol­ność do życia życiem same­go Boga, to zna­czy życia wiecznego.

Bło­go­sła­wień­stwa nie zastę­pu­ją przy­ka­zań, ale opi­su­ją i obie­cu­ją, co się sta­nie z kimś, kto przy­ka­za­nia trak­tu­je na serio. I o tym znów Jezus mówi w bar­dzo jasny sposób:

Nie sądź­cie, że przy­sze­dłem znieść Pra­wo albo Pro­ro­ków. Nie przy­sze­dłem znieść, ale wypeł­nić. Zapraw­dę bowiem powia­dam wam: Dopó­ki nie­bo i zie­mia nie prze­mi­ną, ani jed­na jota, ani jed­na kre­ska nie zmie­ni się w Pra­wie, aż się wszyst­ko speł­ni. Kto­kol­wiek więc zniósł­by jed­no z tych przy­ka­zań, choć­by naj­mniej­szych, i uczył­by tak ludzi, ten będzie naj­mniej­szy w kró­le­stwie nie­bie­skim. A kto je wypeł­nia i uczy wypeł­niać, ten będzie wiel­ki w kró­le­stwie nie­bie­skim” (Mt 5,17–19).

Tak więc zba­wie­nie, w rozu­mie­niu jezu­so­wych Bło­go­sła­wieństw, nie pole­ga w swej isto­cie na otrzy­ma­niu jakichś dóbr, któ­re spra­wia­ły­by nam przy­jem­ność i chro­ni­ły od cier­pie­nia, ale na rady­kal­nej prze­mia­nie tego, czym jeste­śmy dzi­siaj, do takiej posta­ci, aby­śmy sta­li się podob­ni do Boga na tyle, na ile jest to dla czło­wie­ka moż­li­we z pomo­cą Jego łaski. Wszak Jezus w tym samym Kaza­niu na Górze mówi:

Tak będzie­cie syna­mi Ojca wasze­go, któ­ry jest w nie­bie” (Mt 5,45a).
„Bądź­cie więc wy dosko­na­li, jak dosko­na­ły jest Ojciec wasz nie­bie­ski” (Mt 5,48).

Osiem Bło­go­sła­wieństw to po pro­stu opis nie­ba, do któ­re­go jeste­śmy wezwa­ni ze wszyst­kich stron świa­ta, ze wszyst­kich krań­ców zie­mi, nie­odwo­łal­nym Bożym powołaniem”.

Po tym krót­kim wstę­pie, przejdź­my do dru­gie­go z ośmiu błogosławieństw.

Czło­wiek smu­ci się cza­sem z róż­nych powo­dów. Moż­na się smu­cić np. dla­te­go, że na świe­cie widzi się wie­le zła, wie­le nie­spra­wie­dli­wo­ści, cier­pie­nia i nie potra­fi się temu zara­dzić. Moż­na się też smu­cić z powo­du wła­snych ułom­no­ści i trud­no­ści z poko­na­niem wła­snych sła­bo­ści lub cho­ro­by, czy kło­po­tów mate­rial­nych. Moż­na rów­nież smu­cić się ze smut­ny­mi współ­czu­jąc im.

Jak wie­my z doświad­cze­nia, powo­dów do smut­ku na tym świe­cie jest wie­le, a cza­sem tak wie­le, że moż­na by wpaść w roz­pacz, ale na szczę­ście Jezus mówi, że bło­go­sła­wie­ni są smut­ni i oni będą pocie­sze­ni.

Zatem ufa­jąc sło­wom Jezu­sa, nie może­my popa­dać w roz­pacz, bo smu­tek w radość się prze­mie­ni. Wszyst­ko ma swój kres i tak, jak po nocy przy­cho­dzi dzień, a po burzy – słoń­ce, tak mija­ją trud­ne dni i nadej­dzie pocieszenie.

Bóg widzi smu­tek czło­wie­ka, więc nie dopusz­cza aż tak wie­le, aby czło­wiek się zała­mał, lecz pocie­sza zwy­kle jesz­cze na tym świe­cie, ale na pew­no już po zakoń­cze­niu naszej ziem­skiej piel­grzym­ki, jeśli wytrwa­my do koń­ca nie tra­cąc ufno­ści pokła­da­nej w Bogu.

