Mary­ja przy­kła­dem wypeł­nia­nia woli Bożej”

Zagad­nie­nia wstępne

Pismo św. przed­sta­wia Dzie­wi­cę Mary­ję jako ści­śle zjed­no­czo­ną ze swo­im Boskim Synem i zawsze z Nim jed­no­myśl­ną. Mat­ka Boża od pierw­szej do ostat­niej księ­gi Pisma św., od Księ­gi Rodza­ju do Apo­ka­lip­sy, jest zawsze zwią­za­na – zgod­nie z pla­nem Ojca Nie­bie­skie­go – z Synem Odku­pi­cie­lem. (Rdz 3, 15)

Ona, Mat­ka, wła­śnie dla­te­go, że jest Mat­ką Boga, jak żad­ne inne stwo­rze­nie, współ­pra­cu­je z Synem Odku­pi­cie­lem w tajem­ni­cy odku­pie­nia ludz­ko­ści. Ta współ­pra­ca Maryi urze­czy­wist­ni­ła się pod­czas same­go wyda­rze­nia odku­pie­nia, czy­li w trak­cie ziem­skie­go życia Syna i by się ona doko­na­ła, potrzeb­na była Jej dobro­wol­na zgo­da. Gdy­by Mary­ja nie udzie­li­ła swo­jej zgo­dy na Wcie­le­nie Syna, nie mógł­by przy­jąć od Niej cia­ła, któ­re zło­żył póź­niej w ofie­rze na krzyżu.

Trze­ba od same­go począt­ku zazna­czyć, że Mary­ja nie była zwol­nio­na z wal­ki z poku­sa­mi i od cier­pie­nia, a nawet moż­na powie­dzieć, że żad­ne inne stwo­rze­nie ludz­kie nie sta­wia­ło czo­ła tak strasz­nym pró­bom i poku­som i nie cier­pia­ło tak, jak Ona. Jed­nak­że Mary­ja zawsze zwy­cię­ża­ła dzię­ki swo­jej sta­łej i nie­za­chwia­nej, jak ska­ła, wie­rze. Mary­ja nigdy nie błą­dzi­ła w wie­rze w Boga, nawet przez chwi­lę: nigdy nie pod­da­ła się ani jed­nej wąt­pli­wo­ści. Św. Ire­ne­usz, biskup Lyonu (Fran­cja) tak pisał: „Węzeł nie­po­słu­szeń­stwa Ewy został roz­su­pła­ny przez posłu­szeń­stwo Maryi. To, co dzie­wi­ca Ewa zwią­za­ła przez swo­ją nie­uf­ność, Dzie­wi­ca Mary­ja roz­wią­za­ła przez swo­ją wia­rę”.

Kard. Leo Schef­f­czyk pisze: „Na pod­sta­wie rela­cji nowo­te­sta­men­tal­nych nie moż­na stwier­dzić, że wia­ra Maryi od same­go począt­ku była dosko­na­ła i w peł­ni ukształ­to­wa­na i nigdy nie bory­ka­ła się z typo­wo ziem­ski­mi pro­ble­ma­mi, wyni­ka­ją­cy­mi ze zwy­kłej ludz­kiej nie­do­sko­na­ło­ści. Wyjąt­ko­wość ludz­kiej wia­ry nie ule­ga zmia­nie jedy­nie z tego powo­du, że Mary­ja sta­ła się „Peł­ną łaski”, gdyż łaska może wpraw­dzie wzmoc­nić wia­rę, jed­nak jej celem nie jest zastą­pie­nie lub pomniej­sze­nie zna­cze­nia wia­ry”. (Leo Kar­dy­nał Schef­f­czyk, Mary­ja, Mat­ka i Towa­rzysz­ka Chry­stu­sa, s. 51).

