STACJA VII- PRZEBICIE BOKU WŁÓCZNIĄ

Kie­dy prze­ży­łam praw­dzi­we nawró­ce­nie, któ­re trwa do dziś, kie­dy dozna­łam dotknię­cia Bożej Miło­ści i zaczę­łam kro­czyć dro­gą Pana Jezu­sa, kie­dy coraz bar­dziej zaczę­łam zagłę­biać się w modli­twę, medy­ta­cję nad Jego życiem, męką i śmier­cią, to powo­li zaczę­łam dostrze­gać w swo­im życiu sytu­acje, któ­re mogły­by odpo­wia­dać pew­nym sce­nom z życia Pana Jezu­sa. Oczy­wi­ście nie mogę się z Nim porów­ny­wać, bo to jest nie­moż­li­we ze wzglę­du na to kim On jest. Myślę jed­nak, że Pan Jezus daje nam cza­sa­mi takie łaski, aby­śmy mogli doświad­czyć, poczuć pew­ne spra­wy, zro­zu­mieć w głę­bi naszej duszy to, co chce nam uświa­do­mić, prze­ka­zać, dla uświę­ce­nia nas samych lub tych, wśród któ­rych żyje­my. W swo­im życiu zaob­ser­wo­wa­łam wie­le takich sytu­acji, nie­któ­re są nawet bar­dzo wymow­ne. Teraz jed­nak chcę mówić o „prze­bi­ciu boku…’’.

Od sze­ściu lat cho­ru­ję na raka. Zacho­ro­wa­łam już po moim praw­dzi­wym nawró­ce­niu. Zaczę­ło się od jeli­ta, potem poszły prze­rzu­ty do płuc. Było wie­le ope­ra­cji, che­mio­te­ra­pii i cią­gle się coś dzie­je. Po czwar­tej ope­ra­cji na płu­cu utrzy­my­wał się upo­rczy­wy kaszel i zaczę­ła poja­wiać się dusz­ność, któ­ra nasi­la­ła się z każ­dym dniem. Leka­rze zała­my­wa­li ręce. Nie wie­dzie­li co robić. Odsy­ła­li mnie od jed­ne­go do dru­gie­go. Już wte­dy pomy­śla­łam:„ Panie Jezu, cho­dzę jak TY, od Anna­sza do Kaj­fa­sza’’. Po mie­sią­cu zna­la­złam się w koń­cu na oddzia­le ratun­ko­wym, gdzie roz­po­zna­no odmę opłuc­no­wą. Natych­miast przy­ję­to mnie do oddzia­łu, gdzie ostat­nio byłam ope­ro­wa­na. Cały czas towa­rzy­szy­ła mi modli­twa i z pod­da­niem odda­wa­łam się temu, co mi pro­po­no­wa­no, ponie­waż byłam pew­na, że Pan Jezus wszyst­kim kie­ru­je, gdyż Jemu się odda­łam. Modli­łam się też o świa­tło Ducha Świę­te­go dla leka­rzy. Lekarz, któ­re­go przy­słał mi Pan, był uoso­bie­niem dobro­ci, miło­ści, czu­ło­ści. Mia­łam wra­że­nie, że bar­dziej prze­ży­wał zabieg, któ­ry miał mi wyko­nać niż ja sama. Uprze­dzał mnie o każ­dym swo­im ruchu oraz o tym , kie­dy będzie bola­ło naj­bar­dziej. Mia­łam mieć zało­żo­ny dren gru­bo­ści pal­ca do boku, do opłuc­nej. Mia­łam takie dre­ny po każ­dej ope­ra­cji, ale były one zakła­da­ne na sali ope­ra­cyj­nej, w uśpie­niu, teraz tyl­ko w znie­czu­le­niu miej­sco­wym. Pomy­śla­łam:„ Panie, Ty nie mia­łeś żad­ne­go znie­czu­le­nia, kie­dy wbi­to Ci włócz­nię i kie­dy Cię tak kato­wa­no, ale pro­szę, nie opusz­czaj mnie, bądź przy mnie, a ja Tobie ofia­ru­ję to cier­pie­nie.’’ Kie­dy lekarz powie­dział, że teraz będzie bola­ło naj­bar­dziej, wes­tchnę­łam: „Jezu ufam Tobie..’’ Nawet nie jęk­nę­łam. Lekarz użył całej swo­jej siły, aby wbić dren w mój bok, potem powie­dział: „uda­ło się’’ i usły­sza­łam syk powie­trza ucho­dzą­ce­go z moje­go boku. Byłam tak dale­ce zjed­no­czo­na z Panem Jezu­sem, że nic nie czu­łam, żad­ne­go bólu.

