Kon­ty­nu­ując nasze peł­ne wdzięcz­no­ści roz­wa­ża­nie prze­lań zbaw­czej krwi Chry­stu­sa docho­dzi­my do tajem­ni­cy ukrzy­żo­wa­nia. Jak zgod­nie świad­czą ewan­ge­li­ści, zmal­tre­to­wa­ny Jezus nie był w sta­nie o wła­snych siłach, z bel­ką krzy­ża dojść na Kal­wa­rię. Św. Marek poda­je: „Przy­pro­wa­dzi­li Go na miej­sce Gol­go­ta” (Mk 15, 22). Tekst grec­ki nie ma tu jed­nak cza­sow­ni­ka ago („pro­wa­dzić”), lecz sło­wo feró, które zasad­ni­czo zawie­ra w sobie czyn­ność nie­sie­nia. Moż­na powie­dzieć, że rzym­scy żoł­nie­rze zawle­kli Jezu­sa na miej­sce stra­ce­nia aby tam mogła wypeł­nić się do koń­ca zbaw­cza ofiara.

1. Miej­sce ukrzy­żo­wa­nia — Golgota

Gol­go­ta” (w języ­ku ara­mej­skim: gul­gol­ta, po łaci­nie: calva) ozna­cza „czasz­kę”. Ory­ge­nes w swym komen­ta­rzu do Mt 27, 33 stwier­dza, że — według różnych pisa­rzy — wła­śnie w tam­tym miej­scu był pogrze­ba­ny Adam. Poda­je przy tym teo­lo­gicz­ne uza­sad­nie­nie takie­go poglą­du: Jezus umarł w takim miej­scu, aby jak w Ada­mie „wszy­scy umie­ra­ją, tak w Chry­stu­sie wszy­scy zosta­li oży­wie­ni”. Swo­ją opi­nię ukształ­to­wał on — jak się zda­je — w opar­ciu o żydow­skie apo­kry­fy i komen­ta­rze do Ksiąg świę­tych. Jest bowiem rze­czą zna­ną, że pisma te umiesz­cza­ły na Syjo­nie, na którym stał Przy­by­tek Pana, wie­le waż­nych wyda­rzeń z histo­rii biblij­nej. W śro­do­wi­sku świą­tyn­nym przy­ję­ło się prze­ko­na­nie, że to wła­śnie tam Abel skła­dał ofia­ry miłe Bogu i tam został zabi­ty przez swe­go roz­gnie­wa­ne­go bra­ta. Tak­że pra­oj­ciec Adam ostat­nie swe lata nie­zwy­kle dłu­gie­go życia spę­dził w oko­li­cach tej góry i na koniec wła­śnie na niej go pocho­wa­no. Syjon jest też — według tych pism — ową górą Moria, na której Abra­ham miał ofia­ro­wać Panu swe­go jedy­ne­go syna, Iza­aka. Tutaj też Mel­chi­ze­dek, kapłan Boga Naj­wyż­sze­go i król Sza­le­mu, bło­go­sła­wił Abra­ha­ma i zło­żył ofia­rę z chle­ba i wina. Wszyst­kie te fak­ty wyja­śnia­ły, dla­cze­go tyl­ko to miej­sce było god­ne tego, by na nim sta­nę­ła świą­ty­nia, dom Pański.

Chrze­ści­ja­nie nie tyl­ko pocho­dze­nia żydow­skie­go zna­li owe sta­ro­żyt­ne prze­ka­zy, a nawet doda­wa­li do nich wła­sne legen­dy, cze­go przy­kła­dem jest choć­by utwór Wal­ka Ada­ma, pocho­dzą­cy z II wie­ku. Z apo­kryfów chrze­ści­jań­skich wyni­ka jasno, że w pierw­szych wie­kach ist­nie­nia Kościo­ła ist­nia­ło wśród chrze­ści­jan głę­bo­kie prze­ko­na­nie, iż Adam żył i był pocho­wa­ny w gro­cie na tere­nie Gol­go­ty, do której zstą­pił Chry­stus po swo­jej śmier­ci, aby uwol­nić wszyst­kich spra­wie­dli­wych od powsta­nia świa­ta. Taką treść również mia­ła ich wia­ra doty­czą­ca wstą­pie­nia Jezu­sa Chry­stu­sa do pie­kieł. Kie­dy Rzy­mia­nie zbu­rzy­li świą­ty­nię i splą­dro­wa­li górę Syjon i gdy raz na zawsze został prze­rwa­ny kult ofiar­ni­czy, wówczas daw­ne wspo­mnie­nia żydow­skie powo­li zaczę­ły tra­cić swój blask. Wte­dy też chrze­ści­ja­nie wycho­wa­ni w tra­dy­cji żydow­skiej prze­nie­śli całą tra­dy­cję świę­tej góry na sąsied­nie wzgórze Gol­go­ty. Od tej pory miej­sce śmier­ci Jezu­sa sta­ło się dla chrze­ści­jan jedy­ną górą i cen­trum świa­ta, gdyż wła­śnie na nim doko­na­ło się zba­wie­nie. Ewan­ge­li­ści nigdy nie nazy­wa­ją Gol­go­ty górą. Było to bowiem małe wznie­sie­nie ok. 5 m wyso­ko­ści, poło­żo­ne tuż za mura­mi Jero­zo­li­my, w odle­gło­ści ok. 250 m od bra­my Ogrodów. Jego nazwa zaś naj­praw­do­po­dob­niej pocho­dzi­ła od zewnętrz­ne­go wyglą­du owe­go miej­sca stra­ceń: jego kuli­sty kształt i ster­czą­ce ponad zie­mią nagie ska­ły mogły rze­czy­wi­ście przy­po­mi­nać czasz­kę. 