Ten­że kar­dy­nał wyja­śnia dalej, że mimo tego, iż Mary­ja wie­dzia­ła o zapo­wie­dzi przyj­ścia na świat Mesja­sza, to jed­nak ta wie­dza nie zakła­da­ła, że Mary­ja zna­ła całą tajem­ni­cę zwią­za­ną z oso­bą Jezu­sa oraz zada­nie, jakie przyj­dzie Mu wypeł­nić, że będzie cier­piał, a Ona wraz z Nim. To, co zosta­ło Jej powie­dzia­ne pod­czas Zwia­sto­wa­nia, póź­niej to, co sama widzia­ła przez cały czas naucza­nia Jezu­sa, któ­ry bywał czę­sto odrzu­ca­ny, nie­ro­zu­mia­ny, póź­niej zdra­dzo­ny i zabi­ty na krzy­żu, nie było w peł­ni zgod­ne z ówcze­sną wizja Mesja­sza w tra­dy­cji Izra­ela, w któ­rej to tra­dy­cji i wie­rze wycho­wa­na była Mary­ja. Zatem Mary­ja musia­ła na nowo odkry­wać i nie­ja­ko kory­go­wać tę tajem­ni­cę Mesja­sza, a w kon­fron­ta­cji z tra­dy­cyj­ną wizją Mesja­sza przy­szło Jej opie­rać się jedy­nie na swo­jej wie­rze, udo­sko­na­la­jąc ją nie­ustan­nie i wzra­sta­jąc w niej.

Tak więc pierw­szym powo­dem wiel­ko­ści Mat­ki Naj­święt­szej i Jej siły prze­ciw­ko poku­som i dia­błu jest nie tyle fakt, iż jest Mat­ką Boga, co Jej wia­ra, z jaką zawsze odpo­wia­da­ła na plan Boga. Sam Jezus to potwier­dza w swo­ich sło­wach. Przyj­rzyj­my się nastę­pu­ją­ce­mu frag­men­to­wi ewangelii.

Gdy On to mówił, jakaś kobie­ta z tłu­mu gło­śno zawo­ła­ła do Nie­go: «Bło­go­sła­wio­ne łono, któ­re Cię nosi­ło, i pier­si, któ­re ssa­łeś». Lecz On rzekł: «Owszem, ale prze­cież bło­go­sła­wie­ni ci, któ­rzy słu­cha­ją sło­wa Boże­go i zacho­wu­ją je». (Łk 11, 27–28)

Św. Jan Paweł II w swo­jej Maryj­nej ency­kli­ce tak pisze: „Nie­wąt­pli­wie Mary­ja jest god­na bło­go­sła­wień­stwa dla­te­go, że sta­ła się dla swe­go Syna Mat­ką poprzez cia­ło (Bło­go­sła­wio­ne łono, któ­re Cię nosi­ło), ale rów­nież, i nade wszyst­ko, dla­te­go, że już przy Zwia­sto­wa­niu przy­ję­ła sło­wo Boże, że sło­wu temu uwie­rzy­ła, że była Bogu posłusz­na, ponie­waż sło­wo to zacho­wy­wa­ła i roz­wa­ża­ła w ser­cu (por. Łk 1, 38. 45; 2, 19. 51) i całym swo­im życiem wypeł­nia­ła”. (Jan Paweł II, Redemp­to­ris Mater 20).

Jezus zatem spro­wa­dził wiel­kość Mat­ki nie tyl­ko do fizycz­ne­go macie­rzyń­stwa wzglę­dem Nie­go, lecz przede wszyst­kim do Jej posta­wy wia­ry i peł­nej dys­po­zy­cyj­no­ści wobec woli Bożej.

Tym, co oprócz wia­ry wyróż­nia­ło Mary­ję, albo lepiej mówiąc, tym, co przy­czy­nia­ło się do pogłę­bia­nia tej wia­ry, była poko­ra Maryi. Mary­ja inten­syw­nie prze­ży­wa­ła poko­rę, jak żad­ne inne stwo­rze­nie na świe­cie. Była Ona goto­wa na każ­de ski­nie­nie woli Bożej, któ­re przyj­mo­wa­ła w całym swym życiu przez swo­je „tak” nie­ustan­nie i bez zastrze­żeń, nazy­wa­jąc sie­bie słu­żeb­ni­cą Pańską.

W języ­ku biblij­nym pokor­ny jest ten, kto uzna­je, że wszyst­ko zawdzię­cza Bogu i jedy­nie od Nie­go ocze­ku­je wszyst­kie­go. Pokor­ny jest ten, kto żyje w posta­wie total­nej zależ­no­ści od Boga, tyl­ko w Nim pokła­da ufność i nie ma inne­go pra­gnie­nia, ani nie znaj­du­je inne­go powo­du do rado­ści, jak tyl­ko w nie­ustan­nym szu­ka­niu Boga i speł­nia­niu Jego woli, z miło­ścią i peł­ną dys­po­zy­cyj­no­ścią”. (ks. Fran­ce­sco Bamon­te, Mary­ja i egzor­cy­zmy, s. 159).