Kie­dyś czy­ta­łam o Madzi Buczek, że mając wro­dzo­ną łam­li­wość kości, czę­sto mia­ła ope­ra­cje bez znie­czu­le­nia, ponie­waż była uczu­lo­na na wie­le leków. Jako 11-let­nia dziew­czyn­ka pod­czas ope­ra­cji przy­ci­ska­ła tyl­ko obra­zek Jezu­sa Miło­sier­ne­go do ser­ca i modli­ła się. Pła­ka­łam nad nią i zasta­na­wia­łam się jak to moż­li­we. A jed­nak. Wystar­czy tyl­ko uwie­rzyć i zaufać, tak do koń­ca. Nasz Pan nie zosta­wia niko­go bez pomo­cy, wystar­czy tyl­ko poprosić.

Było to prze­bi­cie boku tyl­ko, nie ser­ca, ale i u mnie spo­wo­do­wa­ło ono otwar­cie ser­ca dla innych. Po tym zabie­gu dłu­go jesz­cze prze­by­wa­łam w szpi­ta­lu, co zakoń­czy­ło się kolej­ną ope­ra­cją. W tym cza­sie leża­ło ze mną wie­le osób, któ­rym mogłam, z łaski Bożej, poma­gać na róż­ny spo­sób. Dla jed­nych była to pomoc fizycz­na, kie­dy byli świe­żo po ope­ra­cjach, dla innych wspar­cie ducho­we, jesz­cze innych uczy­łam modli­twy, nie tyl­ko pod­czas tego poby­tu w szpi­ta­lu, ale za każ­dym razem, kie­dy tam byłam. Podam kil­ka przykładów:

Leża­łam w jed­nej sali z  pew­ną panią dok­tor, któ­ra kil­ka dni po ope­ra­cji zała­ma­ła się, co udzie­li­ło się całej rodzi­nie i wszy­scy pła­ka­li. Pod­su­nę­łam jej frag­ment wypo­wie­dzi Pana Jezu­sa do sio­stry Tere­sy Cho­mie­niec, kie­dy ją pocie­szał m.in. taki­mi sło­wa­mi : „…ufaj mi córecz­ko, tyl­ko mi ufaj…’’ Po prze­czy­ta­niu, uca­ło­wa­ła mnie i zaczę­ła czy­tać mężo­wi przez tele­fon, potem cór­ce i jesz­cze komuś, cały czas ocie­ra­jąc łzy. Już wię­cej nie pła­ka­ła, ani jej bli­scy. Peł­na nadziei poszła do domu.

Była też mło­da dziew­czy­na, któ­rej po wyję­ciu dre­nów opa­dło płu­co i mia­ła mieć taki zabieg jak ja mia­łam. Nie chcia­ła się abso­lut­nie zgo­dzić. Lekarz zde­ner­wo­wa­ny kil­ka razy pró­bo­wał ją namó­wić, ale ona odma­wia­ła. Pode­szłam do niej, uję­łam jej zaci­śnię­tą pięść i odmó­wi­łam „Koron­kę wyzwo­le­nia’’. Jej pięść się roz­luź­ni­ła i powo­li prze­sta­ła pła­kać. Zapro­si­łam ją do wspól­nej modli­twy „Koron­ką do Miło­sier­dzia Boże­go’’. Przy­łą­czy­ła się. Kie­dy koń­czy­ły­śmy, na salę wszedł lekarz. Powie­dzia­ła, że się zga­dza. Poszli od razu. Modli­łam się dalej, sły­sza­łam jak krzy­czy, ale gdy wró­ci­ła do sali, uśmie­cha­ła się już przez łzy i bar­dzo mi dzię­ko­wa­ła. Powie­dzia­ła, że po modli­twie poczu­ła pokój w ser­cu i dla­te­go się zgo­dzi­ła. Sama byłam zasko­czo­na tak szyb­kim efek­tem modlitwy.