Obec­nie pro­wa­dze­nie wyko­pa­lisk arche­olo­gicz­nych na tym miej­scu jest wła­ści­wie nie­moż­li­we, ponie­waż jest ono tere­nem zamiesz­ka­łym. Robi się jedy­nie nie­wiel­kie son­da­że lub bada­nia przy oka­zji jakichś rekon­struk­cji, te zaś wyka­zu­ją, że obszar Gol­go­ty naj­pierw przez dłu­gi czas słu­żył jako kamie­nio­łom, zaś w cza­sach Chry­stu­sa mógł być zago­spo­da­ro­wa­ny i prze­kształ­co­ny w ogro­dy, których część mogła nale­żeć do Józefa z Arymatei.

2. Czas

Czy­ta­jąc ewan­ge­licz­ne opi­sy męki i śmier­ci nasze­go Zba­wi­cie­la bar­dziej docie­kli­wi czy­tel­ni­cy natkną się na pewien roz­dź­więk w okre­śla­niu godzi­ny poszczególnych wyda­rzeń takich jak pro­ces Jezu­sa przed Piła­tem, ukrzy­żo­wa­nie, śmierć Jezu­sa. Owa sprzecz­ność wyni­ka z odmien­ne­go spo­so­bu licze­nia czasu. 

W Pale­sty­nie dzie­lo­no czas od wscho­du do zacho­du słoń­ca na dwa­na­ście godzin, przy czym godzi­ny te mia­ły różną dłu­gość w zależ­no­ści od pory roku. Dzień dzie­lo­no zwy­kle na czte­ry równe czę­ści, z których każ­da zawie­ra­ła trzy godzi­ny. Te poszczególne godzi­ny nazy­wa­no pierw­sze (w okre­sie pas­chal­nym, kie­dy ma miej­sce zrówna­nie dnia z nocą, przy­pa­da ona na prze­dział od 6 do 9 godzi­ny nasze­go cza­su), trze­cią (od 9 do 12), szóstą (od 12 do 15) i dzie­wią­tą (od 15 do 18). 

Kie­dy św. Marek w swym opi­sie skan­du­je: „była to godzi­na trze­cia… szósta… dzie­wią­ta”, zda­je się, posłu­gi­wać uprosz­czo­nym obli­cza­niem cza­su. W odróżnie­niu od nie­go św. Jan raczej korzy­sta z dokład­niej­sze­go, ści­ślej dwu­na­sto­go­dzin­ne­go podzia­łu dnia, na co wyraź­nie wska­zu­je pyta­nie Jezu­sa: „Czyż dzień nie liczy dwu­na­stu godzin?” (J 11, 9) oraz dokład­ne poda­wa­nie godzi­ny przy opi­sy­wa­niu niektórych bar­dziej zna­mien­nych wyda­rzeń (por. J 1, 39; 4, 6. 52). 

Mar­ko­wa „godzi­na trze­cia” pokry­wa swym zasię­giem moment, który w Ewan­ge­lii Jano­wej jest okre­ślo­ny jako „godzi­na szó­sta”, czyń samo połu­dnie. Fakt ten też pozwa­lał­by może zro­zu­mieć, dla­cze­go wła­śnie o tej porze Szy­mon z Cyre­ny wra­cał z pola. Misz­na, zbiór reguł praw­nych, który zaczę­to spi­sy­wać od II w. po Chr., poda­je, że w Judei moż­na było pra­co­wać w przed­dzień Pas­chy aż do połu­dnia, lecz w połu­dnie nale­ża­ło ją skoń­czyć, aby zacząć bez­po­śred­nie przy­go­to­wa­nia do uro­czy­sto­ści paschalnych. 

Chrze­ści­ja­nie bez żad­nych wła­ści­wie wąt­pli­wo­ści przyj­mo­wa­li w chro­no­lo­gii męki Chry­stu­sa infor­ma­cje św. Jana i od naj­daw­niej­szych czasów byli prze­ko­na­ni o tym, że Jezus został ukrzy­żo­wa­ny w samo połu­dnie, zaś umarł oko­ło godzi­ny trze­ciej nasze­go cza­su, po trzy­go­dzin­nej ago­nii. 

3. Osta­tecz­ne wypeł­nie­nie się pro­roctw sta­ro­te­sta­men­tal­nych 

Rze­czą ude­rza­ją­cą jest to, że wła­ści­wie wszy­scy ewan­ge­li­ści, nawet po czę­ści św. Jan, kon­stru­ują opis męki i śmier­ci Jezu­sa na krzy­żu tak, jak­by w pew­nym stop­niu komen­to­wa­li Ps 22. Poda­jąc poszczególne fak­ty, nawią­zu­ją czę­sto do wie­lu jego wer­setów, a nawet raz po raz wyraź­nie go cytu­ją. Porównu­jąc ze sobą tek­sty Psal­mu oraz opis męki (od momen­tu ukrzy­żo­wa­nia aż do śmier­ci), moż­na wyło­wić z nich nastę­pu­ją­ce podob­ne fragmenty:

Mk 15, 24 (Mt 27, 35; Łk 23, 33; J 19, 18): „Ukrzy­żo­wa­li Go”

Ps 22, 17: „Prze­bo­dli ręce i nogi moje”

Mk 15, 24 (Mt 27, 35; Łk 23, 34): „i roz­dzie­li­li mię­dzy sie­bie Jego sza­ty, rzu­ca­jąc o nie losy, co który miał zabrać”.

J 19, 24: „Tak mia­ły się wypeł­nić sło­wa Pisma: «Podzie­li­li mię­dzy sie­bie sza­ty, a los rzu­ci­li o moją suk­nię». To wła­śnie uczy­ni­li żołnierze”.