Świa­dec­twa Biblijne

Przyj­rzyj­my się teraz wszyst­kim naj­waż­niej­szym biblij­nym momen­tom, w któ­rych widzi­my Mary­ję, jak mówi nie­ustan­nie Bogu swo­je „Fiat”. W tra­dy­cji naszej ducho­wo­ści Maryj­nej mówi­ło się o trzech kla­sycz­nych „Tak” Maryi. Nato­miast war­to też przyj­rzeć się innym momen­tom, gdzie ta wia­ra Maryi poma­ga­ła Jej w wypeł­nia­niu woli Bożej, w jej reali­zo­wa­niu, w dosto­so­wy­wa­niu swe­go życia do pla­nów Najwyższego.

Nie­wąt­pli­wie na temat każ­de­go z tych frag­men­tów biblij­nych moż­na by napi­sać oddziel­ną kon­fe­ren­cję, ale dla potrze­by nasze­go tema­tu sku­pi­my się na naj­waż­niej­szych punk­tach, aby uka­zać wypeł­nia­nie woli Bożej przez Maryję.

  1. Zwia­sto­wa­nie i nawie­dze­nie św. Elż­bie­ty (Łk 1, 26–45). Nie­zro­zu­mie­nie przez św. Józe­fa (Mt 1, 18–25)

Wyda­rze­nie Zwia­sto­wa­nia jest kla­sycz­nym i naj­sze­rzej komen­to­wa­nym frag­men­tem, w któ­rym Mary­ja mówi pierw­sze „Tak” Bogu. To pierw­sze „Tak” jest w zasa­dzie naj­waż­niej­szym „Fiat” Maryi i naj­bar­dziej brze­mien­nym w dal­sze skut­kach. W zasa­dzie wszyst­kie następ­ne „Fiat” Maryi są tyl­ko potwier­dze­niem raz dane­mu Bogu sło­wa. Jed­nak­że wyma­ga­ło ono od Maryi ogrom­nej wia­ry i zaufa­nia. Jak to wyżej zosta­ło przed­sta­wio­ne Mat­ka Pana musia­ła w tym momen­cie bar­dziej zawie­rzyć sło­wu Boga, niż swo­jej wie­dzy, czy swe­mu poję­ciu i wyobra­że­niu misji Mesja­sza, musia­ła bar­dziej zawie­rzyć sło­wu Boga, niż swe­mu rozu­mo­wi, niż ludz­kiej logi­ce, pra­wom natu­ry, etc. Jed­nak­że po dia­lo­gu z Archa­nio­łem Mary­ja odpo­wia­da w peł­ni i z poko­rą: Niech mi się sta­nie według twe­go sło­wa.

Wyda­rze­nie nawie­dze­nia św. Elż­bie­ty może nie wprost, nie bez­po­śred­nio uka­zu­je nam wypeł­nie­nie woli Bożej przez Mary­ję, wska­zu­je jed­nak na Jej miłość, uczyn­ność, poświę­ce­nie, wraż­li­wość, co w kon­se­kwen­cji moż­na odczy­tać jako czy­ny, któ­re wpi­su­ją się w wypeł­nia­nie woli Boga na co dzień, w zwy­kłych, codzien­nych obo­wiąz­kach. Oto Mary­ja wędru­je do Ain Karim,  poprzez góry ponad sto kilo­me­trów (co w tam­tych cza­sach było dużym wyzwa­niem i zawie­ra­ło w sobie wie­le nie­bez­pie­czeństw), aby usłu­żyć swej krew­nej Elż­bie­cie. To, co skła­nia­ło Mary­ję do tego uczyn­ku miło­sier­dzia, to Jej wiel­ka miłość.

Już po samym wyda­rze­niu Zwia­sto­wa­nia zaczy­na­ją się ludz­kie kło­po­ty Mat­ki Naj­święt­szej. Otóż sam jej oblu­bie­niec, naj­bar­dziej uko­cha­na oso­ba na zie­mi, jej naj­bliż­szy towa­rzysz życia nie rozu­mie Jej i posta­na­wia Ją odda­lić. Być może Mary­ja musi patrzeć na jego cier­pie­nie, na zawód miło­sny, któ­re­go doświad­cza. Z per­spek­ty­wy św. Józe­fa Mary­ja go zdra­dzi­ła, zawio­dła, jako mał­żon­ka. A prze­cież Ona sama może nie potra­fi, nie jest w sta­nie wszyst­kie­go wytłu­ma­czyć swe­mu mężo­wi. Sama przy tym musia­ła dużo cier­pieć, ale cier­pia­ła w zaufa­niu Bogu i wie­rzy­ła, że sam Bóg jakoś roz­wią­że tę nie­zręcz­ną sytu­ację. Nie myli­ła się, Jej peł­ne zawie­rze­nie przy­nio­sło owoc; Pan sam zain­ge­ro­wał i we śnie obja­wił Józe­fo­wi, co ma uczy­nić. I w tym wyda­rze­niu Mary­ja uka­za­ła swo­ją wiel­ką wia­rę i zaufa­nie, wypeł­nia­jąc wolę Boga.