Takim jasnym obra­zem sytu­acji, w któ­rej czło­wiek ma rze­czy­wi­sty powód do smut­ku i smu­ci się bar­dzo nie tra­cąc zaufa­nia do Boga, jest sta­ro­te­sta­men­tal­na postać spra­wie­dli­we­go Hio­ba, któ­ry nie­za­słu­że­nie w krót­kim cza­sie tra­ci wszyst­ko: rodzi­nę, mają­tek, zdro­wie, a potem Bóg mu daje wię­cej niż miał na począt­ku. W przy­pad­ku Hio­ba było to już w tym życiu, ale nie zawsze tak być musi. Cza­sem trze­ba tro­chę dłu­żej pocze­kać, ale na pew­no Bóg nie zawie­dzie sko­ro sam obie­cał pocieszenie.

Już w ST cała dru­ga (Iz 40–45) i trze­cia (Iz 56–66) część Księ­gi Iza­ja­sza nie­sie wiel­ką pocie­chę Izra­elo­wi, obja­wia­jąc miło­sier­dzie jako jeden z naj­waż­niej­szych i nie­zmien­nych przy­mio­tów Boga. Nie­sie­nie pocie­chy pod­trzy­mu­je smut­nych i przy­gnę­bio­nych w cza­sach głę­bo­kich kry­zy­sów ducho­wych i moral­nych. Była to jed­na z głów­nych powin­no­ści pro­ro­ków. Wspie­ra­ni przez Boga, kształ­to­wa­li nową przy­szłość, okre­śla­ną przez odwró­ce­nie się od zła i peł­nie­nie dobra. Zacha­riasz, jeden z ostat­nich biblij­nych pro­ro­ków w wizji odno­wy Izra­ela, usły­szał zapew­nie­nie o bez­gra­nicz­nej Bożej miło­ści i sło­wa: „Tak mówi Pan Zastę­pów: Mia­sta moje zno­wu zakwit­ną dobro­by­tem, Pan pocie­szy Syjon i zno­wu wybie­rze sobie Jeru­za­lem” (Za 1,17).

W nie­sie­niu pocie­chy prze­ja­wia­ją się współ­czu­cie, życz­li­wość i przy­jaźń. Gdy zmarł Nachasz, król Ammo­ni­tów; „Dawid pomy­ślał sobie: Oka­żę życz­li­wość Cha­nu­no­wi, syno­wi Nacha­sza, tak jak jego ojciec oka­zy­wał mi życz­li­wość. Dawid wysłał więc za pośred­nic­twem sług sło­wa pocie­chy z powo­du [śmier­ci] ojca” (2 Sm 10,2). Po śmier­ci Łaza­rza „wie­lu Żydów przy­by­ło do Marii i Mar­ty, aby je pocie­szyć po utra­cie bra­ta” (J 11,19). Zwy­czaj tzw. kon­so­la­cji, to jest „pocie­sze­nia”, prak­ty­ko­wa­no od zara­nia dzie­jów ludz­ko­ści. Wpraw­dzie przy­bie­rał roz­ma­ite for­my, lecz trwa do dzi­siaj, potwier­dza­jąc soli­dar­ność i bli­skość w żałobie.

Szcze­gól­ne zagro­że­nie nadziei i przy­czy­nę dotkli­we­go smut­ku sta­no­wi roz­cza­ro­wa­nie wyni­ka­ją­ce z nie­speł­nie­nia się żywot­nych wyobra­żeń i ocze­ki­wań. Apo­sto­ło­wie doświad­czy­li go w kon­tek­ście męki i śmier­ci Jezu­sa. Acz­kol­wiek zna­li zapo­wie­dzi mesjań­skie oraz przez trzy lata towa­rzy­szy­li Jezu­so­wi jako słu­cha­cze Ewan­ge­lii i świad­ko­wie Jego zna­ków, jed­nak doświad­cze­nie Gol­go­ty oka­za­ło się ponad ich moż­li­wo­ści i siły. Prze­zwy­cię­że­nie zgor­sze­nia, jakim było ukrzy­żo­wa­nie Mistrza, doko­na­ło się dopie­ro dzię­ki zmar­twych­wsta­niu. Wła­śnie wzgląd na zmar­twych­wsta­nie Chry­stu­sa, któ­ry w rady­kal­nie nowym świe­tle uka­zu­je docze­sność i per­spek­ty­wy wiecz­no­ści, dostar­cza chrze­ści­ja­nom naj­waż­niej­szej pocie­chy. Zapo­wia­da­jąc powtór­ne przyj­ście Chry­stu­sa, św. Paweł zale­cał nie­złom­ną nadzie­ję na życie wiecz­ne z Chry­stu­sem (1 Tes 4,13–17) i dodał: „Prze­to wza­jem­nie się pocie­szaj­cie tymi sło­wa­mi” (4,18).