Ps 22, 19: „moje sza­ty dzie­lą mię­dzy sie­bie i los rzu­ca­ją o moją suknię”

Mk 15, 29 (Mt 27, 39; Łk 23, 35): „Ci zaś, którzy prze­cho­dzi­li obok, prze­kli­na­li Go, potrzą­sa­li gło­wa­mi, mówiąc”

Ps 22, 8: „Szy­dzą ze mnie wszy­scy, którzy na mnie patrzą, roz­wie­ra­ją war­gi, potrzą­sa­ją głowami”

Mt 27, 42–43 (Mk 15, 31–32; Łk 23, 35): „Innych wyba­wiał, sie­bie nie może wyba­wić. Jest królem Izra­ela: niech­że teraz zej­dzie z krzy­ża, a uwie­rzy­my w Nie­go. Zaufał Bogu: niech­że Go teraz wyba­wi, jeśli Go miłu­je. Prze­cież powie­dział: Jestem Synem Bożym”.

Ps 22, 9: „Zaufał Bogu, niech­że go wyzwo­li, niech­że go wyrwie, jeśli go miłuje”.

Mk 15, 34; Mt 27, 46: „O godzi­nie dzie­wią­tej Jezus zawo­łał dono­śnym gło­sem: «Eloi, Eloi, lama sabach­tha­ni», to zna­czy: «Boże mój, Boże mój, cze­muś Mnie opu­ścił?»”

Ps 22, 1: „Boże mój, Boże mój, cze­muś mnie opuścił?”

J 19, 28: „Potem Jezus świa­dom, że już wszyst­ko się doko­na­ło! aby się wypeł­ni­ło Pismo, rze­ki: «Pra­gnę»”.

Ps 22, 16: „Moje gar­dło suche jak sko­ru­pa, język mój przy­wie­ra do podniebienia”.

Mt 27, 54 (Mk 15, 39; Łk 23, 47): „Set­nik zaś i jego ludzie, którzy odby­wa­li straż przy Jezu­sie, widząc trzę­sie­nie zie­mi i to, co się dzia­ło, zlę­kli się bar­dzo i mówili: «Praw­dzi­wie, Ten był Synem Bożym»”.

Ps 22, 28: „Przy­po­mną sobie i wrócą do Pana wszyst­kie krań­ce zie­mi i odda­dzą Mu pokłon wszyst­kie szcze­py pogańskie”

Są to naj­waż­niej­sze i naj­bar­dziej wyraź­ne alu­zje ewan­ge­listów do Ps 22. Teo­lo­go­wie przy­pusz­cza­ją, że w pier­wot­nych gmi­nach chrze­ści­jań­skich korzy­sta­no z tego Psal­mu, jak również z Ps 69 i pie­śni z Iz 53, aby przy ich pomo­cy wyra­zić teo­lo­gicz­ny sens śmier­ci Jezu­sa. Chrze­ści­ja­nie widzie­li wyraź­nie, że auto­rzy tych tekstów pod natchnie­niem Ducha Świę­te­go zapo­wia­da­li mękę spra­wie­dli­we­go Mesja­sza i że sło­wa ich dokład­nie wypeł­ni­ły się w ostat­nich dniach życia Jezusa. 

Ps 22, dzie­li się on na dwie czę­ści. Pierw­sza z nich (wier­sze 1–22) jest lamen­ta­cją opi­su­ją­cą wiel­ki ból czło­wie­ka spra­wie­dli­we­go, który bez resz­ty zaufał Bogu. On wie, że każ­dy, kto ucie­ka się do Pana, znaj­du­je w Nim schro­nie­nie. Dla­te­go tym bar­dziej przy­tła­cza go to, że został przez wszyst­kich opusz­czo­ny, że ludzie bez­kar­nie go prze­śla­du­ją i drwią z jego zaufa­nia zło­żo­ne­go w Bogu. 

Jed­nak­że od w. 23 pieśń ta sta­je się hym­nem pochwal­nym. Tutaj psal­mi­sta zmie­nia ton i zaczy­na sła­wić Boga za to, że w swej wier­no­ści i łaska­wo­ści wysłu­chał woła­nia i dopro­wa­dził prze­śla­do­wa­ne­go również dzię­ki jego wier­no­ści) do trium­fu. Widać więc, że Ps 22 nie jest skar­gą czło­wie­ka napeł­nio­ne­go roz­pa­czą i bez­na­dziej­no­ścią, lecz modli­twą peł­ną ufno­ści, która towa­rzy­szy­ła ofie­rze skła­da­nej za otrzy­ma­ne wybawienie(zob. w. 26), a z tego wzglę­du dosko­na­le wyra­ża peł­ny sens męki i śmier­ci Jezusa. 

Sam Jezus, wykrzy­ku­jąc pierw­sze sło­wa tej jak­że głę­bo­kiej modli­twy, zda­je się wska­zy­wać, że w niej nale­ży szu­kać wyja­śnie­nia tajem­ni­cy Jego krzy­ża. Św. Marek cytu­je te sło­wa naj­pierw po ara­mej­sku, pod­kre­śla­jąc tym spo­so­bem, że sam nic nie zmy­śla, lecz powta­rza auten­tycz­ne sło­wa Jezu­sa. Gdy się weź­mie pod uwa­gę obie czę­ści Psal­mu oraz cały opis ewan­ge­licz­ny, widzi się, że owo peł­ne bólu woła­nie: Boże mój, cze­muś mnie opu­ścił” nie wyra­ża roz­pa­czy lub zwąt­pie­nia. Ono sta­no­wi zakoń­cze­nie modli­twy w Ogrójcu, gdzie Jezus już jed­no­znacz­nie wyra­ził swe zaufa­nie wobec Ojca mimo ogrom­nej trwo­gi przed męką. Tego zaufa­nia nie odwo­łał nawet na krzy­żu, choć w grun­cie rze­czy czuł się bar­dzo osa­mot­nio­ny i opusz­czo­ny przez wszystkich. 