  1. Naro­dze­nie: dro­ga do Betle­jem; trud­no­ści z noc­le­giem… (Łk 2, 1–7)

Wgłę­bia­jąc się i medy­tu­jąc wszyst­kie bez­po­śred­nie wyda­rze­nia poprze­dza­ją­ce przyj­ście na świat Mesja­sza, tego naj­waż­niej­sze­go w dzie­jach ludz­ko­ści momen­tu, mimo woli przy­cho­dzi na myśl, że sko­ro Mary­ja zgo­dzi­ła się na przy­ję­cie do łona Syna Boże­go i wyda­nie Go na świat, to dla­cze­go Bóg nie zapew­nił Jej i Józe­fo­wi naj­lep­szych do tego warun­ków, dla­cze­go Jezus nie naro­dził się w god­nych warun­kach? Być może i Mary­ja zasta­na­wia­ła się nad tym. Oto widzi­my, że Mary­ja w zaawan­so­wa­nej już cią­ży musi prze­być dro­gę ok. 150 kilo­me­trów z Naza­ret do Betle­jem, póź­niej jesz­cze doświad­cza­ją ze św. Józe­fem nie­zro­zu­mie­nia i bra­ku współ­czu­cia od miesz­kań­ców Betle­jem, skut­kiem cze­go musie­li szu­kać „miesz­ka­nia” w gro­cie, któ­ra słu­ży­ła jako schro­nie­nie dla zwie­rząt. W takich oto nie­ludz­kich warun­kach i trud­nych oko­licz­no­ściach rodzi się Mesjasz, Król Wszech­świa­ta, Zba­wi­ciel ludzkości.

Jed­nak i w tym wszyst­kim Mary­ja nie skar­ży się Bogu i Józe­fo­wi, nie narze­ka, nie czy­ni niko­mu wyrzu­tów, nie prze­sta­je wie­rzyć i ufać, że Bóg ma w tym swój plan. Te wyda­rze­nia tak­że uka­zu­ją nam nie­złom­ne trwa­nie Maryi w zaufa­niu Bogu. Mary­ja jest goto­wa na każ­dy plan Boga, nawet jeśli po ludz­ku moż­na było­by obu­rzać się na Stwór­cę, dla­cze­go pozwa­la na takie trak­to­wa­nie swe­go Syna i Jego Mat­ki, już od momen­tu narodzin.

 

  1. Ofia­ro­wa­nie — pro­roc­two Syme­ona (Łk 2, 33–35). Uciecz­ka do Egip­tu (Mt 2, 13–15)

Kolej­nym trud­nym doświad­cze­niem Maryi i Józe­fa jest moment ofia­ro­wa­nia Jezu­sa w świą­ty­ni, szcze­gól­nie sło­wa star­ca Syme­ona: A Two­ją duszę miecz prze­nik­nie (Łk 2, 35). Nie czas teraz dywa­go­wać, czy Mary­ja rozu­mia­ła te sło­wa w peł­ni, czy zosta­ło Jej już coś wię­cej obja­wio­ne przez Boga, czy może mia­ła wewnętrz­ne pozna­nie, czy może jakieś mistycz­ne wizje, co do przy­szło­ści Jej samej oraz Jej Syna. Jak to wyżej zosta­ło zapre­zen­to­wa­ne, praw­do­po­dob­nie Mary­ja musia­ła sama w więk­szo­ści, na bie­żą­co odkry­wać wolę Boga, nie zawsze był wysy­ła­ny do Niej Anioł, aby wyja­śniać wszyst­kie wąt­pli­we sytuacje.