Cała histo­ria zba­wie­nia, zarów­no biblij­na, jak i ta, któ­ra wciąż trwa i nastą­pi w przy­szło­ści, sta­no­wi jed­ność. W Dru­gim Liście do Tesa­lo­ni­czan św. Paweł, w nawią­za­niu do roz­te­rek i roz­cza­ro­wa­nia, któ­re zagra­ża­ły tam­tej­szej wspól­no­cie, napi­sał: „Sam zaś Pan nasz, Jezus Chry­stus, i Bóg, Ojciec nasz, któ­ry nas umi­ło­wał i przez łaskę udzie­lił nam wiecz­ne­go pocie­sze­nia i dobrej nadziei, niech pocie­szy ser­ca wasze i niech utwier­dzi w każ­dym dzia­ła­niu i dobrej mowie” (2 Tes 2,16–17). Wyznaw­cy Chry­stu­sa powin­ni się wspie­rać we wza­jem­nym pocie­sza­niu oraz otwo­rzyć na dzia­ła­nie Ducha Pocie­szy­cie­la. W „mowie poże­gnal­nej” (J 14–16), wygło­szo­nej przed męką i śmier­cią, Jezus dobit­nie zapo­wie­dział przyj­ście „Ducha praw­dy” i Jego dary. Naj­waż­niej­szy pole­ga na potwier­dze­niu bla­sku i mocy Ewan­ge­lii oraz obro­nie chrze­ści­jan przed zwąt­pie­niem i siła­mi zła.

Pocie­sza­nie nie poprze­sta­je na oddzia­ły­wa­niu na emo­cje, lecz jest uczyn­kiem miło­sier­nym, któ­re­go skut­ki obej­mu­ją całe­go czło­wie­ka. Wie­lu ludziom nie wystar­cza zwy­czaj­na życz­li­wość i wspar­cie, potrze­bu­ją bowiem uka­za­nia im sen­su życia oraz roz­po­zna­nia i przy­ję­cia praw­dy. Wie­dząc o tym, gło­si­cie­le Ewan­ge­lii powin­ni być przy­go­to­wa­ni rów­nież na trud­no­ści i sprze­ci­wy. Dla­te­go sami też potrze­bu­ją umoc­nie­nia i pocie­chy, wyni­ka­ją­cej nie tyle z chwi­lo­wej satys­fak­cji, że ich pra­ca przy­no­si widocz­ne owo­ce, lecz ze świa­do­mo­ści, że słu­żą bogac­twu i głęb­sze­mu pozna­niu Boga (Kol 2,1–2).