W Jego krzy­ku zatem łączą się nie­ro­ze­rwal­nie ze sobą i ufność, i cier­pie­nie, i świa­do­mość opusz­cze­nia. Jezus bez­gra­nicz­nie ufa Ojcu, ale nie zna­czy to, że nie prze­ży­wa bole­śnie całe­go kosz­ma­ru krzy­ża i śmier­ci. Swo­im woła­niem daje do zro­zu­mie­nia, że wziął na sie­bie naj­głęb­sze cier­pie­nie świa­ta, które Go przy­tło­czy­ło i zmiaż­dży­ło. Ale uświa­da­mia też, że w chwi­li Jego śmier­ci do koń­ca speł­nia­ją się wszyst­kie sta­ro­te­sta­men­tal­ne prze­po­wied­nie, które odno­si­ły się do Niego. 

Pośród różnych motywów z Psal­mu 22, które zna­la­zły swe wypeł­nie­nie na Gol­go­cie, ewan­ge­li­ści moc­no pod­kre­śla­ją sce­nę szy­dze­nia. Prze­cho­dzą­cy obok gapie potrzą­sa­ją gło­wa­mi i wyśmie­wa­ją Go: „Ty, któ­ry burzysz przy­by­tek i w trzech dniach go odbu­do­wu­jesz, wybaw sam sie­bie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzy­ża” (Mt 27, 40). Nato­miast sto­ją­cy pod krzy­żem arcy­ka­pła­ni i ucze­ni w Piśmie kuszą Jezu­sa: „Innych wyba­wiał, sie­bie nie może wyba­wić. Jest królem Izra­ela: niech­że teraz zej­dzie z krzy­ża, a uwie­rzy­my w Nie­go. Zaufał Bogu: niech­że Go teraz wyba­wi, jeśli Go miłu­je. Prze­cież powie­dział: «Jestem Synem Bożym»” (Mt 27, 42). Czy cudow­ne zej­ście z krzy­ża rze­czy­wi­ście by ich nawróciło? Czy kapła­ni i ucze­ni w Piśmie wresz­cie uzna­li­by Go za Mesja­sza, gdy­by na ich oczach ode­rwał ręce i nogi od gwoź­dzi i zdro­wy zstą­pił na zie­mię? Rzecz wąt­pli­wa. Sko­ro widzie­li już tak wie­le doko­na­nych przez Nie­go cudów, a nie wycią­gnę­li z nich wła­ści­wych wniosków, to również taki czyn nie poru­szył­by ich ser­ca. Sło­wa ich były raczej ostat­nią poku­są sza­ta­na, który chciał odcią­gnąć Jezu­sa od wypeł­nie­nia zbaw­cze­go dzie­ła. Jest to też woła­nie ludzi, którzy nie potra­fią znieść zgor­sze­nia krzy­ża. Jed­nak­że Jezu­sa nie da się odłą­czyć od krzy­ża. Dla­te­go na Kal­wa­rii ani Syn Boży, ani Jego Ojciec nie ule­ga­ją szan­ta­żo­wi szy­der­stwa: „Zaufał Bogu: niech­że Go teraz wyba­wi, jeśli Go miłuje”. 

Bóg nie przyj­mu­je gry, która nie respek­tu­je usta­lo­nych przez Nie­go reguł, a nawet sprze­ci­wia się Jego pla­nom zbaw­czym. Nie daje się przy­mu­sić do dzia­łań, które mogą wywo­łać jakieś cyr­ko­we wido­wi­sko, jak to już wyja­śnia­ła nie­gdyś dziel­na Judy­ta w mowie do star­szy­zny mia­sta Betu­lii: „Wy zaś nie wymu­szaj­cie zarzą­dzeń od Pana Boga nasze­go, ponie­waż nie moż­na uzy­skać nic od Boga pogróżka­mi jak od czło­wie­ka, ani Nim roz­po­rzą­dzić jak synem ludz­kim” (Jdt 8, 16). On nigdy nie daje się cią­gnąć w dzia­ła­nia, które nie pły­ną z miłości.

Rze­czą para­dok­sal­ną jest to, że szy­der­stwa z Gol­go­ty wyra­ża­ją też głę­bo­ką Bożą praw­dę. Jezus rze­czy­wi­ście przez całą swą dzia­łal­ność wyba­wiał innych, lecz nie sie­bie. Usu­wał z cia­ła trąd spra­wia­ją­cy, że czło­wiek już za życia sta­wał się cho­dzą­cym tru­pem, przy­wra­cał moc spa­ra­li­żo­wa­nym człon­kom, wydo­był z otchła­ni śmier­ci mło­dzień­ca z Naim, córkę Jaira i swe­go przy­ja­cie­la Łaza­rza, wyry­wał opę­ta­nych ze szponów złych duchów. Na koniec jed­nak nie kiw­nął nawet pal­cem”, aby sie­bie uchro­nić przed cier­pie­niem i hanieb­ną śmier­cią, gdyż cią­gle wyma­ga­ło tego dobro ludzkości. 