Tak­że te sło­wa Syme­ona musia­ły kolej­ny raz zasta­no­wić Mary­ję, a zwy­kłe­go czło­wie­ka mogły­by wręcz prze­ra­zić. Co one mogły zna­czyć? Czym miał być ten miecz? Jak głę­bo­ko miał prze­nik­nąć Jej ser­ce? Co Syme­on chciał przez nie powie­dzieć? Pew­nie w życiu Maryi wie­le było takich pytań i wąt­pli­wo­ści, któ­re nie zawsze i nie od razu zosta­ły wyja­śnio­ne. Czę­sto my może chcie­li­by­śmy, aby wszyst­ko było dla nas jasne, aby Bóg od razu nam wyja­śnił, co mamy czy­nić, co zna­czą Jego sło­wa, Jego wola. Tym­cza­sem Mary­ja potra­fi żyć z taki­mi pyta­nia­mi i wąt­pli­wo­ścia­mi, a raczej nale­żał­by powie­dzieć wię­cej, że Mary­ja nie tyl­ko potra­fi z nimi żyć, ale poprzez nie wzra­sta w Niej coraz bar­dziej dzie­cię­ce zaufa­nie Bogu Ojcu oraz wia­ra, któ­ra wciąż na nowo poma­ga Jej w wypeł­nia­niu woli Najwyższego.

Nawet, kie­dy musi ze św. Józe­fem i swym malut­kim, uko­cha­nym Jezu­sem ucie­kać do Egip­tu, w dale­ką i nie­zna­ną dro­gę i kra­inę, nawet wte­dy Jej wia­ra i zaufa­nie nie male­ją, nawet w tak nie­sa­mo­wi­cie trud­nym i skraj­nie nie­bez­piecz­nym wyda­rze­niu Mary­ja nie narze­ka, nie bun­tu­je się prze­ciw Bogu. Idzie ufnie tam, gdzie Opatrz­ność pro­wa­dzi, wie­dząc, że Bóg wie lepiej…

 

 

  1. 12-let­ni Jezus w świą­ty­ni (Łk 2, 41–52). Praw­dzi­wi krew­ni Jezu­sa (Mk 3, 20–21. 31–35; Mt 12, 46–50)

Moż­na, moim zda­niem, połą­czyć ze sobą te dwa wyda­rze­nia biblij­ne ze wzglę­du na pewien wspól­ny mianownik.

Otóż kie­dy Jezus, po świę­cie Pas­chy, pozo­sta­je w świą­ty­ni, a zatro­ska­ni rodzi­ce, nie wie­dząc o tym, znaj­du­ją Go dopie­ro po trzech dniach poszu­ki­wań, Mary­ja i Józef sły­szą z ust swe­go Syna: „…Czy nie wie­dzie­li­ście, że powi­nie­nem być w tym, co nale­ży do mego Ojca?” Mimo, że ewan­ge­li­sta Łukasz kon­klu­du­je, że rodzi­ce tego nie rozu­mie­li, to jed­nak póź­niej doda­je, że Mary­ja zacho­wy­wa­ła te spra­wy i roz­wa­ża­ła je w swo­im ser­cu. Pew­nie już wte­dy, kolej­ny raz, musia­ła uzmy­sła­wiać sobie coraz bar­dziej to, że misja Jezu­sa będzie trud­na i czę­sto nie­zro­zu­mia­ła. Nie­wąt­pli­wie Mat­ka Naj­święt­sza już wte­dy zda­wa­ła sobie spra­wę, że ten Jej Syn jest wła­sno­ścią Boga – Ojca, że Ona prę­dzej, czy póź­niej będzie musia­ła „oddać” Go Bogu i ludziom dla któ­rych przy­szedł na ten świat. Już wte­dy Mary­ja musia­ła uczyć się tego aktu odda­nia, ofia­ro­wa­nia swe­go umi­ło­wa­ne­go Syna.

Dru­gi taki moment może­my dostrzec wła­śnie już w cza­sie, kie­dy Jezus roz­po­czął publicz­ną dzia­łal­ność, kie­dy to Jego krew­ni wraz z Mary­ją, Jego Mat­ką przy­cho­dzą do Nie­go, aby Go przy­wo­łać do porząd­ku, bowiem uwa­ża­no, że odszedł od zmy­słów. Zapew­ne sama Mary­ja nie podzie­la­ła tej opi­nii i Jej obec­ność tam moż­na tłu­ma­czyć chę­cią zoba­cze­nia Syna, może zła­go­dze­nia zapo­wia­da­ją­ce­go się kon­flik­tu rodzin­ne­go, itp. Jed­nak­że to, co dla nas istot­ne, to fakt, że Jezus dał poznać swo­jej rodzi­nie i tym, któ­rzy Go słu­cha­li, że Jego praw­dzi­wy­mi krew­ny­mi, Jego brać­mi, sio­stra­mi są ci, któ­rzy słu­cha­ją i wypeł­nia­ją sło­wo Boże. Nie wie­my, czy póź­niej Jezus jed­nak nie spo­tkał się ze swo­ją Mat­ką, zapew­ne tak, jed­nak­że był to kolej­ny moment, kie­dy Mary­ja musia­ła oddać, ofia­ro­wać swo­je­go Syna Bogu i ludziom, dla wypeł­nie­nia Jego Mesjań­skiej misji.