Leża­łam też z Cygan­ką, któ­ra bar­dzo chcia­ła nauczyć się modli­twy różań­co­wej. Poda­ro­wa­łam jej róża­niec i roz­wa­ża­nia, któ­re mia­łam przy sobie i codzien­nie uczy­łam ją jak odma­wiać. Inną znów kobie­tę uczy­łam odma­wia­nia „Koron­ki do Miło­sier­dzia Boże­go’’. Jesz­cze inna mło­da kobie­ta po ampu­ta­cji nogi aż do bio­dra, mia­ła pro­ble­my z mężem. Dałam jej lita­nię do Krwi Chry­stu­sa i powie­dzia­łam, aby zanu­rza­ła dzie­ci i męża we Krwi Chry­stu­sa codzien­nie modląc się tą lita­nią. Opo­wia­da­łam jej o swo­ich doświad­cze­niach zwią­za­nych z tą modlitwą.

Są to tyl­ko nie­któ­re przy­kła­dy spo­śród wie­lu, któ­re mia­ły miej­sce w moim i nie tyl­ko w moim życiu. Myślę, że to doty­czy nas wszyst­kich. Pan Bóg sta­wia na naszych dro­gach wie­lu ludzi potrze­bu­ją­cych pomo­cy, waż­ne aby to dostrzec i zro­zu­mieć, że będąc same­mu w potrze­bie może­my też innym słu­żyć pomo­cą, tak jak Pan Jezus robił to do ostat­niej chwi­li życia tu na ziemi.

To było fizycz­ne„ prze­bi­cie boku’’. Myślę jed­nak, że „prze­bi­cie boku’’ może też nastą­pić wte­dy, gdy w wyni­ku wiel­kiej miło­ści i zaufa­nia, otwo­rzy­my przed kimś swo­je ser­ce na całą sze­ro­kość, a on, wyko­rzy­stu­jąc nasza miłość, zaczy­na się z nas śmiać, szy­dzić obma­wia­jąc wokół nasza naiw­ność, prze­krę­ca­jąc pew­ne zda­rze­nia na swo­ją korzyść. Ja oso­bi­ście prze­ży­łam takie sytu­acje i myślę, że pra­wie każ­dy z nas je prze­żył. Czu­łam się fak­tycz­nie tak, jak­bym otrzy­ma­ła cios w samo ser­ce. Mia­łam wra­że­nie, że zeszła ze mnie cała krew, całe życie. Byłam poko­na­na w śmier­tel­nym uczu­ciu zawo­du, nie­zro­zu­mie­nia. Takie „ducho­we prze­bi­cie’’ jest raną bar­dzo bole­sną, bar­dzo okrut­ną, któ­ra przez wie­le lat może krwa­wić i powo­do­wać róż­ne skut­ki, z cięż­ki­mi cho­ro­ba­mi włącz­nie nie mówiąc już o roz­bi­ciu rodzi­ny. Jeśli jed­nak, potra­fi­my nasze prze­bi­te ser­ce, wtu­lić w otwar­te Ser­ce Pana Jezu­sa, /który prze­cież też prze­żył wyszy­dze­nie, wyśmia­nie, obmowy,/ i ofia­ro­wać Jemu nasz ból, jeśli nasze prze­bi­te ser­ce ukie­run­ku­je­my na inne zagu­bio­ne dusze, to nawet się nie spo­strze­że­my kie­dy nasza rana znik­nie. Jest to trud­ne, ale nie nie­moż­li­we. Tego nas uczy Nasz Pan z wyso­ko­ści krzy­ża. AMEN.

Bło­go­sła­wio­na Krew Jezusowa!

Czci­ciel­ka Krwi Chrystusa