4. Testa­men­ty z krzyża

W rado­snych tajem­ni­cach różań­co­wych roz­wa­ża­my m.in. wyda­rze­nie ofia­ro­wa­nia Jezu­sa w świą­ty­ni. Mary­ja i Józef przed­sta­wia­ją Bogu swe­go Pier­wo­rod­ne­go, skła­da­ją w ofie­rze parę syno­gar­lic, chwa­lą Boga peł­ne­go dobro­ci i miło­sier­dzia. Ich ser­ce rze­czy­wi­ście jest napeł­nio­ne rado­ścią z powo­du Syna, którego im dał Przed­wiecz­ny. Jed­nak­że sama tajem­ni­ca tej sce­ny kry­je w sobie kie­lich gory­czy. Potrze­ba było pro­ro­ka Syme­ona, aby odsło­ni­ła się cała praw­da o Dzie­cię­ciu: „Oto Ten prze­zna­czo­ny jest na upa­dek i na powsta­nie wie­lu w Izra­elu, i na znak, któremu sprze­ci­wiać się będą”. Na tym jed­nak nie koń­czy się pro­roc­two. Syme­on zwra­ca się jesz­cze do Maryi ze sło­wa­mi: „A Two­ją duszę miecz prze­nik­nie, aby na jaw wyszły zamy­sły serc wie­lu” (Łk 2, 34–35). Oba te pro­roc­twa wypeł­ni­ły się na Kal­wa­rii, a ich speł­nie­nie prze­mie­ni­ło się zdu­mie­wa­ją­co w dwa testa­men­ty, z których jeden prze­ka­zu­je nam w swej Ewan­ge­lii św. Łukasz (Łk 23, 39–43), dru­gi zaś — ewan­ge­li­sta św. Jan (J 19, 25–27).

a) Testa­ment dany grzesznikom

Przez całą dzia­łal­ność Jezu­sa wie­lu było tych, którzy za Nim szli, i wie­lu takich, którzy się Mu sprze­ci­wia­li. Przez Jego zbaw­czą śmierć wie­lu powsta­ło do życia wiecz­ne­go, ale też wie­lu gro­zi upa­dek… Jego Oso­ba aż do dzi­siej­sze­go dnia rodzi podzia­ły, wła­śnie tak, jak On sam zapo­wia­dał: „Czy myśli­cie, że przy­sze­dłem dać zie­mi pokój? Nie, powia­dam wam, lecz roz­łam. Odtąd bowiem pię­cio­ro będzie roz­dwo­jo­nych w jed­nym domu: tro­je sta­nie prze­ciw dwoj­gu, a dwo­je prze­ciw troj­gu” (Łk 12, 51–52). Nie ma tu miej­sca, by zatrzy­mać się nad tym nie­zbyt jasnym pro­roc­twem. Nale­ży jedy­nie stwier­dzić, że nawet na Gol­go­cie obec­ność Jezu­sa dopro­wa­dzi­ła do podzia­łu mię­dzy ukrzy­żo­wa­ny­mi wraz z Nim ska­zań­ca­mi. „Jeden ze zło­czyńców, których tam powie­szo­no, urą­gał Mu: «Ty nie jesteś Mesja­szem? Wybaw więc sie­bie i nas». Lecz dru­gi, kar­cąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, cho­ciaż tę samą karę pono­sisz? My prze­cież — spra­wie­dli­wie, odbie­ra­my bowiem słusz­ną karę za nasze uczyn­ki, ale On nic złe­go nie uczy­ni­li” (Łk 23, 39–41). Dopraw­dy, potrze­ba wiel­kie­go har­tu ducha, aby współukrzy­żo­wa­ne­mu towa­rzy­szo­wi nie­do­li oddać taki sza­cu­nek i by w Jego obec­no­ści przy­znać się do wła­snej winy. Potrze­ba jesz­cze więk­szej wia­ry, aby dopa­try­wać się w Nim źródła wła­sne­go zba­wie­nia. Dobry łotr” bowiem, jak para­dok­sal­nie nazwa­ła go później­sza tra­dy­cja, który być może znał wcze­śniej Jezu­sa, albo przy­naj­mniej prze­czy­tał napis zawie­szo­ny na krzy­żu, pro­si Go zupeł­nie nie­spo­dzia­nie: „Jezu, wspo­mnij na mnie, gdy przyj­dziesz do swe­go królestwa. Na tak sfor­mu­ło­wa­ną proś­bę Jezus odpo­wia­da maje­sta­tycz­nie: Zapraw­dę, powia­dam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju” (ww. 42–43).

Co ozna­cza raj, o którym mówi Jezus? Czy jest ści­sła rela­cja mię­dzy Królestwem Chry­stu­sa a rajem? Filo­lo­gia infor­mu­je nas, że ter­min grec­ki: para­de­isos wywo­dzi się ze sta­ro­żyt­ne­go języ­ka irań­skie­go, w którym wyra­że­nie pairi­da­eza ozna­cza „ogród” lub „park” oto­czo­ny doko­ła rowem lub doli­ną. W grec­kiej wer­sji Pisma świę­te­go sło­wem tym tłu­ma­czy się hebraj­ski gan. W wie­lu tek­stach nawią­zu­ją­cych do Rdz 2, 8 raj jest sym­bo­lem nad­zwy­czaj­nej płod­no­ści (np. Pnp 4, 13; Koh 2, 5; Ne 2, 8) i ogro­dem szczę­ścia. W później­szych pismach apo­ka­lip­tycz­nych nato­miast sta­je się miej­scem, w którym w cza­sach mesjań­skich znaj­dą się spra­wie­dli­wi. Auto­rzy Sło­wiań­skiej Księ­gi Heno­cha wyobra­ża­li sobie, że raj znaj­du­je się w trze­cim nie­bie, pod­czas gdy sam Bóg miesz­ka w siódmym nie­bie (por. Iz 66, 1; Mt 5, 34; Dz 7, 49) i od cza­su do cza­su scho­dzi do trze­cie­go nie­ba, aby roz­ma­wiać z bło­go­sła­wio­ny­mi (Henoch Sło­wiań­ski 9, 23). Wizję tę podzie­la też chy­ba św. Paweł, kie­dy mówi, że został porwa­ny aż do trze­cie­go nie­ba, czy­li — jak sam natych­miast doda­je — do raju, gdzie usły­szał tajem­ne sło­wa, których nie godzi się powta­rzać śmier­tel­ni­kom (2 Kor 12, 2. 4). Wresz­cie niektóre tek­sty apo­ka­lip­tycz­ne (jak Hen 51, 1; 2 Ba 51, 8n.) umiesz­cza­ją w raju dusze spra­wie­dli­wych, które będą tam prze­by­wa­ły aż do swe­go zmar­twych­wsta­nia. Takie były prze­ko­na­nia juda­izmu z czasów Jezu­sa. Jed­nak­że ma się wra­że­nie, jako­by w roz­mo­wie na krzy­żu skru­szo­ny zło­czyń­ca i Jezus mówili o dwóch różnych rze­czy­wi­sto­ściach. 