We wza­jem­nym pocie­sza­niu, któ­re prak­ty­ku­ją chrze­ści­ja­nie, uwi­dacz­nia się i reali­zu­je kró­le­stwo Boże. Ponie­waż świat, w któ­rym żyje­my, jest nazna­czo­ny pięt­nem zła i sła­bo­ści, zawsze są w nim ludzie smut­ni i dotknię­ci roz­cza­ro­wa­niem. Ludz­ka pocie­cha choć­by naj­szczer­sza, czę­sto nie wystar­czy. Wśród ośmiu bło­go­sła­wieństw wygło­szo­nych w Kaza­niu na Górze (Mt 5,1–12), dru­gie doty­czy, tych, któ­rzy się smu­cą, albo­wiem oni będą pocie­sze­ni (w. 4). Jan Paweł II powie­dział: „Nie moż­na zro­zu­mieć tego bło­go­sła­wień­stwa, jeśli się nie uzna, że życie ludz­kie nie ogra­ni­cza się do cza­su spę­dzo­ne­go na zie­mi, ale zwró­co­ne jest cał­ko­wi­cie ku dosko­na­łej rado­ści i peł­ni życia w zaświa­tach. Ziem­skie cier­pie­nie, kie­dy zosta­je przy­ję­te w miło­ści, upo­dab­nia się do gorz­kiej pest­ki zawie­ra­ją­cej ziar­no nowe­go życia, skarb Boskiej chwa­ły, któ­rą czło­wiek otrzy­ma w wiecz­no­ści. Nawet jeśli świat pełen zła i wszel­kie­go rodza­ju nie­szczęść czę­sto sta­no­wi widok god­ny poża­ło­wa­nia, zawie­ra się jed­nak w nim nadzie­ja na inny, lep­szy świat miło­ści i łaski. Nadzie­ja ta ma swe źró­dło w obiet­ni­cy Chry­stu­sa. Dzię­ki niej ludzie cier­pią­cy, złą­cze­ni z Nim w wie­rze, doświad­cza­ją już w tym życiu rado­ści, któ­ra po ludz­ku wyda­je się nie­wy­tłu­ma­czal­na. Istot­nie nie­bo zaczy­na się na zie­mi” (Rzym, 27 kwiet­nia 1994). (Uczyn­ki Miło­sier­dzia – Ks. prof. Wal­de­mar Chro­stow­ski, Kra­ków 2016).

Jed­nak nie każ­dy smu­tek przy­no­si poży­tek. „O złym smut­ku tak pisze biblij­ny Mędrzec: Nie wyda­waj duszy swej smut­ko­wi ani nie dręcz sie­bie myśla­mi. Radość ser­ca jest życiem czło­wie­ka, a weso­łość męża prze­dłu­ża dni jego. Wytłu­macz sobie same­mu, pociesz swo­je ser­ce, i oddal dłu­go­trwa­ły smu­tek od sie­bie; bo smu­tek zgu­bił wie­lu i nie ma z nie­go żad­ne­go pożyt­ku (Syr 31,21–23).

Zbaw­czy smu­tek, któ­ry spro­wa­dza miłosierdzie. 

Pan Jezus bynaj­mniej nie pro­mu­je w bło­go­sła­wień­stwie o smu­cą­cych się mazga­jów o skłon­no­ściach depre­syj­nych, któ­rzy pła­czą z byle powo­du i zamar­twia­ją się aż do utra­ty snu. Grec­ki ter­min pen­tho­un­tes ozna­cza w zasa­dzie nie tyle „pła­czą­cych”, czy też „smu­cą­cych się”, ale „lamen­tu­ją­cych”. To samo sło­wo uży­te jest w kon­tek­ście lamen­tu Abra­ha­ma po śmier­ci Sary (por. Rdz 23,2), czy też lamen­tu Jaku­ba na wieść o domnie­ma­nej śmier­ci swe­go syna Józe­fa (por. Rdz 37,34).

Ale nad czym i po co ma lamen­to­wać ktoś, kto pra­gnie stać się szczę­śli­wym? W odpo­wie­dzi na to pyta­nie może nam pomóc św. Paweł, któ­ry napi­sał kie­dyś wier­nym w Koryn­cie bar­dzo ostry list, tak to tłumacząc:

A cho­ciaż może i zasmu­ci­łem was moim listem, to nie żału­ję tego; nawet zresz­tą gdy­bym i żało­wał, widząc, że list ów napeł­nił was na pewien czas smut­kiem, to teraz radu­ję się – nie dla­te­go, żeście się zasmu­ci­li, ale żeście się zasmu­ci­li ku nawró­ce­niu. Zasmu­ci­li­ście się bowiem po Boże­mu, tak iż nie ponie­śli­ście przez nas żad­nej szko­dy. Bo smu­tek, któ­ry jest z Boga, doko­nu­je nawró­ce­nia ku zba­wie­niu, któ­re­go się /potem/ nie żału­je, smu­tek zaś tego świa­ta spra­wia śmierć.” (2 Kor 7,8–10).