W tych dwóch wyda­rze­niach, mimo, że Mary­ję, jako Mat­kę Jezu­sa, musia­ło w pewien spo­sób boleć to wszyst­ko, to jed­nak kolej­ny raz bez sło­wa skar­gi wypeł­ni­ła i w tym Bożą wolę do koń­ca i wielkodusznie.

 

  1. Wese­le w Kanie Gali­lej­skiej (J 2, 1–12)

Wia­ra Maryi ujaw­nia się ponow­nie na wese­lu w Kanie, gdzie ufa­jąc w jesz­cze nie­ujaw­nio­ną moc Jezu­sa, spro­wo­ko­wa­ła Jego pierw­szy cud. Mary­ja widząc potrze­by gospo­da­rzy i gości wesel­nych sygna­li­zu­je Jezu­so­wi pro­blem. I cho­ciaż na począt­ku ta proś­ba Maryi wyda­je się bez­sku­tecz­na, Jezus stwier­dza, że jesz­cze nie nad­szedł czas, to jed­nak Mary­ja dalej ufa i wie­rzy Syno­wi, że jakoś zara­dzi tym pro­ble­mom, wie, że Jezus roz­wią­że wszyst­ko naj­le­piej, że war­to Mu zawie­rzyć, nawet, jeże­li na począt­ku są trud­no­ści. Kobie­ce wyczu­cie Maryi i Jej mat­czy­na ufność nie pozo­sta­wia Jezu­sa obo­jęt­nym – jak­że mógł­by odmó­wić Mat­ce. Jezus czy­ni ten pierw­szy cud, być może nie pla­no­wa­ny przez Nie­go, ale wypro­szo­ny przez Mary­ję, cud, któ­ry spo­wo­do­wał, że uwie­rzy­li w Nie­go Jego uczniowie.

Moż­na powie­dzieć, że Mary­ja robi tu następ­ny, kolej­ny krok w swo­jej wie­rze, w swo­im zaufa­niu Bogu, w swo­im peł­nie­niu woli Bożej. Jak pisa­li­śmy w poprzed­nim punk­cie, że Mary­ja musia­ła uczyć się ofia­ro­wać, odda­wać swe­go Syna Bogu i ludziom, tak teraz robi krok naprzód i sama nie­ja­ko wpro­wa­dza Jezu­sa w Jego publicz­ną dzia­łal­ność, pro­sząc o ten pierw­szy znak Jego posłan­nic­twa Mesjańskiego.

 

  1. Ukrzy­żo­wa­nie Jezu­sa; Mary­ja pod krzy­żem (J 19, 23–30)

Nie może­my nie wyobra­żać sobie tego, że naj­więk­sze cier­pie­nie dotknę­ło Mary­ję pod­czas ukrzy­żo­wa­nia i śmier­ci Jej Syna. Ser­ce Maryi dozna­wa­ło naj­bar­dziej roz­dzie­ra­ją­ce­go bólu, jakie­go stwo­rze­nie ludz­kie kie­dy­kol­wiek doświad­czy­ło, ponie­waż Ona wie­dzia­ła kim był Ten, któ­ry umie­ra na krzy­żu. Tam też Mary­ja sto­czy­ła nie­wąt­pli­wie naj­więk­szą wewnętrz­ną wal­kę, a Sza­tan pró­bo­wał spo­wo­do­wać choć­by naj­mniej­sze pęk­nię­cie w wie­rze Maryi, wzbu­dzić w Niej choć­by naj­mniej­szą wąt­pli­wość. Jed­nak­że nie zdo­łał Jej w żaden spo­sób zadra­snąć. Mary­ja wie­rzy­ła nie­wzru­sze­nie, że wła­śnie w ten bole­sny i pozor­nie absur­dal­ny spo­sób Jezus zwy­cię­żał, trium­fo­wał i kró­lo­wał, doko­nu­jąc odku­pie­nia całej ludz­ko­ści, tak­że Jej oso­bi­ste­go, któ­re zosta­ło Jej dane z wyprzedzeniem.