Pierw­szy z nich wyda­je się myśleć, zgod­nie z ludo­wy­mi ocze­ki­wa­nia­mi żydow­ski­mi, o usta­no­wie­niu cza­so­we­go królestwa mesjań­skie­go w jakiejś odle­głej przy­szło­ści. Jezus nato­miast oznaj­mia mu, że „jesz­cze dziś” znaj­dzie się razem z Nim w zupeł­nie nowej i nie­wy­obra­żal­nej dla czło­wie­ka sytu­acji szczę­ścia. Jego Królestwo jest rajem, który ist­nie­je po dru­giej stro­nie śmier­ci, tam, gdzie On sam zaj­mu­je główne miej­sce i gdzie uspra­wie­dli­wio­ny łotr połą­czy się z Nim w jakiś szczególny sposób i otrzy­ma udział w Jego życiu. W tym kon­tek­ście zatem raj sym­bo­li­zu­je osta­tecz­ne zba­wie­nie czło­wie­ka. To zba­wie­nie, które w men­tal­no­ści biblij­nej jest zawsze rze­czy­wi­sto­ścią escha­to­lo­gicz­ną, w Ewan­ge­lii Łuka­szo­wej sta­je się nie­ustan­nym „dzi­siaj”. Dla Łuka­sza, to „dzi­siaj” ma przede wszyst­kim zna­cze­nie teo­lo­gicz­ne i wska­zu­je na moment zbaw­czy, który roz­po­czął swym dzie­łem Jezus Chry­stus, a który swy­mi skut­ka­mi prze­mie­rza wszyst­kie wie­ki i dosię­ga wszyst­kich poko­leń ludzkich.

Tak oto „dobry łotr” jako pierw­szy spośród wszyst­kich łotrów na zie­mi wcho­dzi do Królestwa Jezu­sa. Sam Jezus auto­ry­ta­tyw­nie przy­rze­ka mu tę łaskę, ale zara­zem za pośred­nic­twem jego oso­by pozo­sta­wia wszyst­kim ludziom nie­sły­cha­ny testa­ment: podob­nie jak skru­szo­ny zło­czyń­ca otrzy­mał dar zba­wie­nia w ostat­nim momen­cie swe­go życia, tak też każ­dy grzesz­nik będzie mógł wejść do raju ozna­cza­ją­ce­go dosko­na­ły świat, w którym każ­dy będzie mógł się cie­szyć bez­po­śred­nim dostę­pem do Boga i w którym nie będzie już śmier­ci, ani żało­by, ni krzy­ku, ni tru­du” (por. Ap 21, 4). Jezu­so­wi wystar­czy akt dosko­na­łej skru­chy. Wystar­czy uwie­rzyć Mu, odda­jąc ostat­nie tchnie­nie, zaufać, że w Nim moż­na zna­leźć zba­wie­nie. A On każ­de­go zapew­ni miło­sier­nie: „Odwa­gi. Dziś będziesz ze Mną w raju”. 

b) Testa­ment pozo­sta­wio­ny Kościołowi

Obok krzy­ża Jezu­so­we­go sta­ły: Mat­ka Jego i sio­stra Mat­ki Jego, Maria, żona Kle­ofa­sa, i Maria Mag­da­le­na” (J 19, 25). A zatem Jezus nie został cał­ko­wi­cie opusz­czo­ny. W ostat­nich chwi­lach Jego zma­gań o życie ludz­kie zna­la­zło się obok Nie­go kil­ka naj­bliż­szych Mu osób: Mat­ka, kobie­ty, które z wiel­kim odda­niem usłu­gi­wa­ły Mu w Gali­lei i przy­szły wraz z Nim do Jero­zo­li­my (por. Mk 15, 40–41), a tak­że uczeń naj­bar­dziej umi­ło­wa­ny ze wszyst­kich. Jest to zupeł­nie zro­zu­mia­łe, że wła­śnie te oso­by nie opu­ści­ły Go nawet w godzi­nie Jego naj­więk­sze­go poni­że­nia. Dzi­wi nas jedy­nie fakt, że autor Czwar­tej Ewan­ge­lii poda­je w owym krótkim zda­niu trzy imio­na posta­ci dal­szych (Marii, Kle­ofa­sa, Marii Mag­da­le­ny), zaś trzy oso­by naj­bliż­sze Jezu­so­wi pozo­sta­wia cał­ko­wi­cie ano­ni­mo­we: Jego umi­ło­wa­ne­go ucznia, Mat­kę oraz sio­strę Jego Mat­ki. Ich imion, zresz­tą, nigdzie nie znaj­dzie­my w tym dzie­le. Naj­star­sza tra­dy­cja wpraw­dzie jed­no­znacz­nie utoż­sa­mia­ła owe­go ucznia z samym auto­rem Ewan­ge­lii, św. Janem. Nikt też nie miał wąt­pli­wo­ści, że Mat­ką Jezu­sa była Mary­ja, żona Józefa. Kim jed­nak była jej siostra? 