Paw­ło­wi cho­dzi­ło o to, aby adre­sa­ci listu prze­ję­li się do głę­bi zły­mi postęp­ka­mi jed­ne­go ze swo­ich bra­ci w wie­rze, napo­mnie­li go i przy oka­zji sami zmie­ni­li swo­je wła­sne postę­po­wa­nie. Nie to było celem listu, aby wywo­łać strach przed karą i wymu­sić posłu­szeń­stwo, ale było nim wstrzą­śnię­cie sumie­nia­mi ku nawró­ce­niu. Nie taki smu­tek jest dobry, któ­ry pro­wa­dzi do bez­sil­ne­go gnie­wu i zadrę­cza­nia się, ale taki, któ­ry wywo­łu­je lament nad zasta­ną sytu­acją i pro­wa­dzi do prze­mia­ny życia.

Uczeń Jezu­sa jest czło­wie­kiem, któ­ry potra­fi lamen­to­wać nad swo­imi upad­ka­mi, bo wie, że są to upad­ki spo­wo­do­wa­ne przez daw­ne­go czło­wie­ka, od któ­re­go już został uwolniony:

Jestem bowiem świa­dom, że we mnie, to jest w moim cie­le, nie miesz­ka dobro; bo łatwo przy­cho­dzi mi chcieć tego, co dobre, ale wyko­nać – nie. Nie czy­nię bowiem dobra, któ­re­go chcę, ale czy­nię to zło, któ­re­go nie chcę.” (Rz 7,18–19).
(Św. Paweł uży­wa w tym frag­men­cie ter­mi­nu sarx, któ­ry nie ozna­cza cie­le­snej powło­ki czło­wie­ka (do tego słu­ży ter­min soma), ale upa­dłą natu­rę człowieka.)
„To wiedz­cie, że dla znisz­cze­nia grzesz­ne­go cia­ła daw­ny nasz czło­wiek został razem z Chry­stu­sem ukrzy­żo­wa­ny po to, byśmy już wię­cej nie byli w nie­wo­li grze­chu.” (Rz 6,6). […] „Albo­wiem pra­wo Ducha, któ­ry daje życie w Chry­stu­sie Jezu­sie, wyzwo­li­ło cię spod pra­wa grze­chu i śmier­ci.” (Rz 8,2).

Daw­ny czło­wiek jest w chrze­ści­ja­ni­nie mar­twy, bo zastą­pił go nowy czło­wiek otrzy­ma­ny na chrzcie:

Jeże­li więc ktoś pozo­sta­je w Chry­stu­sie, jest nowym stwo­rze­niem. To, co daw­ne, minę­ło, a oto wszyst­ko sta­ło się nowe.” (2 Kor 5,17).

Dla­te­go wła­ści­wą posta­wą wobec daw­ne­go czło­wie­ka i jego uczyn­ków jest wła­śnie lament podob­ny do lamen­tu nad umar­łym, lament, któ­ry nie pro­wa­dzi jed­nak do depre­sji lub tchórz­li­wej uciecz­ki, ale do nawró­ce­nia. Ktoś, kto potra­fi w ten spo­sób pła­kać nad swo­imi upad­ka­mi, dozna­je Boże­go miło­sier­dzia w posta­ci prze­ba­cze­nia grze­chów. Sam też sta­je się stop­nio­wo coraz bar­dziej miło­sier­ny wobec swo­ich bliź­nich, zwłasz­cza tych, któ­rzy zawi­ni­li prze­ciw nie­mu, i pro­si Pana o miło­sier­dzie nad świa­tem. Jego smu­tek koi Boże pocie­sze­nie, któ­re przy­cho­dzi w dzie­le nowe­go stwo­rze­nia czło­wie­ka i świa­ta”. (Osiem Bło­go­sła­wieństw – Jacek Świę­cic­ki – mateusz.pl):

Nie przy­pad­ko­wo zatrzy­ma­my się dłu­żej nad tym dru­gim bło­go­sła­wień­stwem, bo cier­pie­nie, smu­tek, są wpi­sa­ne w życie każ­de­go czło­wie­ka. Niech zatem to zapew­nie­nie Jezu­sa, że smut­ni będą pocie­sze­ni napeł­nia każ­de­go z nas poko­jem i pomo­że zno­sić tru­dy dnia codzien­ne­go w dro­dze do życia wiecznego.