U stóp krzy­ża Mat­ka „naj­głę­biej współ­pra­co­wa­ła ze swym Jed­no­ro­dzo­nym i z Jego ofia­rą złą­czy­ła się mat­czy­nym duchem, z miło­ścią godząc się na zabi­cie zro­dzo­nej z Niej Żer­twy. (…) W tek­ście sobo­ro­wym pod­kre­śla się, że zgo­da udzie­lo­na przez Mary­ję na zabi­cie Jezu­sa nie sta­no­wi pasyw­nej akcep­ta­cji, lecz auten­tycz­ny akt miło­ści, w jakim skła­da swo­je­go Syna jako ofia­rę prze­bła­gal­ną za grze­chy całej ludz­ko­ści”. (Jan Paweł II, Audien­cja Gene­ral­na, 3.04.1997 r.)

 

  1. Zesła­nie Ducha Świę­te­go i naro­dzi­ny Kościoła

Mogło­by się wyda­wać, że po tych wszyst­kich trud­nych i bole­snych doświad­cze­niach Mary­ja usu­nie się w cień, pozo­sta­nie w samot­no­ści, aby w ciszy i sku­pie­niu kon­tem­plo­wać tajem­ni­cę misji swe­go Syna i zba­wie­nia całej ludz­ko­ści. Jed­nak­że Mat­ka Pana nie pozo­sta­je bier­na, w testa­men­cie swe­go Syna, któ­ry został Jej dany z krzy­ża: Nie­wia­sto, oto syn Twój, odczy­tu­je, że teraz wolą Boga jest, aby Ona pozo­sta­ła dalej z ucznia­mi Jezu­sa, aby teraz dla nich i dla całe­go two­rzą­ce­go się Kościo­ła była Mat­ką, Opie­kun­ką, Wspomożycielką.

Razem więc z apo­sto­ła­mi i inny­mi poboż­ny­mi nie­wia­sta­mi modli się w wie­czer­ni­ku, czu­wa­jąc dzie­więć dni i wypra­sza­jąc moc i dary Ducha Świę­te­go dla swych ducho­wych synów i tych, któ­rzy dzię­ki ich prze­po­wia­da­niu będą wie­rzyć. Pozo­sta­je w Jezu­so­wym Koście­le, zosta­je Mat­ką tego Kościo­ła. Nie wie­my, co dzia­ło się dalej z Mary­ją po zesła­niu Ducha Świę­te­go. Ale trud­no nam sobie wyobra­zić, że Mary­ja zosta­wi­ła uczniów Pana, że nie pozo­sta­ła z nimi, jako ich Opie­kun­ka i Wspomożycielka.

 

Kon­klu­zja

Mary­ja sta­ła się Nie­po­ka­la­na od pierw­szej chwi­li swe­go ist­nie­nia, nie uczy­niw­szy nic, by zasłu­żyć na podob­ny przy­wi­lej, któ­ry otrzy­ma­ła wyłącz­nie z dobro­ci i miło­sier­dzia Boga. Jest to łaska Boża abso­lut­nie dar­mo­wa, któ­rą Mary­ja zosta­ła obda­rzo­na od pierw­szej chwi­li swo­je­go ist­nie­nia. Zosta­ła zacho­wa­na od grze­chu pier­wo­rod­ne­go na mocy prze­wi­dzia­nych przez Boga zasług swo­je­go Syna. Mary­ja jest zatem, tak jak my, odku­pio­na przez Chry­stu­sa: pierw­sza z odku­pio­nych, lecz tak­że odku­pio­na. Wszyst­ko to jest dla nas źró­dłem wiel­kie­go pocie­sze­nia i rado­ści, ponie­waż spra­wia, że widzi­my w Maryi kogoś nam bar­dzo bli­skie­go, jak­kol­wiek postrze­ga­my Ją jako dosko­na­łą i wznio­słą w Jej god­no­ści Mat­ki Boga i w Jej szcze­gól­nych przy­wi­le­jach łaski. Rów­nież Ona jest stwo­rze­niem odku­pio­nym, zba­wio­nym, tak jak my: Ona sama wie o tym i nie­ustan­nie razem z nami skła­da dzię­ki Panu za swo­je Odkupienie.