Cie­ka­wą tego hipo­te­zę wysu­wa w swym komen­ta­rzu R. E. Brown. Odwo­łu­je się on do Mt 27, 56, skąd dowia­du­je­my się, że przy krzy­żu Jezu­sa, obok Marii Mag­da­le­ny oraz mat­ki Jaku­ba i Józefa, sta­ła jesz­cze mat­ka synów Zebe­de­usza. Porównu­jąc ten tekst z listą osób w J 19,25, docho­dzi on do wnio­sku, że sio­stra Mat­ki Jezu­sa była mat­ką Jana apo­sto­ła. Zna­czy­ło­by to, że Jan, umi­ło­wa­ny uczeń Jezu­sa, był zara­zem Jego bli­skim krew­nym. W takim zaś przy­pad­ku sta­je się rze­czą zro­zu­mia­łą, dla­cze­go na krzy­żu Jezus powie­rzył swą Mat­kę wła­śnie jemu. Wyja­śnia­ło­by to śmia­łość mat­ki synów Zebe­de­usza która swe­go cza­su pro­si­ła Jezu­sa o to, by w swym królestwie obda­rzył szczególny­mi przy­wi­le­ja­mi jej synów. Wresz­cie pokre­wień­stwo to tłu­ma­czy­ło­by zagad­ko­wą infor­ma­cję z J 18,15: „Uczeń ten był zna­ny arcy­ka­pła­no­wi”. Moż­na bowiem pytać, na jakiej pod­sta­wie jakiś rybak z Gali­lei może utrzy­my­wać kon­tak­ty z arcy­ka­pła­nem. Otóż na pod­sta­wie świa­dec­twa Łk 1, 5. wie­my, że Mary­ja, Mat­ka Jezu­sa, była krew­ną Elż­bie­ty, a przez nią — była spo­krew­nio­na z rodem kapłań­skim. Ozna­cza to, że tak­że Jan nale­żał do rodzi­ny kapłań­skiej i dzię­ki temu mógł być zna­ny arcykapłanowi”. 

Euze­biusz z Ceza­rei w swej Histo­rii poda­je nawet, że Jan był rze­czy­wi­ście kapła­nem. Po tym wyja­śnie­niu moż­na już bez trud­no­ści odpo­wie­dzieć na pyta­nie, dla­cze­go Jan nie poda­je w swej Ewan­ge­lii imion tych trzech osób: umi­ło­wa­ne­go ucznia, Mat­ki Jezu­sa i sio­stry Jego Mat­ki. Otóż wspólno­ta św. Jana, który wziął Mat­kę Jezu­sa do sie­bie”, dobrze zna­ła wszyst­kie te trzy posta­cie, tak że autor Ewan­ge­lii nie musiał poda­wać w swym opi­sie ich imion. Czy jest to jed­nak wystar­cza­ją­ca odpo­wiedź? Jak bowiem wytłu­ma­czyć fakt, że sam Jezus zwra­ca się do swej Mat­ki: „nie­wia­sto” (J 2,4; 19, 26) i że nigdy nie nazy­wa ucznia po imie­niu? Kie­dy bowiem Jezus „ujrzał Mat­kę i sto­ją­ce­go obok Niej ucznia, którego miło­wał, rzekł do Mat­ki: Nie­wia­sto, oto syn Twój. Następ­nie rzekł do ucznia: Oto Mat­ka two­ja. I od tej godzi­ny uczeń wziął Ją do sie­bie” (J 19,26–27). Jak nale­ży inter­pre­to­wać te sło­wa Jezu­sa z krzy­ża, które brzmią jak uro­czy­sty testa­ment, wypo­wie­dzia­ny bar­dzo zwię­zły­mi zda­nia­mi, taki­mi, na jakie pozwa­lał krótki oddech, z trud­no­ścią uzy­ski­wa­ny w pozy­cji czło­wie­ka roz­pię­te­go na krzyżu?

Co napraw­dę chciał powie­dzieć Jezus sło­wa­mi: „Nie­wia­sto, oto syn Twój”, „Oto Mat­ka two­ja”? Prze­cież nie wyrzekł ich mimo­cho­dem i nie­świa­do­mie, sko­ro — jak w następ­nych wier­szach pod­kre­śla ewan­ge­li­sta — tak­że w nich wypeł­ni­ło się Pismo (por. J 19, 28). A co miał na myśli Jan, gdy potem spi­sy­wał skrzęt­nie ten ducho­wy testa­ment swe­go umi­ło­wa­ne­go Mistrza? Są to czy­sto aka­de­mic­kie pyta­nia, na które zawsze trud­no jest zna­leźć jed­no­znacz­ną odpo­wiedź. A jed­nak nie jest bez zna­cze­nia fakt, że w całej Czwar­tej Ewan­ge­lii Jan i Mary­ja tra­cą wła­sne imię i wystę­pu­ją jako: „umi­ło­wa­ny uczeń” i „nie­wia­sta”. Zwłasz­cza zasta­na­wia­ją­ce jest to, że Jezus zwra­ca się do swej Mat­ki tak, jak gdy­by mię­dzy Nimi nie ist­nia­ły żad­ne wię­zi rodzinne. 

W dzie­łach Jano­wych, sło­wo „nie­wia­sta” ma szcze­gól­ne zna­cze­nie teo­lo­gicz­ne, wyni­ka­ją­ce zresz­tą z sym­bo­li­ki sta­ro­te­sta­men­tal­nej. Pro­ro­cy bar­dzo czę­sto uka­zy­wa­li nowy lud Boży pod obra­zem oblu­bie­ni­cy nie­wia­sty poślu­bio­nej na wie­ki same­mu Bogu (por. np. Iz 61, 10; Jr 2, 2). Obraz ten znaj­du­je swe sze­ro­kie zasto­so­wa­nie w Apo­ka­lip­sie św. Jana, w której poja­wia się Mał­żon­ka Baran­ka”, przy­stro­jo­na na gody i sym­bo­li­zu­ją­cą lud nowo­te­sta­men­tal­ny, odku­pio­ny przez Chry­stu­sa Jego krwią na krzy­żu (Ap 19,7; 21,9). W dzie­le tym też spo­ty­ka­my wizję Nie­wia­sty oble­czo­nej w słoń­ce i z księ­ży­cem pod noga­mi (Ap 12, 1 ) w której tra­dy­cja widzia­ła zarówno sym­bol Maryi, jak też Kościo­ła. 

W Ewan­ge­lii Jano­wej Mat­ka Jezu­sa wystę­pu­je dwu­krot­nie na począt­ku i na koń­cu Jego dzia­łal­no­ści, w Kanie Gali­lej­skiej i pod krzy­żem. Choć pozo­ry mogę wska­zy­wać na co inne­go, obie te sce­ny ści­śle łączą się ze sobą i spi­na­ją dzie­ło Jezu­sa wymow­ną klam­rą. Cud w Kanie dał począ­tek zna­kom mają­cym za zada­nie uka­zać chwa­łę Jezu­sa. Ukrzy­żo­wa­nie zakoń­czy­ło Jego dzia­łal­ność i — jak dobit­nie wyka­zu­je On sam w wie­lu mowach prze­ka­za­nych przez Św. Jana (J 3, 14; 8, 28; 12, 32) — uka­za­ło Go wszyst­kim jako wywyż­szo­ne­go i oto­czo­ne­go chwałą.

W Kanie mówił o godzi­nie, która jesz­cze nie nade­szła”, a do której zmie­rzał przez całe swe życie. Godzi­ną tą jest bowiem Jego śmierć, która dla­te­go obda­rzy­ła Go chwa­łą, że wła­śnie w niej wysłu­żył świa­tu zba­wie­nie (J 12,23. 27; 13,1; 17,1). To wła­śnie z tej przy­czy­ny Jan pisze, że „od tej godzi­ny uczeń wziął Ją (Mary­ję) do sie­bie” (19, 27). Wresz­cie w jed­nej i dru­giej sce­nie Mary­ja wystę­pu­je w towa­rzy­stwie uczniów, o których trosz­czy się całym swo­im ser­cem tak, jak mat­ka o swo­je dzie­ci. Nie, to nie jest tyl­ko ora­tor­ska prze­sa­da. Mary­ja praw­dzi­wie obda­rzy­ła uczniów swe­go Syna macie­rzyń­ską miło­ścią. Po odej­ściu Jezu­sa nie powróciła do swe­go dom­ku w Naza­re­cie, lecz pozo­sta­ła pośród nich i trwa­ła z nimi na modli­twie w cza­sie ocze­ki­wa­nia na zesła­nie Ducha Świę­te­go. Później­sza tra­dy­cja mówi o Niej, że do koń­ca swe­go życia wspie­ra­ła swą obec­no­ścią ener­gicz­nie roz­wi­ja­ją­cy się Kościół. Całe Jej dal­sze życie prze­sta­ło być życiem pry­wat­nym. I nie bez przy­czy­ny Kościół nazy­wał Ją swo­ją Matką. 

Wyda­je się, że ewan­ge­li­sta spe­cjal­nie nie wymie­nia imion, również z tego wzglę­du aby poka­zać, że obo­je oni pod krzy­żem przy­ję­li waż­ną rolę w dzie­jach zba­wie­nia. Odtąd umi­ło­wa­ny uczeń będzie repre­zen­to­wał swą oso­bą wszyst­kich wie­rzą­cych, wszyst­kich uczniów Chry­stu­sa, umi­ło­wa­nych przez Nie­go ze wzglę­du na ich wia­rę, tych, którzy będą swym życiem świad­czyć o Jego krzy­żu. Nie­wia­sta nato­miast, która ma być jego Mat­ką, będzie odtąd Mat­ką całe­go Kościo­ła. Nie sta­ło się tak oczy­wi­ście z ich ludz­kiej ini­cja­ty­wy, lecz sam Jezus obja­wił im uro­czy­ście ich nową rolę w łonie nowej rodzi­ny rodzą­cej się u stóp krzy­ża. Jezus zwra­ca się do każ­de­go z nich z osob­na: „Oto syn Twój”, „Oto Mat­ka two­ja”, jak­by chciał przy tym dodać: „Tak mój Ojciec zamie­rzył przed wie­ka­mi, a Ja wam oznaj­miam Jego wolę jako świę­ty Testa­ment, gdyż prze­ka­zu­ję ją w godzi­nie, w której idę do Ojca”. Obo­je oni, i uczeń Jan, i Mat­ka Jezu­sa, zro­zu­mie­li swe nowe powo­ła­nie. Poję­li, że ich życie nigdy już nie będzie mia­ło cha­rak­te­ru czy­sto „pry­wat­ne­go”. Jan, czło­nek nowej rodzi­ny Bożej, „wziął Ją do sie­bie”, czy­li przy­jął Ją pod swą opie­kę i zara­zem wpro­wa­dził do tej nowej wspólno­ty zro­dzo­nej na Kal­wa­rii, do Kościo­ła. Ona zaś aż do dzi­siaj wypeł­nia swe zada­nia macie­rzyń­skie wobec wszyst­kich, którzy czu­ją się ucznia­mi Jej Syna.

5. Pyta­nia do reflek­sji, dyskusji

 

a) Na ile prze­ka­zy ewan­ge­licz­ne utwier­dza­ją moją wia­rę, że to wła­śnie Jezus jest jedy­nym Zba­wi­cie­lem świata?

b) W jaki sposób odczy­tu­je dla sie­bie podwójny testa­ment Jezu­sa z krzy­ża? Do cze­go czu­ję się wezwany/a?

Lite­ra­tu­ra:

Ks. Fran­ci­szek Mic­kie­wicz SAC, KROCZĄC ŚLADAMI MĘKI CHRYSTUSA Komen­tarz teo­lo­gicz­no — ducho­wy do ewan­ge­licz­nych opisów męki, śmier­ci i zmar­twych­wsta­nia Jezu­sa Chry­stu­sa Ząb­ki 2000 s. 263–275, 277–284