Mat­ka Naj­święt­sza dla każ­de­go chrze­ści­ja­ni­na jest dosko­na­łym wzo­rem pokła­da­nia ufno­ści w Bogu, lecz pra­gnie Ona rów­nież nas uczy­nić uczest­ni­ka­mi swo­jej wia­ry z cza­su swo­je­go ziem­skie­go życia. Opi­su­jąc cudow­ne skut­ki poświę­ce­nia się Dzie­wi­cy Maryi, św. Ludwik Maria Gri­gnion de Mon­fort wska­zu­je rów­nież uczest­nic­two w wie­rze Maryi. Pisze on: „Naj­święt­sza Pan­na pozwo­li ci uczest­ni­czyć w swej wie­rze, któ­ra tu na zie­mi prze­wyż­szy­ła wia­rę wszyst­kich patriar­chów, pro­ro­ków, apo­sto­łów i wszyst­kich świę­tych. Teraz, kie­dy Mary­ja panu­je w nie­bie, nie jest Jej ona potrzeb­na, gdyż w świe­tle chwa­ły widzi wszyst­ko jasno w Bogu. Jed­nak za przy­zwo­le­niem Naj­wyż­sze­go nie stra­ci­ła Ona tej wia­ry; wstę­pu­jąc do chwa­ły, zacho­wa­ła ją, by móc ją utrzy­mać w Koście­le woju­ją­cym dla wier­nych sług i słu­żeb­nic swo­ich. Im bar­dziej zatem pozy­skasz sobie życz­li­wość tej Pani dostoj­nej i Pan­ny wier­nej, tym wię­cej posią­dziesz wia­ry we wszyst­kim”. (św. Ludwik M. Gri­gnion de Mon­fort, Trak­tat o praw­dzi­wym nabo­żeń­stwie do Naj­święt­szej Maryi Pan­ny, s. 214)

Może­my sobie wyobra­zić, jedy­nie w przy­bli­że­niu, jakie szczy­ty osią­gnę­ła w ser­cu Maryi miłość do bliź­nie­go, logicz­na i nie­od­łącz­na kon­se­kwen­cja miło­ści do Boga. Na zie­mi, dla Maryi, bliź­ni­mi byli wszy­scy ludzie stwo­rze­ni przez Boga: byli nimi człon­ko­wie naro­du żydow­skie­go, do któ­re­go Ona nale­ża­ła; byli nimi i są wszy­scy ludzie, któ­rzy sta­li się Jej dzieć­mi w dniu Wcie­le­nia; bliź­ni­mi były wszyst­kie dusze, któ­re Syn miał odku­pić przy Jej współ­pra­cy; bliź­nim jest rów­nież Kościół, któ­re­go Ona jest Mat­ką. Auten­tycz­na więc poboż­ność Maryj­na nie może nie pro­wa­dzić do miło­ści wzglę­dem Boga i miło­ści wzglę­dem bliź­nie­go, na wzór Maryi.

Jed­na z kolekt o Nie­po­ka­la­nym Ser­cu Naj­święt­szej Maryi Pan­ny wzy­wa do miło­ści bliź­nie­go, jako kon­se­kwen­cji miło­ści Bożej: „Panie nasz Boże, Ty uczy­ni­łeś Nie­po­ka­la­ne Ser­ce Naj­święt­szej Dzie­wi­cy Maryi domem Twe­go Sło­wa i świą­ty­nią Ducha Świę­te­go; daj nam ser­ce czy­ste i pojęt­ne, aby­śmy wier­nie zacho­wu­jąc Two­je przy­ka­za­nia, miło­wa­li Cie­bie ponad wszyst­ko i tro­skli­wie zara­dza­li potrze­bom bra­ci”.

Teraz czas, abyś ty, bra­cie i sio­stro, zasta­no­wił się, jak możesz naśla­do­wać Mary­ję w Jej peł­nie­niu woli Bożej. Świa­do­mie w tej kon­fe­ren­cji nie wysnu­wa­łem więk­szych wnio­sków odno­szą­cych się nasze­go życia, aby po prze­czy­ta­niu tych tek­stów na temat życia Maryi i Jej roli w wyda­rze­niu zbaw­czym, każ­dy z nas mógł sam wycią­gnąć dla sie­bie odpo­wied­nie wnio­ski i prze­my­śleć w któ­rych cechach Maryi powi­nie­nem Ją jesz­cze bar­dziej naśla­do­wać? Któ­re posta­wy i przy­kła­dy Maryi mogą pomóc mi pogłę­bić moją wia­rę? Gdzie jesz­cze – przy­glą­da­jąc się posta­wie Maryi – nie­do­ma­ga moje peł­nie­nie woli Bożej?